środa, 31 lipca 2013

Babydream. Kremowy płyn do kąpieli i pod prysznic z wyciągiem z aloesu.

Babydream. Kremowy płyn do kąpieli i pod prysznic z wyciągiem z aloesu.
Odkąd stałam się szczęśliwą posiadaczką dziecka stałam się również posiadaczką dużego auta z dużym bagażnikiem co by dziecko szczęśliwe było także podczas wyjazdów. A żeby dziecko szczęśliwe wtedy było musi zabrać ze sobą rowerek, jeden traktor, drugi traktor, ze trzy łopaty prawie tak duże jak on. Wszystko to plus inne gadżety mamy i taty sprawiają, że nasze wydawać by się mogło duże kombi staje się wypełnione po brzegi, nawet jeśli wyjazd jest krótki, weekendowy. Mama więc nie chcąc unieszczęśliwiać dziecka, ograniczać musi więc inne bagaże. Dzięki kremowej emulsji Babydream z Rossmanna, którą kupić można za jakieś pięć złotych pozbywamy się kilku butelek z walizki. Produkt to bardzo uniwersalny, służyć będzie z powodzeniem całej rodzinie. Przyjazny skład z wyciągiem z aloesu, neutralnym PH, bez parabenów, olei mineralnych czy barwników sprawia, że świetnie nadaje się dla dzieci a także dla dorosłych, szczególnie kiedy ma się problemy z łuszczycą jak ja. O ile szampony można dość łatwo kupić bez dodatku SLSów, tak z  żelami nie jest tak łatwo. Jeśli już coś znajdziemy, to cenowo nie zawsze przystępnie to wypada. A w przypadku tego płynu mamy łagodność i delikatność w rozsądnej cenie.




Całość to aż 300 militrów kremowo- białej emulsji w typowej dla serii kolorystyce. Produkt upakowano w tubie zamykanej na klapeczkę. Opakowanie jest dosyć sztywne i mma delikatny problem z wydobyciem produktu pod koniec jego żywotności. Sama emulsja jest gęsta, koloru białego. Nie bójcie się, że może przeciekać przez palce. Nic takiego nie ma miejsca, można spokojnie używac nie tylko w wannie ale i pod umywalką bez rozlewania wszedzie wokół. To produkt o dość delikatnym zapachu, myślę że jest on dosyć neutralny i nie będzie wadził nikomu. A jeżeli tak będzie, to dodam tylko że na skórze trzyma się dosyć krótko. Ze względu na brak substancji pianotówrczych nie spodziewajmy się tu wielkiej piany czy pełnej wanny bąbelek po dodaniu go do kąpieli.




Emulsji używam na kilka sposobów. Po pierwsze jako płyn do kąpieli. Nie uświadczam tu wielkiej piany. Ale cieszy mnie fakt, że po dodaniu emulsji do kąpieli, moja skóra nie jest wysuszona ale przyjmenie miekka. Jeśli dodatkowo umyję nią ciało, skóra nabiera delikatności i miękkości a zmiany łuszczycowe nie pogłebiają się. Emulsja z powodzeniem nadaje się do umycia  twarzy. Po uprzednim wykonaniu demakijażu, nakładam ją na twarz i delikatnie masuję. Czuję jak bym myła buzię super delikatnym kremem a nie żelem. Wszystko spłukuję wodą i mogę cieszyć się skórą bez przesuszeń. Nie muszę w pośpiechu szukać toniku czy kremu w celu jej ukojenia. Płynem tym myję także  włosy, robię to jednak tylko podczas wspomnianych wyjazdów. Normalnie nie stronię od szamponów z SLS. Babydream służy mi także do higieny intymnej. Czy wiecie, że większość drogeryjnych płynów do higieny intymnej ma w składzie SLS? To karygodne, żeby w produktach do tak wrażliwych miejsc używać tak drażniącego detrgentu. Ten produkt jest dla mnie wystarczający, mój ginekolog nie grozi mi już palcem, że używam drogeryjnych płynów. 



Jak widzicie ten niepozorny biały płyn ma wiele zastosowań. To dobra, tania i ogólniedostępna alternatywa dla innych droższych produktów. Nie oceniam jego wydajności, bo przy tak szerokim zastosowaniu u nas szybko się kończy. 

Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Acrylates Copolymer, Parfum, Cocoglucoside, Glyceryl Oleate, Sodium Cocoyl Glutamate, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Styrene/Acrylates Copolymer, Glyceryl Caprylate, Sodium Hydroxide, Citric Acid.

poniedziałek, 29 lipca 2013

O Inglocie!

O Inglocie!
Witam Was w poodbno najcieplejszy dzień tego lata. Na szczęście nie muszę opuszczać dziś swojego mieszkania, więc okna pozamykane, rolety zaciągnięte i idzie jakoś wytrzymać. Na tegoroczne skwary pod względem makijażowym przygotowałam się już odpwoiednio wcześniej nabywając jedną z pomadek z serii Colour Play Lipstick. Inglot w tej kolekcji stawia na dość odważne kolory. Znajdziemy tu więc pomadki w kolorze niebieskim, żółtym czy zielonym. Nie skusiłam się na żaden z powyższych, wybrałam neonowy róż z numerkiem 96. Jak każdego lata stawiam na podkreślone usta, nie bawię się w malowanie oczu, szkoda czasu, wszystko znika zbyt szybko. Usta łatwiej poprawić niż oczy. Do pomadki dokupiłam kasetkę na dwa wkłady, bo zawsze jak chcę nie ma pojedyńczych. Jak na razie, miejsce drugie jest puste. Może dołożę tam jakiś cień, bo kolejnego koloru z tej serii nie zamierzam nabywać. O ile kolor jest cudny, soczysty, neonowy. Idealnie współgra z letnią opalenizną. O tyle wszystko inne jest byle jakie.




Pomadkę należy nakładać pędzelkiem bez niego nie da się jej dobrze i dokładnie rozprowadzić. Kremowe konsystencje z kórymi miałam do tej pory do czynienia można było nakładać palcami. Tutaj to niemożliwe, pomadka jest gęsta, treściwa, palcem się nie da. Pomadka pokreśli wszystko co złe na Waszych ustach. Skórki czy inne nierówności staną się bardziej wyraźne niż zwykle. Wspomagam się peelingiem ( tym od Pat&Rub) aby nawilżyć i wygładzić usta. Pomadka nałożona na lekko tłustawe usta, znika jednak w błyskawicznym tempie. To za co ją jeszcze nienawidzę, to to jak fatalnie zbiera się w kącikach, wygląda to bardzo nieestetycznie. No i waży się skubana jak mało która. Jestem na nie jeśli chodzi o ten produkt, o ile cena ( coś koło 12 zł za jeden wkład) i szeroka gama kolorytyczna mogłyby zachęcać do zakupu, tak jakość stawia wiele do życznia. Nie mam na nią siły, szczególnie w taką pogodę. Nie używam więc zbyt często. Leży sobie bidulka. Właśnie wpadł mi do głowy niecny plan, dam jej ostatnią szansę i użyję jako róż do policzków.






niedziela, 28 lipca 2013

Sorbet nawilżający. Caudalie.

Sorbet nawilżający. Caudalie.
Uff po porannej burzy i ulewie przyszedł w Kaliszu prawdziwy upał. Zero wiatru, tylko żar z nieba. Pogoda idealna by wybrać się gdzieś nad wodę, ale jak się ma w mieście jeden park wodny, to można się spodziewać tłumu ludzi na metr kwadratowy. Pozostało nam więc z Jaśkiem schłodzenie się jedynie pod kurtyną wodną, którą zamontowano pod ratuszem a do którego mamy blisko. Potem była kawa mrożona z malibu ( pycha!) a teraz przychodzę z recenzją kremu. Krem jak krem pomyślicie. Otóż to nie jest taki sobie zwykły krem - to sorbet. Prawda, że kojarzy się z orzeźwieniem, którego tak potrzebujemy zwłaszcza latem? Sorbetowa nazwa podziałała na mnie jak płachta na byka, kupiłam go mimo iż przeznaczony jest dla cery suchej a ja mam mieszaną. Ciekawa byłam tej formuły, pomyślałam więc, będę go stosować na noc. Rzeczywistość przedstawia się tak iż stosuję go z powodzeniem także na dzień, świetnie współgra z minerałami z którymi ostatnio eksperymentuję.



