piątek, 25 kwietnia 2014

Iwostin /Aktywny krem eliminujący niedoskonałości...

Iwostin /Aktywny krem eliminujący niedoskonałości...
... czyli nowość w linii do pielęgnacji skóry tłustej i trądzikowej naszej rodzimej marki Iwostin. Postanowiłam wejść w posiadanie tegoż produktu w nadziei na poprawę stanu mojej cery, który zaczął przyznam się szczerze mnie przerażać. Najgorsze są poranki, wstaje człowiek, idzie do lustra w nadziei, że nic przez noc nie wyskoczyło. A tu Zonk! jak zwykle coś jest. Jak żyć no jak? Obietnica producenta grzmiąca z opakowania o redukcji niedoskonałości w siedem dni podziałała na mnie zachęcająco. Już oczyma wyobraźni widziałam siebie hasającą po łące w sukience w kwiatki i buźką gładką niczym pupcia niemowlaka  :D o ja marzycielka!




Ten hypoalergiczny, pozbawiony parabenów i przebadany dermatologicznie tak, aby nie zatykał porów produkt ma za pomocą alfa - i beta-hydrokwasów złuszczać warstwę rogową naskórka, a tm samym odblokować pory,  kwas hialuronowy, hydrolipidy, ceramidy i niezbędne kwasy tłuszczowe mają zmniejszyć produkcję łoju, nawilżać skórę a nie natłuszczać, cynk zaś hamuje wzrost bakterii, alantoina złagodzi ewentualne podrażnienia. W kremie zastosowano także witaminę A w stężeniu 0,5%, czyli najłagodniejszą jej formę postaci estrowej, która ujędrnia, rozjaśnia i regeneruje naskórek. Można by rzec iż jest to zatem produkt o wielofunkcyjnym działaniu.
Zatrzymując się chwilę przy ogólnym wyglądzie produktu, to jest on typowy dla całej serii Purritin, czyli dominuje tu zielona kolorystyka, bardzo kojarząca się preparatami dla cer problematycznych. Krem zapakowano w kartonik a na nim wszystkie niezbędne informacje o działaniu, składzie, dacie produkcji i terminie ważności. Produkt właściwy to tubka o pojemności 40ml a w niej lekko żelowy, koloru białego krem o dość specyficznym zarezerwowanym dla produktów aptecznych zapachu. Nie jest on jednak szczególnie uciążliwy.
 Krem stosowałam zawsze rano, na uprzednio oczyszczoną i stonizowaną buzię. Już niewielka ilość wystarczy do jednorazowej aplikacji. Z racji, tego że moja cera jest mieszana, w obawie przed nadmiernym przesuszeniem policzków kremu używałam jedynie na strefę T. Krem błyskawicznie się wchłania, odsłaniając gładką jak po użyciu bazy twarz. Świetnie współgra zarówno z podkładami mineralnymi jak i płynnymi. No i ten mat! to pierwsze, co zauważyłam już po pierwszym użyciu. Makijaż nałożony rano, trwał niezmiennie nawet bez konieczności poprawek do wieczora. Zachwytom moim pod tym kątem nie ma końca. To może być świetna propozycja na lato i utrzymanie w ryzach makijażu dłużej niż godzinę.
Czas zatem przejść do kwestii działania pod kątem eliminacji niedoskonałości. Na początek uzmysłówmy sobie jedno, producent w siedem dni obiecuje nam ich redukcję a nie eliminację. Eliminacja niedoskonałości to proces długotrwały i raczej sam krem nam tego nie zapewni. Jeśli zaś chcecie pozbyć się zaskórników i przyspieszyć gojenie niespodzianek, które Wam wyskoczą to ten produkt wszystkie te problemy rozwiąże.
Na chwilę obecną i moją ciążę musiałam go odstawić, bo zawiera kwasy i retinol. Stężenia tych substancji są niskie, ale wolę dmuchać na zimne. Ale ja jeszcze kiedyś po niego sięgnę i będę biegać po łące :)





Pojemność: 40ml.
Cena: ok. 30zł ( w aptekach internetowych)
Dostępność: apteki stacjonarne i internetowe posiadające w swej ofercie Iwostin.

