sobota, 31 sierpnia 2013

Nowości.

Nowości.
Z uwagi na męczące mnie od jakiegoś czasu złe samopoczucie a także obowiązek większej ilości wypoczynku moje zakupy kosmetyczne ograniczają się w zasadzie tylko  do uzupełniania braków. Przynajmniej na razie zrezygnowałam z zakupu kolorówki. Rzadko  wychodzę, więc zakupy takie nawet nie sprawiły by mi takiej przyjemności jak powinny. Ale już ja sobie w swoim czasie ten stan rzeczy odbiję nie ma to tamto! Tymczasem pokażę Wam o co powiększyła się moja kosmetyczka.


I o mnie Pat& Rub pomyślało wybierając osoby do obdarowania z okazji Dnia Blogera. Dziękuję za masło rewitalizujące z żurawiną i cytryną, balsam da rąk z serii otulającej, który stał się już ulubieńcem nie tylko moim ale i Tomka. Flakonik stoi sobie koło komputera i korzystamy z niego wspólnie. Do zestawu dołączono także jedną z nowości, czyli mleczną mgiełkę z trawą cytrynową i kokosem. Świetny pomysł dla takiego lenia w balsamowaniu jak ja, szybko się wchłania i lekko nawilża. 


Swoją przygodę z naturalnymi kosmetykami niemieckiej marki Logona zaczęłam od dwóch produktów. Pierwszym z nich jest pianka do mycia twarzy z miętą i oczarem wirginijskim. Świetna w pielęgnacji cery tłustej i mieszanej. Naturalna formuła, zawierająca wysokowartościowe substancje czynne z biologicznych upraw, jak olejek miętowy oraz ekstrakty z nagietka lekarskiego, zielonej herbaty, szałwii i rozmarynu, jak również ekstrakty z magnolii i kory wierzby chroni skórę przed utratą wilgotności i przywraca jej równowagę wodno-tłuszczową. Wykazuje działanie antybakteryjne i przeciwzapalne. Świetnie oczyszcza moją buzię rano a także delikatnie matuje. Kupiłam ją w internecie. Kosztowała 37 złotych za 100 militrów.


Drugim produktem Logona, który nabyłam jest glinka brązowa w proszku Ghassoul. To glinki zastąpiły wszystkie drogeryjne maseczki. Trochę z nimi zachodu z rozrabianiem czy nakładaniem czy wreszcie zmywaniem, ale zaświadczam Wam, że te wszystkie niedogodności zostaną wynagrodzone lepszą kondycją skóry. Ta akurat glinka kosztowała mnie 23 złote, kupiłam na aukcji internetowej.


Płyny micelarne schodzą jak przysłowiowa woda. Nim się obejrzę kończę już buteleczkę. Używam ich nawet wtedy gdy w ciągu dnia nie mam makijażu. Tym razem testuję micel Perfecta z minerałami morskimi i bławatkiem. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Kupiłam go w  Hebe za 11,99 złotych.


Primer matujący do samodzielnego wykonania przybył do mnie z kolorówki.com. Niezastąpiony przy stosowaniu minerałów. Ujednolica, wygładza, zmiękcza rysy, zwiększa przyczepność makijażu a także przedłuża jego trwałość. Może być stosowany jako puder wykańczający. W zasadzie podobny efekt osiągałam nakładając pod podkład zwykły, lekki puder transparentny . Jedyna różnica to efekt tzw. glow jaki można nim osiągnąć. Opinię o nim wyrażę za jakiś czas testując go z różnymi podkładami. Kosztował mnie około 40 złotych.


Top Coat Anti-Chip Sally Hansen zbiera same pozytywne opinie w blogosferze. Nabyłam więc go i ja. Jak na razie testowałam go tylko z lakierami Essie. Znacząco nie przedłuża trwałości manicure . Bardziej przyspiesza wysychanie. Kosztował 21,99 w małej drogerii.


czwartek, 29 sierpnia 2013

Essie. Blanc.