Seria Vinosource powstała z myślą o osobach przebywających długi czas  w pomieszczeniach klimatyzowanych lub często podróżujących. W takich miejscach mamy do czynienia często z bardzo małą wilgotnością a wtedy nasza cera staje się odwodniona. Dzięki zastosowaniu opatentowanych polifenoli z pestek winogron i olejku z pestek winogron bogatego w kwasy Omega 6 skóra staje się odżywiona i wygładzona.
Produkt to prosta, minimalistyczna, bez zbędnej grafiki odkręcana tubka zapakowana w równie prosty kartonik ze składem i innymi niezbędnymi informacjami o produkcie. Kartonik można z łatwością rozedrzeć i naszym oczom ukazuje się instrukcja nakładania kremu a także informacje o pozostałych produktach serii. 


Jeżeli chodzi o skład Caudalie jak zwykle nie zawodzi, w produkcie nie znajdziemy parabenów, olei mineralnych, sztucznych barwników. Produkty wytwarza się oczywiście z poszanowaniem zwierząt (czytaj, nie testowane na szarakach czy myszach). Sorbet zawiera za to w 100% naturalną wodę winogronową, rumianek, przeciwutleniające polifenole z winogron. 


To co wyróżnia ten krem od pozostałych i sprawia, że nie mogę się doczekać jego nałożenia każdego ranka to nietypowa formuła. Rzeczywiście przypomina sorbet. Ten lekki krem po nałożeniu na skórę zmienia się w wodnisty żel aby ukoić błyskawicznie nawilżyć cerę. Producent ową magię nazywa efektem "quick break". Krem momentalnie się wchłania powodując uczucie lekkiego orzeźwienia. Wpływ na to ma zapewne i zapach, który jest przyjemnie winogronowy z lekką cytrusową nutką. Nie ma tu mowy o lepkości, cz tłustości. Twarz jest mięciutka, gładka jak pupcia niemowlęcia . Sorbet nie powoduje u mnie zwiększonego wydzielania sebum, nie ma więc sensu abym katowała się matującymi produktami. Świetnie nadaje się pod minerały, które mają tendencję do podsuszania cery. Dobre nawilżenie więc wskazane.  Krem nie posiada niestety w swoim składzie żadnego filtra. Sorbet to idealne rozwiązanie dla mojej mieszanej a także wrażliwej cery. Strefa T nie przetłuszcza się zbyt szybko, natomiast policzki są dobrze nawilżone. 40 militrów produktu kupicie za około 80 złotych. Ja swój egzemplarz nabyłam za złotych pięćdzięsiąt  za sprawą pewnej aukcji, na której zacięcie walczyłam. Dobra, to był taki żarcik, nie umiem komletnie licytować, po prostu byłam jedyną zainteresowaną :)







Skład:

AQUA (WATER), VITIS VINIFERA (GRAPE) FRUIT WATER*, DICAPRYLYL ETHER*, GLYCERIN*, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA) BUTTER EXTRACT*, HEXYLDECANOL*, HEXYLDECYL LAURATE*, BEHENYL ALCOHOL*, GLYCERYL STEARATE*, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ERYTHRITOL, PARFUM (FRAGRANCE), TOCOPHEROL*, LECITHIN*, CAPRYLYL GLYCOL, MANNITOL*, SODIUM BENZOATE, XANTHAN GUM, PALMITOYL GRAPE SEED EXTRACT*, VITIS VINIFERA (GRAPE) JUICE*, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) STEROLS*, BUTYLENE GLYCOL, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM CITRATE, CITRIC ACID, CHAMOMILLA RECUTITA (MATRICARIA) FLOWER EXTRACT*, SODIUM CARBOXYMETHYL BETAGLUCAN, SODIUM PHYTATE*, POTASSIUM SORBATE, BIOSACCHARIDE GUM-1, SODIUM HYALURONATE, HOMARINE HCL, GLYCERYL CAPRYLATE*, ACETYL TETRAPEPTIDE-15. (098/120)* Plant origin

sobota, 27 lipca 2013

Mineralnie będzie. Annabelle Minerals.