środa, 23 kwietnia 2014

Róż Clementine/ Lily Lolo

Róż Clementine/ Lily Lolo
Gdybym jakimś cudem miała wylądować kiedyś na bezludnej wyspie, prócz podkładu, żelu do mycia buzi, tuszu, szamponu i suszarki do włosów ( czy na bezludnej wyspie jest prąd? jeśli nie, to proszę mnie tam nie zsyłać!) zabrałabym róż do policzków a najlepiej kilka, no może kilkanaście bo tylu obecnie mam ulubieńców w swojej kosmetyczce. Róż wraz z podkładem to te dwa kosmetyki bez których nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek makijażu. Bez komentarza pozostawię fakt iż kiedyś róż uważałam za zbędny, niepotrzebny i nic nie dający ogólnemu wyglądowi gadżet. Dziś już wiem, że policzki muśnięte różem sprawiają iż twarz zyskuje na świeżości, młodości. Doceniam to szczególnie teraz, kiedy jestem non stop zmęczona i blada. 
Wracając do wspomnianej na początku bezludnej wyspy i ulubionych róży to na pewno wśród tej gromadki znajdują się róże mineralne Lily Lolo. Pewnie się dziwicie teraz, że sypki produkt chce w podróż zabierać. Otóż powiedzieć Wam muszę, iż mnie ta formuła zupełnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie nigdy nie zdarzyło mi się mieć problemów z aplikacją. Róże te są dość kremowe jeśli mogę tego słowa użyć w odniesieniu do sypkiej formy. Genialnie trzymają się pędzla, dzięki czemu nigdy nie dopadła mnie obawa, że produkt wyląduje nie tam gdzie bym sobie życzyła. 



Taki też jest  odcień Clementine, któremu postanowiłam poświęcić odrobinę miejsca na kartach mego bloga. Kolor określiłabym jako brzoskwinkę z lekką koralową nutą a wszystko w wykończeniu jak lubię czyli satynowym. Nie jest więc matowo, nie jest też zbyt brokatowo. Całość i kolor i wykończenie daje subtelny efekt, ot niby nic a od razu  wyglądać będziemy lepiej. Oczywiście jeśli mamy taką potrzebę jego intensywność można stopniować dla efektu jaki najbardziej nam odpowiada. Jeżeli chodzi o kolor, to na moje oko sprawdzi on się w zasadzie u wszystkich typów urody.
Róże mineralne wszystkie bez wyjątku wielbię jeszcze za jedno, a mianowicie niebywałą wydajność. Do jednorazowej aplikacji wystarczy odrobina produktu, mam wrażenie że mimo kilkumiesięcznego stosowania, oczywiście nie codziennego nie ubyło go wcale. Na bezludną wyspę jak znalazł, nigdy nie wiadomo ile tam posiedzę :). Wspomnieć muszę iż róż ten nie zawiera parabenów, talku, sztucznych, barwników czy innych substancji uznawanych za mogące szkodzić naszemu zdrowiu lub powodować alergie. 
Zachęcam Was mocno do spróbowania mineralnych róży, jeżeli nie miałyście dotąd okazji. Spora gama kolorów i całodniowa trwałość na policzkach sprawią, że Wasza kolekcja szybko się rozrośnie.






Na koniec to co przychodzi mi najtrudniej, czyli prezentacja różu w odcieniu Clementine na sobie. Prócz niego na buzi mam podkład mineralny Lily Lolo w odcieniu Blondie, na brwi nałożyłam cień Inglot z numerkiem 560 a rzęsy delikatnie pokryłam tuszem Max Factor 2000 Calorie. Jako puder wykończeniowy posłużył mi puder Flawless Silk od Lily Lolo.


Pojemność: 3g w 20 ml pudełeczku z sitkiem.
Dostępność: Costasy 
Cena: 42,90.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Live.Love. Carnaval...

Live.Love. Carnaval...

... czyli OPI swą najnowszą letnią kolekcją przenosi nas do słonecznej, tropikalnej, kolorowej i pełnej ognistych barw Brazylii. A jak Brazylia musi być karnawał w Rio, obłędnie roztańczony, który mnogością kolorów nie ma sobie równych. Czyż nie tej brazylijskiej energii nam trzeba po pochmurnej zimie? Suzi Weiss Fischmann, kreatorka wszystkich kolorów w tej kolekcji chciałaby abyśmy wszystkie bez wyjątku przejęły tę energię i żywiołowość z jakiej słyną brazylijskie kobiety. W skład kolekcji weszło 12 kolorów, wśród których znajdziemy zarówno te soczyste i kolorowe jak i bardziej stonowane, nude. 
W moim sercu wiosna, skusiłam się więc na buteleczkę o zabawowo brzmiącej nazwie Live.Love. Carnaval. A więc nie nie będzie nudno, będzie tanecznie, seksownie i gorąco. 
 Ogromna, bo aż piętnastomilitrowa buteleczka skrywa w sobie emalię o dosyć gęstej kremowej konsystencji. Do pełnego i zadowalającego efektu nakładam dwie cienkie warstwy lakieru pokryte wcześniej topem. Całość kończę preparatem wysuszającym albowiem takie konsystencje zwykle wysychają dłużej a mnie z reguły nie chce się tyle czekać. 
Sam kolor przy pierwszym spotkaniu, ma rzeczywiście koralowe tony, po nałożeniu na płytkę jawi się bardziej jako żywy, intensywny pomarańcz. Nie narzekam na efekt końcowy, bo jest wspaniały, na pewno jest on z tych bardzo letnich, doskonale podkreśli opaleniznę.

