piątek, 29 grudnia 2017

Najlepsze olejowe serum dla problematycznej cery/ Serum nawilżająco-wygładzające Iossi.

Najlepsze olejowe serum dla problematycznej cery/ Serum nawilżająco-wygładzające Iossi.



Witajcie,
Jako przedmiot ostatniej tegorocznej recenzji postanowiłam wybrać coś wyjątkowego. Olejki bowiem ( pomijając te do demakijażu) nigdy nie były moimi ulubieńcami. Szczerze, to nie rozumiałam jak zwłaszcza problematyczne cery mogą się nimi zachwycać. Moja, za każdym razem po krótkich testach reagowała zawsze histerycznie, wysypem niespodzianek i nieestetycznynie wyglądającymi zaskórnikami. Ale w końcu jak to mówią "trafił swój na swego. Olejek nawilżająco-wygładzający Iossi to ten olejowy produkt, który mogę polecić z czystym sumieniem tym z Was, które borykają się z niedoskonałościami i potrzebują dawki nawilżenia, nawodnienia i wygładzenia
Olejek Iossi to nie jest konsystencja typowego tłustego, ciężkiego olejku, nie jest też super lekki. To połączenie suchego olejku z kwasem hialuronowym. Całości dopełnia jak to zwykle u Iossi piękny, przemyślany skład. Jego bazą są olejki jojoba i awokado. To bomba witaminowa, źródło aminokwasów i niezbędnych kwasów nienasyconych. Obecność skwalanu z trzciny cukrowej dodatkowo nawilża i wygładza skórę. Serum to także inne składniki:olejek z dzikiej róży czy wyciąg z nagietka. Zawartość kwasu hialurnowego potęguje nawilżenie skóry ale i także dodaje lekkości temu produktowi.
Serum ma zapach, który ja kocham. Jest on orientalny, ciepły i zmysłowy. Uwielbiam moment aplikacji, rogrzewania między palcami a potem nakładania go na buzię.  Wyjątkowy zapach serum zawdzięcza wyciągowi z kadzidłowca i drzewa sandałowego, które to prócz doznań zmysłowych genialnie wpływają na przebarwienia i chronią skórę przed czynnikami zewnętrznymi.
To co niezwykle istotne w przypadku nie tylko tego serum ale i każdego innego serum olejowego to sposób i metoda aplikacji. Nie przesadzajcie z ilością, to bardzo ważne. Dosłownie dwie krople na zawsze wilgotną buzię, w zupełności wystarczą. Mimo, dosyć treściwej formuły, serum dość szybko się wchłania, zachowując przy tym cechy suchego olejku. Nie maże się, nie mam poczucia lepkości, ciężkości i wrażenia, że moja cera zaraz się udusi. 
Początkowo serum stosowałam tylko na noc, po pewnym czasie dość nieśmiało zaczęłam go wprowadzać także do porannej pielęgnacji. Teraz nie wyobrażam sobie rozpoczęcia dnia bez użycia tego produktu. Dla wzmocnienia efektu nawilżenia łączę go czasami z jakimś wodnym serum z kwasem hilauronowym. To jest produkt bardzo uniwersalny, do stosowania w pojedynkę jak i z innymi kremami czy żelami. Moja odwodniona cera zdecydowanie uległa poprawie odkąd stosuję olejek Iossi. Dla mnie to jest prawdziwy kop nawilżenia i poprawy jędrności skóry. Już na sam koniec powiedzieć muszę iż olejek świetnie nadaje się pod filtry przeciwsłoneczne. W mojej pielęgnacyjnej gromadce brakowało treściwego produktu, który nadwałby się pod matujący filtr NIOD. 
Jedyną wadą serum Iossi jest stosunkowo krótki okres ważności, wynoszący zaledwie 4 miesiące. Na pewno nie zużyję go do końca butelki 30ml (89zł), szczerze to nie zauwazyłam, że do wyboru jest jeszcze mniejsza pojemność wynosząca 10ml. 

Znacie ten produkt Iossi i jak Wasze wrażenia?

Ściskam. Iwona.



wtorek, 12 grudnia 2017

Problem przetłuszczających się włosów. Najlepsze produkty/Iossi, Sylveco, Bionigree.

Problem przetłuszczających się włosów. Najlepsze produkty/Iossi, Sylveco, Bionigree.