Mineralnie będzie. Annabelle Minerals.
Na początek bardzo gorąco  chciałabym podziękować za słowa wsparcia i w ogóle zainteresowanie moim losem. Za wszystkie komentarze a także maile przesyłam Wam soczystego wirtualnego buziaka :) Powoli wracam do pisania, przyznam że zaczęło mi brakować blogowego życia. 
Lato to pora roku, którą uwielbiam bo ja ciepłolubna jestem i słońce sprawia, że mam lepszy nastrój. Temperatury plus milion na termometrze sprawiają jednak, że letnia pora to niezbyt dobry czas dla trwałości makijażu. Poranne ślęczenie przed lustrem kończy się fatalnie po jakiejś hmmm godzinie? Każdy podkład, który nakładam znika w ekspresowym tempie, odsłaniając wszelkie niedoksonałości mojej cery. Czuję się prawdziwie niekomfortowo. Tego lata postawiłam więc na podkłady mineralne. No bo jak nie one to co? Pomyślałam. Wszelkie podkłady lekkie, ciężkie, kremy tonujące, kremy BB u mnie nie zdają egzaminu. Z podkładami mineralnymi zaznajamiam się od końca zeszłego roku. Na początek nabyłam produkt Lily Lolo, dziś opowiem Wam o Ananbelle Minerals, który dobił już dna i od kilku dni testuję podkład Amilie Minerals. Chcę spróbować oferty kilku firm, aby wybrać dla siebie najlepszy produkt. Wszytskie trzy testowane przeze mnie produkty łączy jedno, są to produkty naturalne bez zbędnych składników, w tym tak nielubianych silkonów, parabenów czy olei mineralnych. Wydawać by się mogło, że będą takie same, zauważyć jednak można rożnice w konsytencji, stopniu krycia a także matowienia. Jak wypadł podkład Annabell Minerals na mojej cerze szczególnie w te upały zapraszam dowiecie się w dalszej części posta.



Odcień i formuła.

Z racji problemów z prztłuszczającą się cerą wybrałam podkład w wersji matującej. Do wyboru jest jeszcze wersja kryjąca a także rozświetlająca. Podział taki zasługuje na pochwałę, możemy wybrać opcję jak najbradziej dostowaną do potrzeb naszej cery. Odcień na jaki się zdecydowałam to Golden Fair. Kolor ten będzie idelany dla tych z Was, które szukają w podkładach tonów żółtych nie różowych. Zbliżony jest do Warm Peach Lily Lolo. 

Aplikacja

Produkty mineralne należy nakładać pędzlami. Ja robię to Hakuro H50S, znkomicie sprawdza się w tej roli. Pamiętajmy o nałożeniu kremu, warto przetestować ich kilka. Nie wszystkie kremy chcą współgrać z minerałami. Odstawiłam całkowicie kremy matujące. Wespół z minerałami powodowały u mnie uczucie nieprzyjemnego ściągnięcia, często gęsto krem powodował rolowanie się podkładu. Aktualnie z powodzeniem stosuję Sorbet Nawilżający Caudalie. Nakładam tradycjnie na sucho. Na wieczko odpsypuję niewielką ilość podkładu, mieszam w nim pędzlem i kolistymi ruchami od środka twarzy nakładam na twarz. Ważne, aby nakładać cienką warstwę a po jej stopieniu z cerą dołożyć ewentualnie kolejną. Ja potrzebuję dwóch, a czasami trzech warstw. Najczęściej jednak są to dwie. Bradzo dobre efekty daje aplikacja na mokro, podkład staje się wtedy kremowy i w efekcie przypomina po nałożeniu tradycyjny podkład płynny. Wystarczy zmoczyć solidnie pędzel i dalej postępować jak w przypadku aplikacji na sucho. Tak aplikowany podkład zwiększa swoje krycie, wystarczy nałożenie jednej warstwy.


Opakowanie

Tutaj także, producenta daje nam wybór. Dostępne są podkłady w opakowaniu 4 gramy a także 10 gram. Ja używałam tego w mniejszej pojemności. Całość to odkręcane pudełeczko z czarnym wieczkiem. Niestety napisy dość szybko z niego znikają.W środku sitko, z któego aplikujemy produkt. Szkoda, że sitka nie można przekręcić, trzeba uważać zatem, bo podkład lubi się rozsypywać.