Essie. Blanc.
Pomimo zachwytu bielą na paznokciach dość długo zwlekałam z zakupem tego koloru. Nie byłam przekonana do tego jak ten kolor będzie współgrał z moimi paznokciami. Ostatni raz biel moje paznokcie widziały gdzieś w okolicach liceum. Miałam także mały dylemat po którą markę sięgnąć, albowiem większość firm lakierowych podchwyciła "biały trend" i ma w swych szeregach taki kolor.Ciężko jednak trafić z odpowiednią konsystencją czy kryciem a wreszcie trwałością. Stanęło na szafie Essie. Kolor Blanc okazał się idealnym jak dla mnie odcieniem czystej bieli. Wspaniała konsystencja, szeroki pędzelek równomiernie i szybko pokrywa płytkę. Od biedy kiedy czas nagli możemy sobie pozwolić na jedną warstwę lakieru, należy tylko pamiętać o nałożeniu bazy. Ja z przyzwyczajenia kładę dwie warstwy na odżywkę Delia. Całość pokrywam topem Sally Hansen ( Anti-Chip Topa Coat). Kolor ten posłuży mi z całą pewnością także do frencza. Czuję, że dokonałam dobrego wyboru. Lakier nabyłam w Hebe  za 31,99 zł. 











środa, 28 sierpnia 2013

Soap & Glory. Szampon do włosów

Soap & Glory. Szampon do włosów
Kiedy znalazł się w moich rękach, poczułam jak bym złapała Pana Boga za nogi.  Myślę, że nie jestem odosobniona w zachwycie nad marką Soap & Glory. Te urocze, różowe opakowania w stylu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku krzyczą do każdego "bierz mnie i się nie zastanawiaj". Cieszy motto firmy aby stworzyć produkt bardzo dobrej jakości w przystępnej cenie.  Branie jednak może być trochę kłopotliwe w naszym kraju, albowiem marka to brytyjska i na próżno jej szukać w polskich drogeriach . Dla bardzo chcących spróbować produktów marki pozostają na chwilę obecną  aukcje internetowe. Stan ten ma podobno się podobno zmienić za sprawą Douglasa, który ma zająć się dystrybucją Soap & Glory w kraju. Swój egzemplarz szamponu przeznaczonego do wszystkich typów włosów nabyłam właśnie w wyniku zakupu na aukcji. 




Szampon dostajemy w tubie o standardowej pojemności 200 militrów. Grafika w iście charakterystycznym dla marki stylu. Urocza, piękna Pani spogląda na nas myjąc włosy. Grafika może działać zachęcająco na osoby, które mycie włosów uważają za przykrą konieczność. Wszystkie wiemy, że nie to nie szata zdobi człowieka i liczy się wnętrze warto byłoby przyjrzeć się składowi. A ten pozbawiony jest parabenów, silikonów czy SLS. Jako bazy myjącej użyto tu składników naturalnych między innymi z oleju kokosowego. Mamy tu owocowy ekstrakt z malin i glicerynę, które odpowiadać mają za połysk. Mamy tu Panthenol dla wzmocnienia i ochrony a także prowitaminę B5 dla odpowiedniego nawilżenia włosów. Oprócz opakowania produkty Soap & Glory ceni się za niebywałe zapachy. Tutaj akurat w tym produkcie zapach nie uwiódł mnie wcale. Zero w nim naturalności. Nawet nie umiem go do niczego porównać, jest tak chemiczny i sztuczny. Przy dłuższym stosowaniu stał się dla mnie wręcz duszący. Szampon ma dosyć gęstą konsystencję, to znaczny plus w sytuacji opakowania tuby. Nie ma obawy, że coś nam się niepotrzebnie wyleje. Pieni się dosyć obficie, niewielka ilość wystarczy do umycia włosów.


Co ma robić szampon każdy wie. Ma przede wszystkim dobrze oczyścić włosy z brudu, kurzu czy środków do stylizacji. Jest bardzo dobrze, szczególnie dla mnie rzadko stosującej odżywki aby delikatnie je unosił u nasady a także delikatnie nawilżał lub ewentualnie nie przesuszał. Ten gagatek nie robi nic z tych rzeczy. Nawet trzykrotne mycie włosów sprawia, że po wysuszeniu moje włosy były po prostu tłuste. Pod koniec dnia wyglądały fatalnie. Bardzo lubię a raczej moje włosy lubią nałożenie kremu czy masła przed umyciem. Normalnie nie mam problemów z ich zmyciem, ale dla tego szamponu to prawdziwe wyzwanie z którym sobie nie poradził. Doprowadził mnie tym prawie do płaczu, kiedy mieliśmy wyjść na imprezę a ja ujrzałam w lustrze tłuste , niedomyte włosy. Szampon plącze, nawet takie włosy jak moje, bardzo krótkie i rzadkie. Generalnie szampon jak dla mnie nie ma żadnych plusów. Zużyłam go do połowy opakowania, resztę wylałam do kąpieli. Tym sposobem moja kąpiel została wzbogacona płynem za 38 zł, bo tyle w Polsce kosztował mnie ten produkt. Za tę cenę zaświadczam Wam można kupić coś lepszego. Chwilowo odpuszczam dalsze testowanie marki, pierwsze spotkanie okazało się klapą. 