Dzisiaj opowiem Wam o produktach, jakie stosuję aby moje włosy były dłużej świeże i pełne obętości. Z problemem nadmiernego przetłuszczania się włosów borykam się od lat, z tym że mam wrażenie że w ostatnim czasie problem się nasilił. Na szczęście rynek kosmetyczny oferuje wiele fajnych produktów, które pomagają mi walczyć ze zmorą nieświeżych włosów a tym samym zapewniają mi poprawę nastroju. 
Wszystkie produkty, które Wam dziś pokażę są naturalne i wyprodukowane przez polskich producentów. Jeśli coś Was szczególnie zainteresuje nie będziecie miały problemów z zakupem. 
Pewnie gdybym nie miała problemów ze skórą głowy nigdy nie zainteresowałabym się peelingami na ten obszar. Skóra głowy, jeśli funkcjonuje prawidłowo nie potrzebuje tego typu produków. Do oczyszczenia wystarczy jej produkt podstawowy, czyli szampon. Moim pierwszym peelingiem, do skóry głowy był hit blogosfery, czyli produkt Phenome (czytaj recenzję).  Po długim czasie stosowania mechanicznych peelingów sięgnęłam po coś zupełnie nowego a mianowicie peeling oparty na kwasach AHA. Peeling  Bionigree to dość innowacyjny na polskim rynku tego typu produkt ( podobny ma w swojej ofercie jedynie Bandi), zawierający w swym składzie prócz wspomnianych wcześniej kwasów AHA, naturalne składniki takie jak mydło kastilijskie, estry oleju z czarnej porzeczki, wiesiołka, ogórecznika, mentolu i lnu. To produkt idealny zarówno do profilaktycznego stosowania jak i wspomagająco przy różnych problemach ze skórą głowy. Serum o wodnistej konsystencji należy  zaaplikować na skórę głowy w zależności od potrzeb od 1 do 5 razy w tygodniu. Ja z uwagi na duże problemy stosuję go maksymalną ilość razy i zostawiam na całą noc a następnie jak zwykle rano, dokładnie myję włosy i skórę szamponem. Od razu po aplikacji czuć, że produkt "pracuje", efekt ten potęguje mocno mentolowy zapach. Osobiście uważam, że peeling nie zlikwiduje problemu łojotoku, czy łupieżu. Ale jest to genialny produkt głęboko oczyszczajacy skórę głowy, z łoju, brudu, resztek produków do stylizacji i przygotowujący ją do bardziej aktywnej dalszej pielęgnacji. Peeling świetnie przygotowuje skórę głowy do nakładania wcierki Sylveco czy olejku Iossi, o których będę pisać w dalszej części posta. Peeling bardzo dobrze radzi sobie z łagodzeniem świądu skóry głowy, działa wszechstronnie i zauważalnie. Włosy zyskują na objetości i swieżości. Ten produkt, to mój mast have ostatnich miesięcy. Żałuję, że nie można go kupić w UK ( 50ml-47,97zł 100ml- 78,05).

Tonik-wcierka do skóry głowy Vianek, to także produkt do stosowania w przypadku problemów z przetłuszczającą się skórą głowy. Normalizuje pracę gruczołów łojowych, wzmacnia i przyśpiesza wzrost włosów. Tonik ma bardzo dobry, oparty na naturze skład.  Zawiera kompleks ekstraktów z pokrzywy, szałwi, łopianu, brzozy bogatych w cynk, miedź i krzem. Olejki rozmarynowy i eukaliptusowy prócz walorów działających na zmysły, pobudzają cebulki do wzrostu i odżywiają. Produkt, ma bardzo dobrze pomyślane dozowanie. Wodnistą konsystencję najlepiej aplikuje się za pomocą pompki. Tonik nakładam pasmo po paśmie na skórę głowy i wykonuję masaż. Bardzo lubię jego ziołowy zapach. Działanie wcierki potęguje wcześniejsze użycie peelingu . Pierwsze rezultaty, czyli zuważalna świeżość włosów widoczna jest po około 3 tygodniach stoowania. Także, zalecam uzbroić się cierpliwość. Tonik stosuję też jako lekką odżywkę bez spłukiwansia, w momencie kiedy nie mam czasu na wykonanie porządnego masażu. Ale staram się to robić jak najczęściej, bo sam masaż genialnie u mnie wpływa na porost włosów.(150ml/18,99). 

 Na koniec produkt, który jest ze mną najkrócej bo od stosuję go jakieś 8 tygodni,  ale właściwie od początku wiedziałam, że to jest to czego szukałam i czego brakowało w mojej pielęgnacji. Olejowy zabieg do włosów przetłuszczających oparto na  oleju, do kórego mam wielką słabość a mianowcie oleju konopnym. Olej ten ma wspaniałe właściwości jeśli chodzi o poprawę kondycji włosów, nawilżenie, zwiększa elastyczność i połysk włosów. Nie mogę nie wspomnieć także o innych olejach jakie zawiera ta kuracja: makadamia, sezamowym, kokosowym, z czarnej porzeczki czy rycynowym. O zapewnienie prawidłowego funkcjonowania skórze głowy dbają olejki eteryczne i ekstarkty: z pokrzywy, chmielu,lawendy, rozmarynu, eukaliptusa czy ylang-ylang. Chyba nie muszę pisać, jak taka mieszanka, pięknie, ziołowo pachnie.. Nie lubię olejków stosować na włosy, zawsze nawet po dokładnym zmyciu szybko tracą na objętości. Tutaj jest inaczej, preparat wcieram w skórę głowy a tylko resztki w całe włosy. Dzięki temu zabiegowi moje włosy są miękkie, błyszczące i nieobciążone. Kuracja zastępuje mi odżywkę czy maskę, bardzo dobrze odżywia nawet mocno zniszczone włosy. Są też niezwykle puszyste i mocno pogrubione. Olejek genialnie rozprawia się problemem przetłuszczania włosów. (100ml, 79zł)