Panie, Panowie gotowi? Usiądźcie wygodnie, zabieram Was w podróż do Rio, puśćcie wodze fantazji i bawcie się dobrze :)












Dostępność: Maani.pl  oraz inne miejsca posiadające w swej ofercie OPI
Pojemność; 15ml.
Cena: 39zł. 

sobota, 12 kwietnia 2014

Krem Oil-Control / Phenome.

Krem Oil-Control / Phenome.

Kierując się swoimi preferencjami w zakresie pielęgnacji każdej partii mego ciała nie miałam wielkich problemów z wyborem kolejnego słoiczka kremu na dzień.  Filozofia marki Phenome bazuje na naturalnych jak i organicznych ekstraktach a także dobroczynnych właściwościach  wód roślinnych i jak najbardziej wpisuje się me gusta. Niezależnie jaki produkt z oferty wzbudzi nasze zainteresowanie będzie on czysty, zdrowy i naturalny, wolny od syntetycznych barwników, kompozycji zapachowych, parabenów, SLS, chemicznych filtrów UV, silikonów, glikoli czy innych substancji uważanych za szkodliwe dla zdrowia. Szczególnie w tym momencie, kiedy jestem w ciąży zwracam uwagę co na siebie nakładam.



W kwestii kremowej dla potrzeb cer tłustych i mieszanych ( zaliczam się do tych drugich przypomnę) Phenome przygotowało dwie propozycje. Pierwsza z nich  Active- Sebum Gel Control mający na celu nawilżenie a także zmatowienie cery , a także Oil- Control, który ma na celu nie tylko nawilżenie a także regulację i zapobieganie niedoskonałościom, i to na tę propozycję właśnie się zdecydowałam. 
Produkt dostajemy w  szklanym porządnym słoiku, w którym mieści się wyjątkowo i taka jak lubię lekka konsystencja, której zadaniem jest kompleksowa pielęgnacja cery tłustej i mieszanej, którą często nękają niezliczone niedoskonałości. W ich łagodzeniu pomóc mają delikatne i starannie dobrane składniki. Są wśród nich oczywiście wody roślinne, w tym przypadku ta z zielonej herbaty a także z cytryny a także działający odkażająco olejek szałwiowy, nawilżający sok aloesowy, wykazujące właściwości ochronne ekstrakty z papai i ananasa, zmniejszający wydzielanie sebum ekstrakt z wierzbowicy, a także odświeżający wyciąg z mięty pieprzowej. Szczegółowy opis dla bliższego z nim zaznajomienia zamieszczam tradycyjnie jeszcze na końcu posta. 
Krem ma dosyć przyjemny, nienachalny cytrusowy aromat. Działa on na mnie każdego ranka delikatnie pobudzająco.
Producent zaleca stosowanie Oil-Control zarówno rano i wieczorem, ja stosuję go tylko raz dziennie, zawsze rano pod makijaż. Krem nie ma u mnie  zastosowania na noc albowiem od dłuższego już czasu z powodzeniem dla wyglądu mojej cery nie smaruję jej niczym. 
Oil-Control to jeden z tych produktów, który nałożony nawet w solidnej ilości błyskawicznie się wchłania, odsłaniając miękką, delikatnie rozjaśnioną i gotową na przyjęcie makijażu buzię. Niezależnie czy preferujemy podkłady mineralne czy też te tradycyjne z każdym z nich wspaniale się dogaduje. 
Pewnie większość z Was interesuje to, czy krem pomógł mi redukcji niedoskonałości, które regularnie mnie nawiedzają. Otóż nie dał im rady, ale nie spodziewałam się tego. Jeden malusi kremik nie jest w stanie poradzić sobie z szalejącymi hormonami, tutaj potrzebna jest kompleksowa pielęgnacja a także odpowiednie leczenie. Pomimo to produkt ten zaliczam do grona swoich ulubieńców i już ze smutkiem patrzę na pojawiające się dno w słoiku. Lubię go za to jak wygląda po nim moja cera a jest ona nawilżona i delikatnie zmatowiona. Nakładając go każdego ranka mam pewność, że nie wpłynie on na pogorszenie jej stanu,  nie zapcha, ani też nie przyśpieszy jej przetłuszczania. Przyglądając jej się  po dłuższym okresie obcowania z tymże produktem zauważyłam, iż wpłynął na to, że jest ona jakaś taka promienna pomimo tego, że fizycznie czuję się fatalnie. 