czwartek, 22 sierpnia 2013

Mgiełka pomarańczowa. Pat& Rub

Mgiełka pomarańczowa. Pat& Rub
Spośród kilku nowości jakimi uraczyła nas Pat&Rub z okazji lata jak i okrągłych piątych urodzin nabyłam mgiełkę nawilżającą do twarzy i ciała. Zakup to w pełni kontrolowany i przemyślany, małe psik psik na buzię potrafi zdziałać cuda kiedy na dworze plus milion stopni. Oprócz wersji różanej tego produktu mamy także mgiełkę w wersji pomarańczowej i to właśnie na tę wersję się skusiłam. 




Podobnie jak w przypadku pozostałych produktów marki tak i w tym mamy tu do czynienia z całkowicie naturalnym produktem bez parabenów czy pochodnych ropy naftowej. Produkt powstał w procesie otrzymywania olejku z kwiatów gorzkiej pomarańczy - neroli. Mgiełka to nic innego jak woda, która pozostała w wyniku tego właśnie procesu. Wspomnieć muszę koniecznie o właściwościach tejże wody. Otóż uważana jest ona za jedną z najbardziej cenionych wód w kosmetyce naturalnej. Bogata w substancje odżywcze idealnie nadaje się do pielęgnacji twarzy i ciała. Idealnie nawilża, odświeża, zmiękcza, regeneruje i wzmacnia skórę. Woda pomarańczowa dobrze sprawdzi się u cer tłustych, trądzikowych a także naczyniowych.


Mgiełkę otrzymujemy w prostej butelce z atomizerem. Jej pojemność to 100ml czystego, naturalnego produktu. Nie jest to potężna pojemność, zapewne pomyślana w celu noszenia jej w torbie bez zbędnego uczucia ciężkości. Zapach jak dla mnie jest lekko gorzkawy, owocowy ale to dobrze, chyba w upalne dni nie zniosłabym słodkiego, ciężkiego zapachu. Na mnie zapach ten działa lekko odprężająco. Stosuję ją a kilka sposobów. Zawsze rano po umyciu twarzy pianką z dodatkiem mięty psikam mgiełką buzię. Nie muszę już stosować toniku. Na lekko wilgotną jeszcze buzię nakładam krem nawilżający i mogę przystąpić do nakładania makijażu. Na finiszu psikam cały makijaż tą mgiełką. Makijaż robi się bardzo naturalny. Nie radzę Wam psikać zbyt obficie, wystarczą na prawdę dwa psiknięcia. Mgiełka służy mi także do moczenia pędzla gdy chcę nałożyć podkład mineralny na mokro. Ma to dodatkowe właściwości pielęgnacyjne. Poza tym mgiełki używam kilka razy w ciągu dnia głównie w celu jej ukojenia a także odświeżenia. Myślę, że mgiełka sprawdzi się nie tylko w upalne lato ale także zimą, kiedy to ogrzewanie powoduje przesuszanie się cery.I wtedy potrzebuje ona wtedy przecież nawilżenia. Oczywiście nie spodziewajcie się, że ta mgiełka zastąpi krem nawilżający.  Na stronie Pat & Rub wyczytałam jeszcze jedną ciekawą rzecz. Otóż Moje Drogie woda pomarańczowa to naturalny afrodyzjak. Wprawdzie nie zauważyłam wzmożonego zainteresowania moją osobą, ale może u kogoś to zadziała. Na sam koniec cena, otóż mgiełka kosztuje 29 złotych. Cena nie jest jakoś zatrważająco wysoka, więc warto spróbować.


sobota, 17 sierpnia 2013

Róż do policzków Nouba.