piątek, 8 grudnia 2017

Myrrh Clay. Maska oczyszczająco-ujędrniająca. NIOD

Myrrh Clay. Maska oczyszczająco-ujędrniająca. NIOD



W swojej ofercie NIOD ma kilka różnych maseczek. Bardzo dobre opinie zbiera maseczka oczyszczająca, w tym momencie nie potrzebuję jednak takiego rodzaju produktu, bo mam jeszcze świetną maseczkę Bloomtown Botanicals (czytaj recenzję)  a także peeling Resibo. Postawiłam więc na produkt mający działać ujędrniająco, skomponowany zgodnie z zasadami Ajuwerdy i medycyną chińską. Myrrh Clay to jak nazwa wskazuje maska z między innymi mirrą. Wydaje mi się, że oprócz historii świątecznych, mirra nigdy nie pojawiła się w moim życiu pod żadną postacią a już na pewno nie w kosmetyku. A to jest bardzo ciekawy składnik, tysiące lat temu ceniony na równi ze złotem. Żywica ta była najpopularniejszym składnikiem kosmetycznym starożytnego Egiptu. I ja się nie dziwię bo jej właściwości przedstawiają się naprawdę imponująco: działa przeciwbakteryjnie, reguluje produkcję sebum, przyśpiesza gojenie wyprysków, niszczy bakterie ropne a także wykazuje działanie ujędrniające i regenerujące.
Nie sposób nie wspomnieć o innym arcyciekawym składniku tej maski a mianowicie o torfie ale torfie niezwykłym, bo leczniczym czyli borownie. Borowina znajduje zastosowanie przede wszystkim w kosmetyce uzdrowiskowej nie bez powodu. Na długiej liście składników o działaniu upiększającym i leczniczym wymienić należy krzem, żelazo, kwasy organiczne,brom, mangan. Borowina to potężne źródło antyoksydantów i przeciwutelniaczy. Teraz już wiem dlaczego moja ciocia po pobycie w sanatorium i korzystaniu z jej ukochanych zabiegów z borowiną, ma piękne ciało i buzię :).
Mamy mirrę, mamy borowinę, do kompletu i pełni szczęścia brakuje nam tylko polifenoli z liści truskawek a także tajemniczo brzmiąco składnika: uwaga, mówię Wu Zhu Hu! To nie jest żaden okrzyk radości ani nic obraźliwego.To składnik tradycyjnej medycyny chińskiej, w kosmetologii wykazuje działanie ujędrniące, rozjaśniające i nawilżające.
Trochę Ajurwerdy, trochę Chin plus technologie jakie wykorzystuje NIOD i powstała bardzo dobra maseczka oczyszczająco-ujędrniająca z pożądną dawką nawilżenia. Zbliża się koniec roku, czas podsumowań, myślę, że gdyby chciało mi się kosmetyczny ranking robić, ten produkt na pewno by się w nim znalazł, bo wywołuje u mnie same pozytywne skojarzenia.
Pierwszy plus, maska to gotowy produkt ( okej, przez kilka miesięcy zwlekałam z jej zakupem, bo myślałam, że to proszek :D). Żadnego mieszania, latania, szukania miseczek, problemów pod tytułem za gęsta, za rzadka, biorę i nakładam. Oczywiście słoiczki NIOD są beznadziejne, i obawiam się, że grubszy palec tam nie wejdzie. Pod względem funkocjonalności NIOD kuleje z większością produktów niestety. Plus drugi a właściwie powinien być pierwszy, bo jest niesamowity, to zapach. Ja czuję w nim kakao, suszone śliwki z nutką orientu. Uzależniałam się od zapachu, przyjemny, otulający, relaksujący. Zniósł z piedestału zapach peelingu Ministerstwa Dobrego Mydła.
Plus trzeci i w zasadzie najistotniejszy, działanie. Maska na szczęście nie zasycha błyskawicznie na buzi, można ją trochę potrzymać bez szkód dla mimiki twarzy. Producent sugeruje 15 minut, ja trzymam z reguły dłużej. Maska wspaniale oczyszcza, redukuje widoczność porów, ujędrnia, nawilża i rozjaśnia. Nie pozostawia po sobie żadnej nieprzyjemnej warstwy a wyraźnie ukojoną cerę. Stosuję ją zazwyczaj wieczorem, potem mgiełka i serum z retinolem. Budzę się rano i na prawdę z przyjemnością patrzę w lustro. Buzia jest gładka i promienna, aż chciało by się żeby ten stan trwał wiecznie, oczywiście tak nie jest, muszę więc aplikację powtórzyć i znów jest pięknie. Maska to mój mast have przed zbliżającym się Christmas Party, na który się wybieram ( choć znając moje szczęście, dzieci będą chore :) . ( 50ml/ około 130zł)