Konsytencja

Ta moim zdaniem wypada zdecydowanie lepiej niż w produktach Lily Lolo, które są bardziej suche, sypkie. Podkład Annabell jest bardziej kremowy, "mokry" przez co o wiele lepiej i szybciej go się aplikuje bez smug.





Krycie

Moja naczynkowa, z przebarwieniami a także pryszczami cera bardzo lubie krycie jakie daje Annabell Minerals. Jest ono większe niż w podkładzie Lily Lolo. Ja pisałam wcześniej aplikując podkład na mokro uzyskujemy pełne przykrycie wszelkich zmian. Podkład świetnie stapia się z cerą, dając uczucie naturalnego wyglądu. Jest napawdę niewidoczny. 

Trwałość

Nie ma co spodziewać się cudów, że podkład da radę obecnym upałom. Mat wytrzymuje jakąś połowę dnia, potem konieczne jest przyłożenie bibułki natującej i odrobina pudru. Nie świecę się jednak jak latarnia, błysk jest raczej delikatny. No nie czuję wielkiego dyskomfortu. Podkład nie znika, nie ściera się, nie spływa z twarzy. Podczas takich temperatur jak dziś potrfai się ważyć, co nie ma miejsca w chłodniejsze dni.

Cena

Produkt z racji, że polski ma polską przystępną cenę. Mniejsze opakowanie kosztuje 30zł, za to większe musimy zapłacić równe 50zł.

Minerały mają wpływać na polepszenie stanu cery, szczególnie tej z tłustej z trądzikiem. Ja niestety nie odnotowałam poprawy. Moje pryszcze czują się znkomicie na mojej brodzie i nie śpieszno im zniknąć na dobre. Nie pokładałam w podkładzie wielkich nadziei pod tym względem. Ważniejsza będzie tu pielęgnacja, odżywianie, a także stres. Jednak jeśli chodzi o trwałość, naturalność i stopień krycia zdecydowanie wygrywają z podkładami płynnymi od których absolutnie się nie odcinam i mam na oku kilka produktów do przetestowania.



Skład: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxide, Ultramarines

niedziela, 14 lipca 2013

Niedziela, Hebe i Bourjois minus 40%.

Niedziela, Hebe i Bourjois minus 40%.
Różne sprawy zaprzątają mi głowę i myśli w ostatnim czasie, nie pozwalając mi w pełni i tak jak bym chciała oddać się blogowaniu. Nie piszę więc często i nie komentuję, ale nie odcinam się od teamtu całkowicie. Na tyle ile mogę śledzę Wasze wpisy, nie mogłam przegapić więc promocji w Hebe. Minus 40% a do tego moja ogólna sympatia dla tej drogerii a także dla marki Bourjois sprawiły, że pognałam z rana na zakupy. Chętnie udałabym się jeszcze na L'oreal ale nie wiem czy będę w Kaliszu. Przygarnęłam trzy produkty. Każdy z nich to nowość w mojej kosmetyczce, mam nadzieję że się sprawdzą i za jakiś czas będę się chwalić ich działaniem.



Błyszcząca pomadka do ust w kredce Color Boots, to mój pierwszy produkt tego typu. Jestem go więc szczególnie ciekawa. Wybrałam odcień Orange Punch (03). Dziś kosztuje 14,99.


Korektor Healthy Mix zna i lubi wiele osób. Mam nadzieję dzięki niemu pozbyć się oznak zmęczenia, które ostatnio szczególnie widać w okolicach oczu. Kupiłam odcień 51, czyli light radiance. Jego cena to 23,99.


Na koniec kredka w kolorze czarnym. Khol& Contour posłuży mi głównie do rysowania kreski tuż przy lini rzęs. Mam nadzieję, że będzie trwała i dobrze napigmentowana. Zapłaciłam za nią 17,99.



Na dzisiejsze zakupy wydałam więc 56,97. Jestem zadowolona.

sobota, 6 lipca 2013

Kawowy piling do ust. Pat&Rub.