Róż do policzków Nouba.
Przyznać się muszę, że przez wiele lat wchodząc do Douglasa moje pole widzenia bardzo się zawężało. Dior, Chanel to kusiło najbardziej. Chciałam  pomacać, powzdychać, ewentualnie czasem coś kupić.Włoska Nouba kompletnie z niczym mi się nie kojarzyła, nawet jej w perfumerii nie widziałam. Moja przygoda z marką zaczęła się od zakupu broznera, namówiła mnie na niego konsultantka i jak wiele razy pluję sobie w twarz po zakupach bardzo polecanych tym razem było inaczej. Puder wypiekany był znakomity, świetnie dobrany kolor, służył mi długi czas. Kolejnym razem postanowiłam sięgnąć po róż do policzków tej firmy. Kolor z numerkiem 49 wydawał mi się idealny i inny od dotychczas przeze mnie stosowanych.




Przyznacie same, że stylistyka produktu bardzo przypomina inną znaną markę Nars. Róż przychodzi do nas w zgrabnym kartoniku. Wygląda to schludnie i prosto. Tak jak lubię. W środku, znowu na styl Nars gumowe opakowanie w którym znajduje się róż. Niestety jak i w jednym tak i w drugim przypadku opakowanie strasznie trudno utrzymać w czystości. Bardzo uważam a i tak ciągle coś na nim widać. Niestety róż ten nie posiada lusterka, tak więc będziemy mieli trochę trudności aby poprawić makijaż w ciągu dnia. 




Kolor, to on jest tu najważniejszy. To absolutnie fantastyczne połączenie czerwieni, różu a także koralu. Całość doprawiona delikatnymi drobinkami, które tworzą delikatną poświatę na policzku. Jeżeli znudziły się Wam róże różowe, koralowe czy brzoskwiniowe spróbujcie tego odcienia. W opakowaniu wygląda dosyć mocno i intensywnie, w rzeczywistości wspaniale ożywia buzię. Idealnie współgra z letnią opalenizną.



Róż ten ma miękką prawie jedwabistą konsystencję. Jest przy tym znakomicie napigmentowany. Naprawdę odrobinka nabrana na pędzel wystarczy aby nadać policzkom koloru i świeżości.  Stopień intensywności jaki chcemy uzyskać możemy oczywiście stopniować. Mnie w zupełności wystarcza jedno delikatne muśnięcie. 


Róż w żadnym razie nie pyli podczas aplikacji. Nie kruszy się ani nie zmienia swojej konsystencji. Łatwo go rozetrzeć gdy nałoży nam się zbyt duża porcja. Ja robię to pędzlem do bronzera EcoTools. 


Róż kosztuje około dziewięćdziesięciu złotych, ja jednak kupiłam go w promocji minus czterdzieści procent. Często są takie w Douglasie,warto polować.


czwartek, 15 sierpnia 2013

Tonik ziołowy dla cery tłustej i trądzikowej. Fitomed.

Tonik ziołowy dla cery tłustej i trądzikowej. Fitomed.
Tonik musi być, no tak przyzwyczaiłam swoją buzię do tego etapu oczyszczania, że pominięty sprawia że czuję się niedomyta. Po kolejną butlę tym razem udałam się do sklepu zielarskiego. Wizyty tam ostatnio sprawiają mi wiele radości. Wykwalifikowany personel z często wykształceniem farmaceutycznym świetnie dobierze nam produkty do naszych potrzeb. Wszystko to w bardzo rozsądnej cenie. Kosmetyki ziołowe albo się lubi albo wręcz przeciwnie. Ja należę do tej pierwszej grupy. W domu babci rosła lipa, u nas mięta, lawenda czy nagietek. Zapachy i działanie ziół nie są mi w żadnym razie obce, bardzo dobrze mi się kojarzą na przykład z herbatką z dodatkiem lipy pitą w zimowe wieczory, własnoręcznie zebraną i wysuszoną. Zioła są nieocenione w przypadku pielęgnacji z problemem trądziku czy przetłuszczania. I tonik ziołowy ma pomóc wszystkim osobom z problemami trądzikowej cery. 


Jego podstawowym i najważniejszym składnikiem jest wyciąg z szałwii, którego najważniejszymi składnikami są oleje, garbniki, kwasy organiczne a także sole mineralne. Olejek szałwiowy bardzo dobrze oczyszcza skórę a także przeciwdziała nadmiernemu jej przetłuszczaniu. Tonik dodatkowo wzbogacono o wyciąg  z oczaru, melisy oraz nagietka. Wszystkie te substancje mają jeszcze lepiej poradzić sobie z tak wymagającą cerą jaką jest trądzikowa. 