Znacie NIOD, koniecznie dajcie znać, jak Wasze wrażenia:

Ściskam. Iwona.

wtorek, 5 grudnia 2017

Pixi+Double Cleanse/ Pixi+ Caroline Hirons.

Pixi+Double Cleanse/ Pixi+ Caroline Hirons.



Własny produkt, to jest myślę ukoronowanie pracy każdego blogera. Produkt opatrzony imieniem i nazwiskiem Caroline Hirons, kosmetycznego guru milionów ludzi na całym świecie, musiał być bardzo dobry. Lubię Caroline za jej specyficzny humor, uszczypliwość i bezkrompromisowość. Jest szczera i nie lukrowana, nie kocha i nie uwielbia wszystkiego co jej PR podrzuca do testowania. To jest moim zdaniem klucz do sukcesu aby dobrym, wartościowym blogerem. 
Wraz z marką Pixie ( to oni stoją za sukcesem toniku z kwasem glikolowym) Caroline wprowadziła na rynek produkt do głębokiego oczyszczania cery. Ten dwuetapowy rytuał ma w pierwszej kolejności zmyć makijaż ( olejowa formuła) a następnie w drugim etapie za pomocą kremowej formuły domyć wszystkie pozostałe zanieczyszczenia czy nadmiar nagromadzonego w ciągu dnia sebum. Caroline od lat jest zwolenniczką dwuetapowego ale nie radykalnego oczyszczania. To od niej się tej metody nauczyłam i polecam ją każdemu.
Pixi+ Caroline Hirons Double Cleanse jest świetnym produktem dla osób, dla których ważna jest dobra pielęgnacja, a ta  zaczyna się od oczyszczania właśnie. Double Cleanse to dwa produkty oczyszczające, zapewniające prawdziwą wygodę użytkowania. Super opcja na wszelkie wyjazdy. Z jednej strony mamy olej oczyszczający, z drugiej krem myjący.  Czekałam na ten produkt z niecierpliwością.
Olej najlepiej zmyć olejem, zatem w fazie pierwszej oczyszczania używamy oleju. Ten bezzapachowy, bezbarwny produkt oparty na olejach między innymi z awokado, rumianku i maśle murumuru uzupełniono dodatkiem witaminy E, o wspaniałych właściwościach antyoksydacyjnych a tym samym opóźniających starzenie ( mam nadzieję :D). Olejek doskonale radzi sobie ze zmyciem makijażu twarzy czy oczu. W opakowaniu to właściwie balsam niż olejek, ale pod wpływem ciepła dłoni momentalnie topi się i pozwala na bezproblemową aplikację. Caroline radzi aby olejek zmywać ściereczką, robiłam tak przez jakiś czas. Nie lubię tej formy zmywania makijażu i gdzieś w połowie opakowania odkryłam, że olejek bez problemu zmywa się wodą. Tak więc zostałam już przy tej metodzie do końca.
Faza druga oczyszczania to niezwykle przyjemny, delikatny jak mleczko krem myjący. Dawno nie spotkałam się z tak komfortową formułą. W składzie witamina C, najpopularniejszy składnik działający antyoksydacyjnie i przeciwstarzeniowo. Reguluje i zwiększa produkcję kalogenu, ujedrnia i rozjaśnia. Uwielbiam! Oczywiście nie spodziewajmy się cudów po produkcie, który ma tak krótki kontakt ze skórą, ale lepsze to niż nic.  Krem oparto także na  glicerynie, mającej wielu przeciwników. Mnie mimo iż mam cerę podatną na niedoskonałości krzywdy ona nie robi, wręcz przeciwnie lubię ją za to, że pomaga przywrócić równowagę odwodnionym cerom. Jak na Caroline przystało musiała do produktu dodać prawdziwe bomby pielęgnacyjne. Tak więc proszę Państwa mamy tu także peptydy i aminokwasy! Krem nie ma właściwości pieniących, myje delikatnie ale skutecznie. Nie pozstawia skóry szorstkiej i suchej, wręcz przeciwnie jest ona nawilżona, nawodniona, przyjemnie miękka. Niewielki dodatek witamy C, aminkowasów, peptydów i soku z aloesu ma właściwości odżywcze. Produktowi daję piąteczkę  ( w pięciostopniowej skali).
Za Double Cleanse zapłacić trzeba około 100zł. Opakowanie sugeruje sporą pojemność, niestety całość to tylk 100ml, po 50 ml na każdy produkt. Jeśli chodzi o wydajność, to przy codziennym stosowaniu wystarczył mi na około miesiąc, bez rewelacji zatem. Krem kończy się zdecydowanie szybciej niż olej.
Niemniej uważam, że Double Cleanse to jest bardzo dobry, neutralny produkt, zapewniający doskonałe oczyszczanie bez podrażnień. Nie urzeka tutaj opakowanie, nie zachwyca zapach, nikt nie mydli oczu ezgoztycznymi składnikami. Produkt ma oczyszczać i przygotować skórę na dalsze zabiegi pielęgnacyjne, robi to bardzo dobrze. Caroline dałaś radę!