Kawowy piling do ust. Pat&Rub.
Kalendarz nie kłamie i dziś całować się każe. Szósty dzień lipca uczyniono Światowym Dniem Pocałunku ( podobnie jak 6 czerwca czy 28 grudnia). Ale, ale jak tu biec do Tomasza po całusa jak usta takie spierzchnięte, i skórek pełno i suche jakieś takie? Lato, wysokie temperatury i słońce zdecydowanie nie służy moim ustom, chyba jest gorzej niż zimą. Na szczęście jest ze mną od jakiegoś czasu mój mały wybawca, który szybko i łatwo pomaga ustom wrócić do stanu normalności. Mogę nie tylko oddać się pocałunkom ale i swobodnie nałożyć szmminkę w jednym z żywych, letnich kolorów. Piling do ust to jedna z tych rzeczy z oferty Pat&Rub, kóra kusiła mnie ogromnie. Uważam, że peelingi i scruby do ciała to produkty, kóre spośród całej oferty marki zasługują na szczególne miejsce i uwagę. Decydując się na zakup pilingu przeznaczonego do ust nie myślałam czy warto, wiedziałam że się nie zawiodę. Spośród trzech opcji smakowych wybrałam oczywiście wersję kawową, albowiem uwielbiam ten zapach i smak. Dla osób, kórym aromat kawy nie służy Pat&Rub oferuje jeszcze wersję z różą a także pomarńczą. 



Piling przychodzi do nas zapakowany w kartonik a na nim wszystki niezbędne informacje na jego temat. Skład, sposób użycia, waga, certyfikaty, czyli prosto, jasno i czytelnie o produkcie który będziemy stosować. Sam piling zamknięty jest odkręcanym słoiczku. Jest on na tyle szeroki, że z łatowością będzie można go wydobywać do samego końca. Jego pojemność to 25 millitrów.


Skład jak przystało na Pat&Rub iście wyborny i prawdziwie naturalny, wszystko przypieczętowane odpowiednimi certyfikatami. Głównym składdnikiem pilingu jest ksylitol ( Xylitol). To cukier z brzozy znany ze swych właściwości przeciwpóchniczych. Jest on na tyle bezpieczny, że nie ustalono górnej granicy jego spożycia. Można go stosować zatem do woli bez konsekwensji dla zdrowia i zębów. Poza tym mamy tu masło kawowe a także olej migdałowy. Skład to krótki ale bogaty w cenne składniki. Poza tym pozostałe składniki dodane są w takiej proporcji, aby nadać odpowiednią konsystencję produktowi. Nie jest ona ani zbyt twarda ani też lejąca. Produkt nakładam z umiarem inaczej czasem drobinki cukru potrafią migrować. A jak robię dobrze sywm ustom? Uprzejmie donoszę iż sprawa wygląda bardzo prosto, wystraczy nabrać odrobinę pilingu na palec i rozsamrować na ustach. A po skończonym zabiegu deliktanie się oblizać a resztę zjeść. Będzie słodko, kawowo i pysznie. A usta odzyskają blask, miękkość i super gładkość. Staram się, choć nie zawsze mi to wychodzi ze względu na moją sklerozę robić piling tuż przed pomalowaniem ust. Efekt wtedy jest powalający. Piling jest na tyle wygodny, że noszę go w torbie i nakładam w ciągu dnia. Cena tegoż produktu może mała nie jest ( 49 złotych), ale za jego zakupem przemawia oprócz świetnego składu i działania bardzo dobra wydajność. No i oczywiście warto polować na promocje. A tymczasem z pięknymi ustami biegnę sprzedać buziaki moim chłopcom, którzy soboty celebrują graniem na konsoli ech. Miłej soboty:)






Skład: Xylitol, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Coffea Arabica (Coffe) Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Tocopherol (Mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Mica, Iron Oxide.

poniedziałek, 1 lipca 2013

To już jest koniec, czyli zużycia czerwcowe.

