czwartek, 20 października 2016

Anastasia Beverly Hills Concealer.

Anastasia Beverly Hills Concealer.

Mocno kryjące podkłady towarzyszyły mi przez lata. Byłam zabawna sądząc, że nałożenie szpachli na buzię rozwiąże moje trądzikowe problemy. W rezultacie nie dość, że wyglądałam komicznie to stan mojej cery w dłuższym odstępie czasu uległ pogorszeniu, wypryski nie chciały znikać, a cera stała się poszarzała. Chyba każda nas musi przejść przez ten etap, kiedy to wydaje nam się, że kamuflaż załatwi wszystkie problemy, aby potem w miarę zaakceptować swój stan, swoje niedoskonałości. Nie ma ludzi, nie ma cer idealnych! Cenię sobie bardzo lekki makijaż, taki w którym wyglądam normalnie. Nie znaczy to jednak, że moje problemy z cerą się skończyły, jest raz lepiej raz gorzej, częściej jednak gorzej... Do lekkich, średnio kryjących podkładów potrzebuję korektora, tak aby punktowo zakryć niedoskonałości. Szukałam długo, dość często korektory nie współgrały z podkładami, pięlęgnacją, tworząc ciasteczko.
Kim Kardashian, Megan Fox,Penelope Cruse, Heidi Klum, Claudia Shiffer ( uff!) kochają ponoć produkty Anastasia Beverly Hills, dołączam do tego grona. Mam jeszcze kredkę do brwi, dziś będzie o korektorze. Concealer dostępny jest w aż szesnastu odcieniach. Super, pełen profesjonalizm, dla każdego coś dobrego. Ja wybrałam ten w odcieniu 1.5 to taki jasny beżyk, idealny na większą część roku, robi się zbyt jasny jedynie kiedy jestem mocno opalona. Korektor ma służyć do zakrywania niedoskonałości, Anastasia podpowiada iż tego osobnika można używać do konturowania czy też tuż pod brwiami, w celu zwiększenia 'ostrości' łuku i tym samym nadania im schludnego, idealnego wyglądu. Nie wiem, nie próbowałam, nie preferuje tego typu wyglądu brwi. Korektor służy mi tylko do tuszowania wyprysków, nie zakrywam nim popękanych naczynek, jakoś mi one nie wadzą. Korektor w słoiczku ma zbitą konsystencję, obawiałam się więc trudnej aplikacji. Nic bardziej mylnego, bo w kontakcie z dłońmi czy skórą staje się niezwykle kremowy, zapewniając bardzo przyjemną, precyzyjną pracę. Ja osobiście nakładam go palcami, nie mam pędzelka, a nie widzę sensu kupować, skoro tak nakłada się go bez problemu. Myślę, że znakomicie do wklepania go nadał by się Beautyblender. Też nie posiadam :). 
Korektor pięknie stapia się z podkładem czy skórą, zakrywając to co ma zakryć bez efektu maski. Trzyma się dzielnie więkoszość dnia, oczywiście jeżeli mam go na przykład w okolicy szyi, zetrze się od ubrań. Cierpię też na fajnie nazwany 'syndrom wędrujących rąk' także jeżeli wędrują zbyt często po mojej buzi, ani podkład ani korektor nie wytrzyma całego dnia. Co bardzo istotne, podkład nie robi mi ciastoliny z podkładu. I co jeszcze ważniejsze, zupełnie mnie nie zapycha,choć ja jestem raczej z gatunku tych co sądzą, że problematyczna cera ze względu na zaburzenia, zapycha się sama z siebie, rzadko robi kosmetyk. U mnie kłopotliwe jedynie są olejki. Wreszcie jestem zadowolona z produktu kamuflującego. 
Korektor ma trochę dziwny, chemiczny zapach, no ale nie umówmy się nikt tak normalnie nie wącha korektora. Jego przydatność to 12 miesięcy, przy normalnym codziennym użytkowaniu nie da się go zużyć. 

Znacie produkty Anastasia Beverly Hills? 