wtorek, 21 listopada 2017

Retinoidy. Produkty , które polecam. Aven, The Ordinary, Iossi.

Retinoidy. Produkty , które polecam. Aven, The Ordinary, Iossi.


Pisałam już o antyoksydantach, przy okazji wpisu o nowościach The Ordinary (czytaj wpis o antyoksydantach The Ordinary)pisałam też o tym jak ważne są filtry w pielęgnacji (czytaj Survival 30, NIOD) . Dzisiejszy wpis poświęcę retinolowi, który  wraz z antyoksydantami i filtrami jest moją bronią przeciw starzeniu się skóry a także jak w przypadku retinolu skutecznym narzędziem do walki z trądzikiem. O ile, antyoksydanty stosuję pod różnymi postaciami od wielu lat, tak retinol wprowadziłam całkiem niedawno. Ogrom różnych artykułów ( i nie mówię tu tylko o publikacjach ściśle marketingowych, zachęcających do zakupu) przekonał mnie do decyzji, aby retinol wprowadzić do pielęgnacji po 35 roku życia, podobnie zrobiłam również z kwasami. Nie polecam zbyt mocnego złuszczania, powodowania ciągłego stanu zapalnego skóry. W pewnym momencie doszłam do punktu, że albo się złuszczałam albo koncentrowałam się na łagodzeniu przesuszenia spowodowanego złuszczaniem. Wiecie, to jest cienka granica, dostęp do produków z kwasami czy retinolem jest dzisiaj tak łatwy, że można wpaść w pułapkę. Nie jestem zwolenniczką stosowania retinolu w zbyt młodym wieku także z powodu obaw, że wieloletnie ich stosowanie może doprowadzić dod sytuacji, w kórej w optymalnym czasie, kiedy nalezy zaczać myśleć o działaniu przeciwzmarszczkowym może się okazać, że cera tak się do nich przyzwyczai, że dopuszczalne stężenia przestaną na nią reagować. 
Do rzeczy, retinol czyli pochodna witaminy  A, to najwcześniej odkryta substancja, najlepiej przebadana, powstało na jej temat najwięcej publikacji naukowych, potwierdzających jej wielokierunkową skuteczność a także bezpieczeństwo stosowania.To niewątpliwie najlepszy składnik przeciwzmarszczkowy kosmetyków. W pierwszej kolejności produkty z retinolem czy innymi retinoidami, wygładzają powierzchnię skóry, poprawiają jej strukturę, koloryt. W dalszej kolejności zauważyć możemy zwiększenie produkcji kalogenu. Już po kilku miesącach stosowania produktów z retinolem czy pochodnymi skóra staje się sprężysta, bardziej elastyczna, drobne zmarszczki ulegają wygładzeniu. Nie zapominajmy także o tym, że składniki bardzo dobrze radzą sobie z cerami trądzikowymi, regulują wydzielanie sebum i normalizują.
W internecie na temat retinolu znaleźć możecie wiele informacji, zachęcam Was do lektury. Na przestrzeni lat zaoferowano nowe generacje retinolu, może nie tak spektakularne w działaniu jak czysty retinol, ale nie wywołują one podrażnień, przesuszenia, ogólnie mówiąc dużego stanu zapalnego skóry. I to właśnie produkty oparte na delikatnym działaniu używam na co dzień. Pamiętajcie, aby zaczynać stosowanie retinolu/retinoidów od najniższych dawek, powoli i systematycznie, pozwoli to Wam zbudować  tolerancję i prawdopodobnie ( tak było w moim przypadku) uniknąć w ten sposób podrażnień.
Zasada numer dwa- retinoidy i retinol wymagają ochrony przeciwsłonecznej w ciągu dnia. To bardzo ważne! 

Dzisiejszy wpis poświęcam pokazaniu Wam produktów z retinolem/retinidami, które używam bądź używałam.
  