Pojemność: 50ml
Cena: 129zł
Dostępność: sklep firmowy Phenome zarówno ten internetowy jak i stacjonarny.


 Skład:
Camellia Sinensis Leaf Water**, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Water**, Dicaprylyl Carbonate**, Glycerin**, Isopropyl Palmitate**, Zea Mays (Corn) Starch**, Glyceryl Stearate**, Dicaprylyl Ether**, Aqua**, Glyceryl Stearate Citrate**, Stearic Acid**, Betaine*, Myristyl Myristate**, Epilobium Fleischeri Extract*, Dehydroacetic Acid, Xanthan Gum**, Parfum**, Panthenol, Hamamelis Virginiana Leaf Extract**, Cedrus Atlantica Bark Extract**, Mentha Piperita (Peppermint) Extract**, Chondrus Crispus (Carrageenan)**, Aloe Barbadensis Leaf Juice**, Calendula Officinalis Flower Extract*, Carica Papaya Fruit Extract*, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract*, Rubus Chamaemorus (Cloudberry) Fruit Extract**, Citrus Paradisi (Grapefruit) Fruit Extract**, Ananas Sativus (Pineapple Plant) Fruit Extract**, Hibiscus Sabdariffa Flower Extract**, Sodium Stearoyl Lactylate**, Cetyl Alcohol**, Vegetable Oil**, Tocopheryl Acetate, Glycine Soja (Soybean) Sterols**, Sodium Carboxymethyl Betaglucan, Sodium Lactate**, Carnosine**, Lactic Acid**, Benzyl Alcohol, Sodium Phytate**, Salvia Sclarea Oil***, Copper Chlorophyllin**, Citronellol***, Geraniol***, Limonene***, Linalool***

środa, 9 kwietnia 2014

Olejek do demakijażu/ Lulu&Boo

Olejek do demakijażu/ Lulu&Boo
Claire Edmund, założycielka organicznej marki kosmetyków Lulu& Boo spytana w wywiadzie, który jakiś czas temu czytałam, o faworyta wśród swoich kosmetyków bez wahania na pierwszym miejscu wymieniła mleczko-olejek do demakijażu Calendula Organic Cleasing Milk. Moje spotkanie z tymże produktem było zupełnie przypadkowe. Próbkę tegoż produktu dostałam przy okazji zakupów żelu oczyszczającego (klik). No właśnie dostałam i przez jakiś czas nic z nią nie uczyniłam, raz że ja mleczek jak sugeruje nazwa produktu nie stosuję, a dwa że po próbki sięgam tylko i wyłącznie jeśli szukam podkładu. Przyszedł jednak ten dzień a raczej wieczór, kiedy skonana po całym dniu zabrałam się za oczyszczanie. Niestety butelka z płynem micelarnym, którego używam zwykle do demakijażu była pusta, okropnie pusta. I to wszystko o 21 wieczorem. Dla większości z Was sytuacja taka zakończyła by sięgnięciem po kolejną butlę produktu. U mnie jest inaczej, modne ostatnio pojęcie " minimalizm kosmetyczny" sprowadza się do tego iż nie kupuję na zapas, nic nie czeka w pogotowiu. Zazwyczaj to kupowanie na zaś kończy się tym, że mam otwarte kilka butelek tego samego produktu a tak nie lubię, nie mam miejsca na to w łazience. Dostępność kosmetyków dzisiaj jest tak ogromna, że właściwie w osiedlowym sklepie można od biedy kupić jakiegoś micela. No ale tego dnia zapomniałam o zakupach. Myśląc co zrobić aby nie musieć odwiedzać marketu przypomniało mi się, że mam właśnie mleczko Lulu&Boo. Przed użyciem tegoż produktu, pobiegłam na stronę zobaczyć co to w ogóle jest i jak tego używać.  Czytam, czytam, skład, działanie no i wreszcie jak stosować: " Calendula Organic Cleansing Milk to kremowe mleczko, które zmienia się w olejek, kiedy zostanie wmasowane w skórę", zabrzmiało jak bajka, bo już od dłuższego czasu chciałam sprawdzić na własnej, problematycznej i szybko przetłuszczającej się cerze jak smakuje demakijaż olejkiem.
Jak się sprawy miały i mają jeśli chodzi o kontakt tegoż produktu z moją cerą, o tym w dalszej części posta. Jak widzicie sięgnęłam po pełnowymiarowe opakowanie, tak więc będą ochy i achy.