Ściskam. 



sobota, 15 października 2016

Beauty Elixir- Caudalie.

Beauty Elixir- Caudalie.

Beauty Elixir Caudalie, to produkt oparty na recepturze wody Królowej Węgier. Mieszanka stworzona z rozmarynu i tymianku zatopionych w spirytusie służyła królowej jako woda toaletowa a także tonik, bo ponoć miała ona problemy z cerą. Legenda mówi, iż to dzięki tej mieszance Królowa Ela, wyglądała 20 lat młodziej niż wskazywała by na to metryka. Świat zachwycił się miksturą, zaczęto ją więc modyfikować, dodawać różne substancje, tak aby jeszcze bardziej ubogacić, podkręcić jej działanie, aż do dziś. W moim posiadaniu wcześniej znalazła się woda Quenn of Hungary Mist Omorovicza, po użyciu której, stwierdziłam, że świat się pomylił, bo woda absolutnie nie zrobiła na mojej cerze żadnego wrażenia. Niestety w moim odczuciu  Omorovicza nie dała rady zmierzyć się z historią. Królowa Elżbieta zrobiła by wielkie oczy na cenę tegoż produktu (48 funtów/100lml)
Końcem końców postanowiłam dać szansę rozświetlającej wodzie Caudalie. Markę można powiedzieć darzę wielką sympatią, nie przypominam sobie aby coś w ofercie marki mnie zawiodło. Kupiłam mniejsze opakowanie o pojemności 30 militrów, w limitowanej edycji z niezmienionym składem, a jedynie innym opakowaniem stworzonym we współpracy z Jasonem Wo. Na dniach skończę moją buteleczkę i cholera, kupię znowu! Ja nie wiem jak Caudalie to zrobiło, ale udało im się stworzyć produkt znakomity. Kosmetyk ma jak przystało na Caudalie znakomity skład, oparty na ekstrakcie z winogron, mamy tu także: miętę, szałwię, hydrolat pomarańczowy, melisę, różę czy rzadziej spotykaną mirrę. Wszystko w formie olejków, to widać bo się wytrącają, dlatego przed każdym użyciem produkt należy wstrząsnąć. 
To co robi ta woda z moją najczęściej wymykającą się spod kontroli buzią to jest bajka! Stosuję ją zawsze rano po oczyszczeniu i zastosowaniu wody termalnej. Genialnie, po prostu genialnie ściąga pory, rozpromienia, dodaje blasku a także matowości. Wodę stosuję także w ciągu dnia, kiedy to po kilku godzinach od nałożenia makijaż zaczyna gorzej wyglądać, przez nadmierne wydzielanie sebum. Przykładam chusteczkę lub bibułkę matującą a następnie psikam mgiełką buzię, która zaczyna wyglądać znowu promiennie i zdrowo. Woda przez zawartość mięty daje przyjemne uczucie chłodu. 
Zatrzymać się muszę chwilę na zapachu, to na prawdę mocna ziołowa mieszanka. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek używała tak intensywnego mocnego zapachu. Ja kocham, działa na mnie niezwykle pobudzająco. Zdaję sobie jednak sprawę, że może on nie każemu nosowi przypaść do gustu.
Podsumowując, |Beauty Elixir Caudalie to produkt, który zawsze znajdzie miejsce w mojej kosmetyczce.

Znacie ten produkt?

Ściskam.