1.Avene, TriAcenal Expert . Emusję przeciw uporczym niedoskonałościom a także wykazującą działanie przeciwzmarczkowe oparto na między innymi pochodnej retinolu. Retinaldehyd, obecnie zarezerwany jest tylko dla produktów koncernu Pierre Fabre. To stosunkowo nowa i słabiej przebadana forma retinolu. Z tego co czytałam objęta patenetem, w związku z tym jest trudno dostępna w ofercie innych firm. Uwaga, to nie jest produkt dla niecierpliwych, zgodnie z zaleceniami producenta na pierwsze efekty trzeba poczekać około 6 tygodni. Delikatnie złuszcza, radzi sobie z niedoskonałościami, napina i ujędrnia skórę. Nie powoduje żadnych skutków ubocznych (pełna recenzja tu).

Czas na The Ordinary, mam trzy różne formy i stężenia retinolu a także produkt z jego pochodną. Początkowo oferta marki ograniczała się tylko do Advanced Retinoid 2%, jednak po sugestiach czytelników i użytkowników, ofertę znacznie poszerzono. Myślę, że każdy będzie zadowolony. Advanced Retinoid ( obecnie Granactive Retinoid 2% Emulsion) to tak naprawdę 0,1 procenta retinolu, reszta formuły oparta została o nową, łagodną formę retinoidów, czyli  Hydroxypinacolone Retinoate. Mówi się, że ten ester kwasu retinowego wykazuje podobne działanie jakie ma czysty retinol. Jego wyjątkowość polega na tym, iż jest on przy tym zupełnie niedrażniący. Przciwnicy tej formy retinolu mówią jednak, że wciąż jest za mało badań dotyczących jej skuteczności. To między innymi dlatego The Ordinary jakiś czas temu poszerzyło ofertę wprowadzając produkty z czystym retinolem. Niemniej  ja jak najbardziej  polecam tę leciutką przyjemną emulsję/mleczko, tym wszystkim z Was, które zaczynają przygodę z retinolem/retinoidami. Przy regularnym działaniu widać poprawę w gęstości i jędrności skóry. Mleczko dobrze radzi sobie ze zmianami trądzikowymi. Początkowo stosowałam je 3 razy w tygodniu, obecnie robię to co drugi dzień. Serum używam także pod oczy. 

Bardzo ciekawie przedstawiają się produkty The Ordinary z czystym retinolem w bezwodnym roztworze. Do wyboru mamy dwa stężenia 0,5% i 1%. Kierując się zasadą o stopniowym zwiększaniu stężeń, zdecydowałam się na tę pierwszą opcję. Retinol 0,5% in Scqualane,  zamkniętu w skwalanie. Skwalan to substancja będąca częścią ludzkiego sebum. Do użytku kosmetycznego pozyskuje się go z oliwek, genialnie nawilża, koi, goi podrażnienia także po kuracjach kwasowych. Wzmacnia barierę lipidową skóry a także chroni przed wolnymi rodnikami. Serum ma tłustą, ciężką konsystencję, dosyć długo się wchałania. Jego działanie jest bardzo szybko zauważalne. Pięknie wygładza, ujędrnia, świetnie działa na niedoskonałości. Rozjaśnia i rozpromienia skórę. Polecam wszystkim normalnym, suchym i mieszanym cerom. Dla mnie to jest tak bogata formuła, że nie używam już nic po nim. ( 30ml, około 30zł)

Na koniec jeśli chodzi o The Ordinary produkt, który używam tylko od czasu do czasu, zawsze wtedy kiedy czuję, że moja cera potrzebuje porządnego kopa. Jest poszarzała, ma sporo niedoskonałości. Retinol 1%, to jest mocny zawodnik. Broń Boże nie zaczynajcie od niego przygody z retinolem. Formułę tego produktu oparto na silikonach. Jego aplikacja kojarzy mi się z nakładaniem bazy pod makijaż. Tuż po, czuć mrowienie, lekkie szczypanie i naprawdę spektakularne efekty, szczególnie jeśli chodzi o zmiany trądzikowe. Cera po tym pordukcie potrafi się lekko łuszczyć, trzeba jej zapewnić porządną dawkę nawilżenia w celu przywrócenia równowagi. Tak jak pisałam wyżej, stosuję je póki co tylko na czasami ( 30ml/około 30zł)