Tonik otrzymujemy  w prostej buteleczce o pojemności 200 militrów. Całość zamykana od góry klapeczką. Dozownik moim zdaniem idealnie wydobywa potrzebną ilość produktu bez niezbędnego rozlewania. Jeśli chodzi o wizualność opakowania to nie uświadczymy tu kolorów, wielkich napisów czy nic nie wnoszących haseł z jakimi mamy często do czynienia wśród drogeryjnych produktów. Ale nie o to tu przecież ma chodzić, liczy się zawartość i działanie. Wspomnieć należy także o naturalnym składzie, bez zbędnych konserwantów. Produkty Fitomedu o czym informuje odpowiedni znaczek na opakowaniu nie są testowane na zwierzętach. Termin ważności tego toniku to sześć miesięcy od momentu otwarcia.


Wspomnieć należy o zapachu tegoż produktu. Jest on prawdziwie, naturalnie ziołowy a konkretniej wyczuwam tu szałwię. Jak pachnie szałwia może część z Was wie, bo często praktykuje się jej stosowanie na przykład przy stanach zapalnych dziąseł. Części z Was zapach ten nie podpasuje, ja jak najbardziej jestem na tak. Na obronę powiem, że jest bardzo ulotny. Czuć go tylko po przyłożeniu wacika do nosa, na buzi staje się bardzo delikatny a następnie znika. Tonik to także naturalny kolor, przypominający herbatę, taki jest też po wylaniu na wacik.


Ten tonik to przykład prawdziwej delikatności. Zazwyczaj rano używałam wody termalnej, teraz zarówno rano jak i wieczorem sięgam po niego. Rano po użyciu ziołowej pianki oczyszczającej sięgam po ten płyn, aby przygotować twarz na nałożenie makijażu. Wieczorem sięgam po niego aby położyć się spać z na prawdę czystą buzią. W celu wyrównania PH tonik pozostawiam do wchłonięcia, aczkolwiek można go tez delikatnie spłukać wodą. Ale po co? Skoro  nie zostawia on żadnego nieprzyjemnego filmu na skórze. Wieczorem, szczególne w letni czas rezygnuję z nakładania kremu. Po przetarciu tonikiem buzi mogę cieszyć się cudownie ukojoną i nawilżoną skórą. Część produktu odlałam sobie to butelki z atomizerem i psikam nią makijaż mineralny w celu jeszcze lepszego spojenia się go z cerą. Toniku w okresie wielkiego wysypu pryszczy używam także do rozrabiania glinek. Wszystkie niespodzianki szybciej się goją. Nie będę się rozpisywać, że tonik ten tonik działa cuda. Jednym produktem nie osiągniemy celu, ale będzie on an pewno sprzymierzeńcem w walce. Na pewno nie zaszkodzi, nie wysuszy i w efekcie nie spotęguje choroby. Tonik kupiłam za niecałe osiem złotych, a więc niewiele jak za tak przyjazny skład.




Skład: Aqua, Herbal Extract,Gliceryne, peg-40 Hydrogenated Castor Oil, Proplylene Glycol, Fragrance, Methylisothuazoline, DMDM Hydantion, Methylchloroisothiazolinone. 

wtorek, 13 sierpnia 2013

Naprawdę jaka jestem, dowiecie się teraz Wy. TAG 50 samych prawd o mnie.

1. Urodziłam się w dniu swoich imienin. Dostawałam w związku z tym jeden prezent, długo nie mogłam pogodzić się z losem na ten wybór rodziców.

2. Mam brata młodszego, mimo to potrafił mi nieźle wtłuc. Nie marzyłam jednak nigdy o siostrze, marzyłam o bracie starszym. Na pewno miałby fajnych kolegów.

3. Całe dzieciństwo i młodość spędziłam na wsi. Całe dzieciństwo i młodość wiedziałam, że chcę osiąść w mieście. W osiągnięciu tego celu miał mi pomóc oczywiście chłopak z miasta. Stało się jak chciałam, mam chłopaka z miasta, mieszkam w mieście.

4. Owego chłopaka poznałam na studniówce brata. Nie, nie byłam na studniówce z własnym bratem. Byłam z jego kolegą, który bardzo był we mnie zakochany. Związek nie miał przyszłosci, szukałam chłopaka z miasta przecież.