środa, 12 października 2016

Essie- Lollipop

Essie- Lollipop
 Pomyślałam, że kolejny wpis na moim blogu poświęcę lakierowi do paznokci. Mimo, że nie rozstaję się z nim od blisko dwóch miesięcy, zupełnie zapomniałam umieścić go w ulubieńcach. Ostatni paznokciowy post był nawet nie wiem kiedy, zupełnie  nie wiedziałam jak sfotografować swoje dłonie, żeby wyszło okej. I tak to co miało być przyjemnością, bo lubię lakierowe wpisy tym razem przysporzyło mi trochę kłopotów. Wybaczcie więc wszelkie nieodciągnięcia.
Lollipop kupiłam przez zupełny przypadek, po prostu zaczęłam przeglądać paletę kolorów lakierów Essie na Lookfantastic, wpadłam na ten kolor ( chyba pierwsze na co zwróciłam uwagę to jednak nazwa). Ogólnie mówiąc po wyprowadzce z Polski, ilość buteleczek ograniczyłam do minimum. Mam dosłownie kilka uniwersalnych kolorów plus jedna mięta, wszystkie Essie. W tamtym momencie szukałam akurat czerwieni i mam. Idealną! Na każdą okazję, wspaniale wyglądała do letniej opalenizny, pięknie wygląda teraz do grubych szarych i czarnych swetrów i dżinsów czy getrów. I co nie zawsze jest oczywiste, pasuje i krótkim i długim paznokciom. Ten kolor ma jeszcze jedną zaletę, najpiękniej błyszczy spośród wszystkich Essiaków jakie miałam do tej pory. Lakier pokrywa płytkę już jedną warstwą, jednak jak zawsze kolor wygląda najlepiej po dwóch. Na prawdę, jeśli lakiery długo trzymają się Waszej płytki nakładanie top coatu nie jest konieczne, bo lakier jak już wspominałam wcześniej błysk ma niesamowity. Ja muszę to robić, bo no cóż, zarobiona jestem i lakiery szybko kończą swój żywot na moich paznokciach. Zresztą mam małą fobię - odpryski, nie znoszę ich !
Jak prezentuje się kolor na moich paznokciach, pokazuję poniżej. Chciałam napisać, że to najpiękniejsza czerwień jaką mam, problem w tym, że mam tylko tę :D.





niedziela, 9 października 2016

Masło do demakijażu- Biotherm.

Masło do demakijażu- Biotherm.


Myślę, że zbytnio odkrywcza nie będę, jeśli powiem, że demakijaż, to podstawa każdej rozsądnej pielęgnacji bez względu na rodzaj cery. Oczywiście, zdarzały mi się kiedyś w przeszłości takie sytuacje, kiedy to wracałam nad ranem 'bardzo zmęczona ' i jedyną rzeczą o jakiej myślałam, to znaleźć łóżko a nie łazienkę, żeby zmyć resztki imprezy. Stety/niestety ten czas mam za sobą, aktualnie o demakijażu nie zapominam nigdy. Przy czym zaznaczyć muszę, że demakijażu nie traktuję jako przykrego obowiązku, wręcz przeciwnie, na moje małe rytuały pielęgnacyjne staram się poświęcić trochę czasu.  Cały swój czas i energię zajmują mi dzieci, z czego jeden jest bardziej pomysłowy od drugiego ( prym wiedzie młodszy!), tak więc te minuty, które zajmuje mi  demakijaż i cała pielęgnacja pozwalają mi się wyciszyć, rozładować emocje. Bardzo to lubię! 