Od jakiegoś czasu testuję jeszcze jeden produkt z retinolem, witaminowy koktajl pod oczy Iossi* To jedwabiste serum o konsystencji olejku z przeznaczeniem pod oczy, ale nic nie stoi na preszkodzie aby używać go na całą twarz. Mieszanka olejków, witaminy C, E i retinolu ma uelastyczniać, ujędrniać, rozjaśniać spojrzenie i oczywiście działać przeciwzmarszczkowo. Niestety nie wiem w jakim stężeniu jest retinol ,  wiem że jest on pochodzenia syntetycznego. Będzie to zatem dobra opcja dla vegan, ale moim zdaniem użycie syntetycznego produktu kłóci się z filozofią marki, która chce być tylko naturalna. Co mówicie? Serum to świetna propozycja dla osób, które boją się jakichkolwiek podrażnień ze strony produktów z retinolem. W tym przypadku ich nie zaznacie, zaręczam. Dla mnie jego działanie to ciut za mało, ale jak widzicie, to nie jest mój pierwszy produkt z retinolem czy retinoidami, wiem że można zyskać więcej. Niemniej gdybym miała wybierać swój pierwszy produkt, byłoby to serum i Advanced Retinoid 2% The Ordinary ( 10ml/98zł)
  

*Serum Iossi otrzymałam od marki do przetestowania. To nie jest wpis sponsorowany.

niedziela, 12 listopada 2017

Naturalne serum olejowe z witaminą C/ Clochee.

Naturalne serum olejowe z witaminą C/ Clochee.



Antoksydanty, retinol i fitry to nasza broń przeciw szybkiemu starzeniu się skóry. Jeśli nie po drodze Wam z retinolem czy filtrami, stosujcie antoksydanty. Kwas felurowy, kwas alfa-liponowy, Resweratrol, czy najpopularniejsza witamina C, używam ich naprzemiennie. Mam różne formy i formuły antyoksydantów. Dziś o jednym z nich, dosyć nowym produkcie marki Clochee w formie olejowej, zawierającego między innymi witaminę C, która jak wiemy przy regularnym stosowaniu pięknie rozświetla, nadaje blasku. Jest przy tym idelanym sprzymierzeńcem w walce z przebarwieniami. Źrodłem witaminy C w tym produkcie jest wyciąg z róży pomarszczonej, której stężenie w tej roślinie jest wyjatkowo wysokie. W połączeniu z beta-karotenem zawartym w róży  tworzy mieszankę działająco rozjaśniająco i ożywiająco. Ekstarkt z róży znany jest ze swoich właściwości pomagających w poprawie stanu cery trądzikowej, reguluje produkcję sebum i pomaga szybciej uporać się z nieodskonałościami. Powiedzieć można, że to serum to dobra alternatywa dla produktów  zawierających kwas L-askorbinowy, bardzo niestabilny, szybko utleniający się i co się z tym wiąże nie wykazujący pożądanego działania składnik wielu kosmetyków. Serum to oczywiście nie tylko wyciąg z róży pomarszczonej, to także między innymi bardzo odżywczy i doskonale działający na w zasadzie każdy rodzaj cery olej śliwkowy. Olej ten to przede wszystkim bogactwo kwasów omega-6 i omega-9, które naturalnie występują w skórze i są składnikiem jej płaszcza lipidowego. Stosowany na cery tłuste, trądzikowe pomoże w  regulacji gruczołów łojowych, odblokuje pory i wyciszy cerę. Cerom suchym kwasy Omega poprawią barierę lipidową naskórka, będą chronić przed utratą wilgoci. Generalnie olej śliwkowy i olej malinowy to moje ulubione oleje jesli chodzi o pielęgnację cery. Nie jakieś tam egozotyczne, marula, arganowy tylko właśnie te, nasze polskie. 
Na cenę produktu, która niska nie jest (30ml/145zł) składa się prócz dobrego, naturalnego składu także piękne, niemal luksusowe opakowanie. Na prawdę miło brać je do ręki. Ciemne szkło, smukła buteleczka, moja ulubiona stylistyka. Na prawdę ładnie! Antyoksydanty, jeśli chodzi o zachowanie swoich właściwości najlepiej czują się w ciemnym szkle.
 Serum ma przyjemny, delikatny, relaksujący zapach. To połączenie zawartych w nim składników a także naturalnych perfum.
Do aplikacji produktu wystarczą dosłownie dwie, trzy krople, wmasowane w wilgotną skórę (to bardzo ważne, olejek powinien być nakładany właśnie w ten sposób). Wchłania się  dosyć wolno, bo to dosyć treściwy produkt. Ale warto, że tak to ujmę "się poświęcić". Serum znakomicie wpływa na elastyczność i jędrność skóry. Koi i łagodzi podrażnienia, wspaniale nawilża. Rozpromienia i odświeża cerę. Tak jak pisałam wyżej, to mieszanka najlepiej współgrajacych z cerą olei, tak więc nie działa komodogennie. Mówiąc krótko nie zapycha! Serum to pozycja obowiązkowa, kiedy stosuję retinol, retinoidy czy też kwasy. Pomaga cerze na szybką regenerację po złuszczaniu. Potrzebuje ona wtedy porządnego kopa, dawki nawilżenia i ukojenia. 
Serum Clochee stosuję naprzemiennie z innymi produktami z witaminą C, bardzo je lubię, na pewno zostanie ze mną długo, bo jest cholernie wydajny :) *

Znacie to serum Clochee? Chętnie poczytam o Waszych ulubionych produktach z witaminą C.