Olejek zapakowano w szklaną, elegancką buteleczkę z pompką. Dozuje ona sprawnie i szybko interesującą nas ilość produktu. A jeśli dodać do tego ciepłą, żółtą barwę produktu  to całość przedstawia się niezwykle przyjemnie także dla naszych zmysłów estetycznych. No przyznajcie same, aż chce się używać!
Jak na organiczny produkt przystało wszystkie składniki w nim zawarte są w pełni naturalne co potwierdzają odpowiednie certyfikaty. Mleczko zawiera kojące ekstrakty z nagietka, aloesu, rumianku a także silnie oczyszczający olejek rycynowy. Wczytując się w skład, który nie jest ani przesadnie długi, ani zagmatwany ani też skomplikowany w mleczku znaleźć możemy także olejek eteryczny z mandarynki, polecany osobom z cerą tłustą czy mieszaną czy olejek eteryczny z geranium, idealny dla wszystkich rodzajów cer, nawilża, koi i działa przeciwzapalnie i antyseptycznie.
Olejek stosuję nakładając niewielką, na prawdę niewielką ilość na suchą skórę i wykonuję delikatny masaż. A wszystko po to aby to czego chcę się pozbyć, czyli resztki makijażu i inne zanieczyszczenia, które gromadzi cera w ciągu dnia połączyły się z preparatem. Kiedy czuję i widzę, że obie substancje są ze sobą połączone ( znika kolor preparatu, zamienia się w olejek) przestaję masować i przy pomocy mokrego wacika czy też ściereczki muślinowej ścieram wszystkie zanieczyszczenia z makijażem oczu włącznie.Na koniec spłukuję buzię zimną wodą.
Dzięki temu produktowi odkryłam nową jakość demakijażu, daje mi on taki komfort jakiego nie uzyskałam nigdy stosując setki różnych płynów micelarnych. Moja buzia jest tak czysta, że w zasadzie mogłabym na tym etapie skończyć oczyszczanie. Z czystego przyzwyczajenia stosuję jeszcze żel oczyszczający. Moja buzia jest rozjaśniona, niebywale nawilżona i miękka, nie mogę przestać się dziwić, że może tak wyglądać. Oczywiście wspomnieć muszę, że olejek nie powoduje u mnie przykrych niespodzianek czy zapychania. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie że wraz z  regularnym stosowanie wyraźnie wpłynął na zmniejszenie zaskórników na brodzie i nosie. 

Jak widzicie nie posiadanie zapasów czasem odkrywa przed nami nowe nieznane horyzonty :)




Pojemność; 100ml.
Cena: 98,90zł.
Dostępność: Costasy  
Skład INCI (* składniki z upraw ekologicznych):
*Aloe barbadensis leaf juice powder,*Simmondsia chinensis(jojoba)oil,*Helianthus annuus,(sunflower) seed oil, Aqua(water) *Glycerine, Prunus Dulcis(almond)oil, *Ricinus communis(castor) oil, Sucrose laurate,*Citrus aurantium dulcis (Orange) water, Tocopherol (vitamin E), *Calendula officinalis(calendula) extract, *Chamomilla recutita (chamomile) extract, *Pelargonium graveolens(rose geranium oil),*Citrus reticulata (manderin oil),Benzyl alcohol, Phenoxyethanol, Potassium sorbate (gentle preservative), Lactic acid, *Citronellol,*D-Limonene, *Geraniol, *Linalool (from essential oils)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

A u mnie...

A u mnie...

wiosna a wraz z nią Nadzieja, którą noszę w brzuchu.I choć nie jest idealnie książkowo i czeka nas dużo leżenia to wierzę, że skoro przyszła tak niespodziewanie to  listopad podobnie jak ten listopad sześć lat temu, kiedy na świat przyszedł Jej brat będzie najszczęśliwszym miesiącem naszego życia.

Jednocześnie z całego serca dziękuję za wszystkie Wasze maile, wiadomości i komentarze z pytaniami o mój los i jeszcze mocniej przepraszam, że nie na wszystkie odpowiadam na bieżąco. To brak sił kompletny i wszystkie te inne nieciekawe dolegliwości ciążowe sprawiają, że pisanie na klawiaturze stało się niezwykle trudne. Obiecuję, że się poprawię i nadrobię wszystkie zaległości!

Tymczasem ściskam Was mocno :* Do napisania już wkrótce! :)