Długi czas mój demakijaż zdominowany był przez płyny micelarne, potem przyszedł szał na wszelkiego rodzaju olejki, któremu a jakże ulegałam. Olejki są spoko, pod warunkiem, że mają przyzwoity skład, dobrze rozpuszczają makijaż oczu i buzi, super jeśli nie pozostawiają tłustej warstewki a jeśli emulgują się z wodą i nie trzeba do ich zmywania używać ściereczki muślinowej, która moim zdaniem zbiera niepotrzebne mi bakterie, moje szczęście nie zna granic. 
Biotherm to marka, która nie jest mi szczególnie znana, przygotowując wpis, poczytałam trochę o niej. I tak, marka swoje pierwsze kroki w tworzeniu kosmetyków postawiła w latach pięćdziesiątych. Produkty Biotherm bazują na właściwościach wód termalnych, minerałów i innych substancji bioaktywnych. Jako pierwsza marka w historii wprowadziła krem ujędrniający biust. Obecnie została wchłonięta przez jednego z największych graczy na rynku kosmetycznym- koncern L'oreal.
Spośród całej oferty Biotherm moją uwagę przykuł balsam do demakijażu, czyli posługując się jego pełną nazwą Biousorce Balm-to-oil Deep Cleasner &Make-up Remover. Podobny produkt, ma w swojej ofercie Clinique czy Lush, z czego ani jeden ani drugi kompletnie nie przypadł mi do gustu, między innymi za wrażenie tłustości po całym zabiegu zmywania makijażu. Biotherm za to spełnił moje wszystkie oczekiwania dotyczące produktu do zmywania makijażu. Po odkręceniu wieczka naszym nozdrzom jawi się przyjemny, relaksujący zapach. Produkt bazuje na maśle shea, w jego składzie znalazł się także składnik, który stosuje właśnie Biotherm a mianowicie plankton termalny pozyskiwany ze źródeł górskich, wykazujący działanie przeciwzapalne a także przeciwutleniające a także oleje mające przy okazji pielęgnować cerę. Masło w kontakcie z dłońmi błyskawicznie się topi, teraz wystarczy nałożyć go na suchą skórę i wykonać masaż całej buzi a także oczu. W końcowym etapie olejek trzeba zemulgować dodając do niego wody. Zmienia się wtedy w przyjemną lekko pieniącą się emulsję, aby dokładnie oczyścić buzię z resztek makijażu i sebum. Po całym zabiegu czuję, że moja buzia zaczyna oddychać, jest czysta i odświeżona. Olejek nie zostawia ni kszty tłustej warstewki, której szczerze nie znoszę, nie pozostawia też uczucia ściągnięcia. Równie przyjemnie zachowuje się wobec wrażliwej sfery jaką są oczy, zero szczypania, zamglenia, czy pozostawionych resztek makijażu oczu. Masło jest oczywiście bardzo wydajne, nie napiszę Wam na ile mi dokładnie wystarczył, bo używałam go  z małymi przerwami, ale było to wiele miesięcy