5. Mój numer telefonu, chłopak z miasta zapisał sobie na jakimś bilecie autobusowym, ogólnie mieliśmy po jakieś 10 promili, myślałam że zgubi bilet i nie zadzwoni. Nie zgubił i zadzwonił. 

6. Jesteśmy razem od trzynastu lat, w tym osiem mieszkamy razem. Zaliczyliśmy jedno nikomu niepotrzebne rozstanie. Dowiodło to tylko jednego, jesteśmy dla siebie stworzeni i z nikim innym nie stworzymy udanego związku.

7. "Już mi niosą suknię z welonem"... Komu? Nie Mnie nie!Żyjemy bez ślubu, jako jedyni w rodzinie.  Niestety nie każdemu się to podoba.

8. Konkubinat, tak powinno określać się status mojego związku. Szczerze nienawidzę tego słowa.

9. Od prawie pięciu lat jestem Mamą, od ponad dwóch bezskutecznie próbujemy zajść w drugą ciążę. Nie pocieszają mnie komentarze, że powinnam się cieszyć bo mam jedno dziecko, kiedy inni nie mogą mieć wcale. Chcę być Mamą po raz drugi i już!

10. Z pełną świadomością mówię iż rodzenie w Polsce bez znieczulenia jest dla nas kobiet uwłaczające. Jeśli już uda mi się zajść w ciąże nie zgodzę się rodzić bez niego.

11. Nie mam wielkich ambicji zawodowych, nigdy nie chciałam być prezesem, bankierem czy urzędnikiem. Dobrze czuję się w domu, prowadzenie go sprawia mi przyjemność. Szkoda, że to zawód tak niedoceniany i mało płatny.

12. Dużo, często i gęsto przeklinam. Staram się jakoś zachowywać przy dziecku z różnym skutkiem. Różny skutek sprawił iż  moje dziecko  w wieku dwóch lat umiało powiedzieć "kulwa".

12. Lubię alkohol, jak mam się upić to tylko wódką. Nie znam niestety umiaru w piciu, niejednokrotnie miało to tragiczny finał.

13.  Lubię dzieci bo są szczere, mądre i bezinteresowne.

14. Nie lubię dorosłych bo są złośliwi, zakłamani i interesowni.

15. Nie jestem patriotką, nie lubię tego kraju, nie lubię tej władzy, nie chcę tu mieszkać. Serce mnie boli, gdy patrzę jak moja mama po 30 latach ciężkiej pracy dostaje 700zł emerytury, serce mnie boli gdy patrzę na zasiłek rodzinny w wysokości siedemdziesięciu złotych.

16. Holandia, kocham ten kraj, ten klimat. Nie, nie mam na myśli Amsterdamu. Kocham holenderskie wsie i małe miasteczka. Chciałabym tam zamieszkać.

17. Na każdym filmie nawet jeśli mnie bardzo zainteresuje zasypiam. Nawet mocne szturchnięcia nie pomagają, śpi mi się wyśmienicie.

18. Lubię porządek, lecz nie potrafię go utrzymać. 

19. Panicznie, ale to panicznie boję się węży i dżdżownic.

20. Panicznie ale to panicznie boję się trupów, nie znoszę pogrzebów. 

21. Mam znajomych, nie mam przyjaciół. Smutna ale prawda.

22. Nie cierpię się spóźniać. Zawsze i wszędzie jestem przed czasem. Niestety Mój towarzysz to zupełne przeciwieństwo. Wstaje pięć minut przed wyjściem i oznajmia, że musi się wykąpać i ogolić. 

23. Jestem zodiakalnym Bliźniakiem, mam milion pomysłów i słomiany zapał. szybko się nudzę i ciągle chcę nowego.

24.  Lubię mieć wszystko zaplanowane. 

25. Lubię zamartwiać się na zapas, wszystko widzę w czarnych barwach. Doprowadzam się niepotrzebnie do nerwicy.

26. " Co u Ciebie?"- "Do bani, praca nie taka, dzieci nie takie, żona nie taka..." typowa polska mentalność, nie znoszę naszego narzekania.