To już jest koniec, czyli zużycia czerwcowe.
Ciemność, widzę ciemność ! takiego widoku spodziewałam się odpalając dziś Bloggera. Bo trzeba wiedzieć, że ja nie zabezpieczyłam się wcale i nie skopiowałam sobie listy czytelniczej. Wczoraj zaczęły mnie nachodzić mnie myśli, że może by jednak dać się ponieść fali i przenieś się na Bloglovin, ale nie uczyniłam tego. Przyznać się muszę, że nie do końca ogarniam co zniknęło i jaki to ma wpływ na moje blogowanie, w tym listę czytelniczą. Nawet nie umiałam do końca Tomkowi wytłumaczyć problemu, z którym boryka się od jakiegoś czasu cała blogosfera. A może ciemność dopiero się stanie? Mam nadzieję, że Wy też widzicie mnie w eterze, bo dziś przybywam jak co miesiąc ze zużyciami. Nie ma tego dużo, ale ważne że coś opuściło szeregi mojej łazienki zużyte a nie na przykład przeterminowane.



Twarz

Tutaj jak zwykle znaleźć musiały się płyny micelarne. Aż ciśnie się na usta, że idą jak woda. W ubiegłym miesiącu był to słynny, kultowy płyn micelarny z Biedronki BeBeauty. Aż głupio mi się zrobiło, że ma go nie być a ja go nie poczułam na swym licu. Na szczęście informacja o jego wycofaniu ze sprzedaży to chyba plotka, bo nadal można go kupić w dodatku za gorsze. Co ja o nim myślę? Jak na płyn za tak niewiele to jest świetny, nie szczypie w oczy i dobrze zmywa makijaż. Trochę się lepi, taką wadę mu przypisuję. Drugi produkt to nie tylko micel ale także peeling. Takie dwa w jednym z kwasami AHa dla cery meiszanej. Szersza relacja o nim tutaj. Piankę Himalaya Herbals zaliczę do moich małych tegorocznych odkryć. Świetny skład,  pełny komfort podczas jej stosowania ( mam tu na myśli brak ściągnięcia czy wysuszenia) sprawiają, że będę ją wielbić. Pisałam o niej tu. Z wielkim żalem pożegnałam się także, z kremem na dzień a raczej fluidem odświeżającym dla cery mieszanej Lierac.Swoje zdanie o nim wyraziłam w tej recenzji. 
Skończyłam także mniejsze opakowanie (4gramy) podkładu matującego Annabelle Minerals. Zbieram się do pełniejszej recenzji na jego temat, a także o moich odczuciach co do produktów mineralnych. Napiszę, tylko że jakoś szczególnie na poprawę stanu mojej cery nie wpłynęły, moje zainteresowanie nimi to efekt ogólnego nimi zachwytu. Kryją to fakt, matują to fakt ale mają też wady. Więcej w recenzji wkrótce.


Ciało

Żele Balea uwielbiam, to już fakt powszechnie znany. Wersja letnia z ananasem i kokosem szczególnie przypadła mi do gustu. Niestety na jakiś czas muszę pożegnać się z wszelakimi żelami z SLS w składzie z powodu łuszczycy z którą się zmagam. Peeling do ciała AA Sensitive z serii Nature Spa do dobry pomysł dla osób, które w drogeriach szukają w miarę przyjaznego składowo produktu. Peeling zawiera drobinki z łupin migdała i delikatnie pachnie limonką. Nie jest to produkt mocno zdzierający. Kosztuje około 30 złotych. Szampon Caudalie to mój ulubieniec, szkoda że się skończył. Pisałam o nim w tej recenzji. Udało mi się też skończyć płyn do higieny intymnej Bielenda z żurawiną. Płyn ten miał poza myciem chronić także drogi moczowe. Nie stosowałam go codziennie, ze względu na SLS w składzie. Umieszczenie tego składnika w płynach dla tak delikatnych okolic to lekka przesada mogąca zakończyć się zupełnie odwrotnie, nie ochroną ale zwiększoną częstotliwością występowania infekcji. Przekonałam się o tym na samej sobie, latami leczyłam się z infekcji, z którymi nikt nie mógł sobie poradzić. Dopiero lekarz uświadomił mnie jaki wpływ mogą mieć te płyny na okolice intymne. Teraz używam tych płynów tylko podczas okresu, poza tym podstawą mojej higieny jest zwykłe szare mydło.