Znacie masło Biotherm? 

Ściskam.

środa, 5 października 2016

Wrześniowi ulubieńcy.

Wrześniowi ulubieńcy.


Piąty październik i tak się złożyło, że również pięć ulubionych produktów miesiąca września. Nasza główna uwaga we wrześniu skupiała się na Janku, który  rozpoczął naukę w angielskiej szkole. Moje nerwy i nieprzespane noce okazały się niepotrzebne, bo Junior świetnie daje sobie radę :)
Kosmetyczne podsumowanie zacznę może od produktu, który najbardziej w sensie pozytywnym mnie zaskoczył. Balsam Palmer's, Cocoa Butter Firming Butter Q10, kupiłam będąc jeszcze w Polsce. Szukałam w Hebe czegoś nawilżająceo dla mojej kapryśnej mocno przesuszonej skóry i Pani zaproponowała mi właśnie ten. Zapłaciłam za niego około 17 złotych. Muszę powiedzieć, że było to dobrze wydane 17złotych. Balsam ten ma zadanie ujędrnić skórę po ciąży czy też utracie wagi. Specjalne połączenie masła kakaowego, kolagenu, elastyny masła shea, ma wygładzić skórę a także ją uelastycznić. Żeń szeń i witamina E to składniki odpowiedzialne za nadanie życia zmeczonej skórze. Balsam zaopatrzono w koenzym Q10, który jest antyoksydantem. Balsam spełnia wszystkie te a także moje oczekiwania. Jego dosyć treściwa konsystencja szybko się wchłania, przepiękny zapach trwa długie godziny. Przy regularnym stosowaniu poprawia sprężystość i elastyczność skóry. Pomógł mi także złagodzić suchą łuszczącą się skórę na kolanach i łokciach. Bardzo udany produkt, który świetnie się łączy z moim kolejnym ulubieńcem czyli kropelkami samoopalającymi Clarins  Radiance Plus Golden Glow Booster. Mam je od kilku miesięcy, wróciłam do nich ponownie we wrześniu, bo moja skóra kompletnie straciła letnią opaleniznę, której uważam nie jest w stanie zastąpić żaden sztuczny produkt. Na mojej jasnej skórze produkty samoopalające najczęściej wyglądają komicznie. Kropelkom Clarins najbliżej jest do ideału. Uwielbiam je za sposób aplikacji, mieszanie z balsamem zaoszczędza sporo czasu no i trudniej zrobić sobie smugi. Nie znaczy to jednak, że nie da się ich zrobić :D. Kropelki dają naturalną, bardzo ładną opaleniznę a ta jak wiadomo przyczynia się do ogólnej poprawy wyglądu skóry i ciała. Produkt niestety mimo zapewnień producenta ma delikatny nieprzyjemny zapch charakterystyczny dla samoopalaczy. No cóż, tego chyba nie da się wyeliminować. Wkrótce zrobię obszerną recenzję kropelek Clarins, bo mam także wersję do twarzy.
Dwa, trzy razy w tygodniu na włosy nakładam maskę Insight  Restructurizing Mask, naturalna pozbawiona silikonów, konserwantów, parabenów bogata w składniki, które mają pomóc zniszczonym włosom w regeneracji, czyli w tym przypadku ekstrakt z kiełków pszenicy, masło z oliwek, olej arganowy, olej z otrębów ryżowych. Oczywiście nie ma się tu co oszukiwać mocno zniszczonym włosom nic prócz ciach ciach często nie pomoże. Bardzo trudno odbudować zniszczenia jakie daje nieodpowiednia pielęgnacja, częste suszenie, prostowanie czy nadużywanie środków stylizujących. Jak wszędzie ważna jest profilaktyka, czyli zapobieganie suchym końcówkom dobrze dobranymi, wartościowymi produktami. Włosy myję codziennie, suszę je i stosuję spreje tekstuyruzujące czy suche szampony. Regularne stosowanie maski Insight utrzymuje moje włosy w dobrej kondycji, ułatwia rozczesywanie, włosy są miękkie i sprężyste. Maskę nakładam tylko na końce w małej ilości. W przeciwnym razie potrafi je obciążyć. Umiar wskazany szczególnie gdy ma się cienkie włosy i bardzo prztełuszczającą się skórę głowy.
Czas na makijaż,  w tej kwestii wieje u mnie totalną nudą. Ale mnie to nie przeszkadza, nie chce wydawać swoich pieniędzy na chwilowy kaprys, coś co będzie leżało aż w końcuu wyrzucę, bo dojdę do wniosku, że mam to nie wiadomo ile lat. Przed przeprowadzką do Anglii ilość róży zmniejszyłam do czterech sztuk ( powtórzę- cztery!) i jest fajnie. Kolejny zakup planuję jak coś z tej czwórki skończę. Generalnie do podkreślania policzków lubię produkty brązujące, w nich moja buzia wygląda najlepiej, tak mi się wydaje...Czasem jednak chce mi się odmiany i tak z przyjemnością we wrześniu używałam różu Mac odcieniu Melba. Piękny brzoskwiniowy, nie rzucający się w oczy, nie podkreślający naczynek kolor. Trwa na buzi wiele godzin. Sądząc po tym jak jest popularny, pasuje wielu karnacjom.
Nigdy nie rezygnuję z podkreślenia brwi, delikatnego podkreślenia. Od wielu wielu miesięcy jest ze mną kredka Anastasia Beverly Hills Perfcet Brow Pencil, mój odcień Granite, bardzo ciemny brąz, bez rudości. Wybór w ciemno okazał się strzałem w dziesiątkę. Kredka zaopatrzona jest w świetną szczoteczkę do wyczesywania. Sam produkt daje bardzo naturalny efekt, tak jak lubię, bez problemu można nią uzupełnić prześwity na linii brwi. Do jej temperowania mam temperówkę Anastasia więc nie wiem jak by to było z czymś innym.

To tyle na ten miesiąc. Sporo mam nowości, które pokazywałam w poprzednim poście, mam nadzieję, że znajdę w nich kolejnych ulubieńców i się Wam nimi pochwalę :)

Ściskam.