27. Nie znoszę kupować ubrań, rzadko coś mierzę, biorę na oko.

28. Uwielbiam kupować kosmetyki, drogeria to punkt który muszę zaliczyć podczas każdego wyjścia.

29. Moja babcia, dziadek, rodzeństwo dziadków, siostry mojej mamy mieli raka. Boję się tej choroby.

30. Kręcą mnie łysi faceci.

31. Często nie mówię co myślę, aby kogoś nie urazić.

32. Jestem litościwa, czuję że ludzie mnie wykorzystują. Nie zmienię się już to pewne mimo wielu prób.

33. Uwielbiam rosół, mogłabym go jeść codziennie.

34. Lubię też golonkę, żeberka i tym podobne przysmaki.

35. Na bezludną wyspę zabrałabym kawę, nie potrafię się bez niej obejść.

36. Jestem nieśmiała i bardzo niepewna siebie.

37. Nie lubię ryzyka i niepewnych sytuacji.

38. Tańczę tylko po pijaku.

39. Jestem wścibska i ciekawska. Muszę wszystko wiedzieć .

40. Nie lubię perfum ani biżuterii. 

41. Nie noszę spódnic i sukienek ani wysokich obcasów.

42. Ku uciesze domowników wydaje mi się, że tylko ja sama najlepiej wszystko zrobię. Najlepiej posprzątam, ugotuję, najlepiej też wynoszę śmieci.

43. Słońce i ciepło, taką pogodę toleruję. Jesień, zima i wczesna jesień to te pory roku, kiedy jak nigdy odczuwam wzmożoną senność i brak ochoty na wszystko.

44. Miałam kolczyk w pępku, wyciągnęłam go gdy zaszłam w ciąże. Uznałam, że noszenie kolczyka w pępku w tym okresie to wyraz dziecinady. Nie włożyłam go ponownie.

45. Nie jestem typem chomika, szybko wszystko ląduje w koszu. Niejednokrotnie żałowałam swojego pośpiechu.

46. Nigdy nie paliłam papierosów, w Holandii zapaliłam tfu próbowałam zapalić, ale nie umiałam się zaciągnąć ze dwa skręty.

47. Lubię seks, mój chłop też. Ogólnie jest ciekawie.

48. Nie potrafiłabym się odchudzać, miałam kilka prób szczególnie po ciąży, kiedy to wyglądałam jak salceson ale nie wyszło. Słaba wola, sprawiła że dieta trwała najdłużej może trzy dni.

49. Nie lubię pić mleka w czystej postaci. 

50. Jestem matematycznym głąbem. Pani w liceum powiedziała, że z litości stawia mi dopuszczający ale mam się nie chwalić że to ona mnie uczyła tego przedmiotu.Zawsze ciągnęło mnie w stronę historii, chciałam ją studiować ale "dobre rady" sprawiły, że poszłam na marketing i zarządzanie a tam matematyka, statystyka i inne. Męczyłam się strasznie.


Koniec.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Cukrowa posypka numer 63.

Cukrowa posypka numer 63.
To od tego odcienia zaczęło moje uwielbienie do piaskowej faktury. Uwilbiam słodki, cukierkowy, pastelowy, dziewczęcy róż a jeśli dodać do tego lekką chropowatość jaką dają lakiery z efektem cukrowej posypki mamy cudo na paznokciach. Na kolor ten przyszło mi jednak trochę poczekać, bo nigdy nie mogłam go spotkać na stoisku Golden Rose. Zdążyłam kupić sześć ( Boże sześć!)  innych odcieni, a na ten natrafiłam właściwie niedawno. Odcień oprócz delikatnego różu ma w sobie drobinki koloru niebieskiego. Trochę dziwne mogłoby się wydawać to połączenie, ale jest ich tak niewiele, że nie zmieniają wcale a wcale odcienia właściwego. Drobinki raczej fajnie migoczą w słońcu, więc o taki efekt chciano nimi uzyskać. Sam lakier jest najbardziej problematyczny sposród innych odcieni serii jakie przyszło mi nakładać. Problematyczny może to za duże słowo, niech będzie że jest wymagający. Do pełnego krycia i uzyskania w pełni zadawalajacego efektu muszę nakładać aż trzy warstwy lakieru. Na szczęście wszystko błyskawicznie zasycha. Kolor ten też najkrócej się trzyma,  bo tylko dwa dni. Nie zmieniło to jednak mojego podejścia do piaskowych lakierów. To mój letni niezbędnik. Idąc za słowami mojej koleżanki, którą zaraziłam tym wykończeniem powiem, że gdybym miała paznokcie zdrowe i długie mogłabym się wpatrywać w nie jak Laluś ze Smerfów.