Ściskam.Iwona.

 *Produkt otrzymałam do przetestowania od marki Clochee. To nie jest wpis sponsorowany.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Sanskrit Saponins/ balsam oczyszczający NIOD.

Sanskrit Saponins/ balsam oczyszczający NIOD.




Produkty oczyszczające do twarzy to moja miłość. Testuję, poznaję, wciąż szukam czegoś nowego. Od czego więc mogłam zacząć poznawać markę NIOD? jasne, kupiłam czyścik! Sanskrit Saponins, to jak nazwa wskazuje produkt oparty na saponinach. W tym przypadku pochodzą one z azjatyckiego drzewa Sapindus mukorossi. Odpowiednio wysuszone łupiny orzechów tego drzewa są źródłem saponiny, będącej skutecznym środkiem oczyszczającym, przeciwbakteryjnym i przeciwgrzbiczym. Dopiero od niedawna odkrywane na terenie Europy orzechy piorące z powodzeniem stosowane były od tysiącleci w Indiach czy Nepalu. To w pełni naturalny, skuteczny i całkowicie obojętny dla środowiska środek piorący. Nie wiem, nie próbowałam, póki co piorę sobie twarz :). Balsam oczyszczający NIOD pozbawiony jest wszelkich środków powierzchniowo czynnych, siarczanów, olei czy technologii micelarnych. Jego wysoka skuteczność opiera się na wspomnianych wyżej saponinach, aminokwasach, fajnych roślinnych i owocowych ekstraktach. Silne działanie oczyszczające saponin NIOD umiejętnie zrównoważył  substancjami nawilżającymi, tworząc moim zdaniem bardzo dobry produkt nie tylko oczyszczający ale i świetnie wpływający na niedoskonałości czy zaskórniki. Balsam przeznaczony jest do każdego typu cery, ale to tłuste, mieszane i zanieczyszczone szczególnie zauważą jego pozytywne działanie. Dla cer suchych i wrażliwych korzystne będzie stosowanie tego produktu w schemacie na przykład co drugi dzień. 
Balsam Sanskrit Saponins,otrzymujemy w tubce i może kojarzyć się z pastą do zębów. Ten ma jednak bardziej przyjemną, mniej zbitą konystencję. Zdecydowanie bliżej mu do balsamu jednak. A ten ma kolor żóły i dość specyficzny, ziemisty zapach. Czuć naturę. Obstawiam, że części z Was na pewno się nie spodoba. Zalecam więc na początek spróbowanie mniejszej pojemności produktu (90ml), tak aby ocenić nie tylko właściwości ale i zapach właśnie. Balsam, co warto podkreślić nie służy do demakijażu. Substancje w nim zawarte, mogą mocno podrażnić oczy. 
Balsam szczególnie dobrze sprawdza mi się w porannym oczyszczaniu twarzy. Wmasowany w buzię, tworzy gładką emulsję, która doskonale oczyszcza, nie naruszając przy tym warstwy lipidowej skóry. Chwilowe uczucie suchości i lekkiego ściągnięcia, ma zmobilizować skórę do wznowienia produkcji istotnych dla niej elementów. Producent nazywa to procesem "naturalnego recyklingu". Nie należy oczyszczać skóry zbyt łagodnie ale i zbyt agresywnie, bo prowadzi to do nadmiernej suchości i nadprodukcji sebum. Balsam NIOD to doskonała propozycja produktu opartego na naturalnych środkach myjących, znanych od tysiącleci . Po jego użyciu widzę niesamowitą różnicę w strukturze cery. Jest miękka, dopieszczona, pory wyraźnie się zmniejszają a wypryski szybciej się goją. Balsam stosowany rano stanowi dla mnie doskonały początek dla dalszej pielęgnacji, opartej na antyoksydantach, filtarch a następnie makijażu, który wygląda lepiej i trzyma się zdecydowanie dłużej. Przy dłuższym stosowaniu tego produktu, zauważyłam znaczną poprawę w stanie cery, szczególnie w kwestii zaskórników na brodzie, które są moją zmorą od lat.
 Balsam kupuję w mniejszych pojmnościach i stanowi on dla mnie doskonały produkt na wyjazdy. Nic nie stoi na przeszkodzie aby używać go wtedy jako kilkunastominową dogłębnie oczyszczającą maseczkę, czy produkt do drugiego oczyszczania wieczorem. 
Uwielbiam, uwielbiam, no może tylko cenę mniej uwielbiam. Za opakowanie 90ml zapłacić trzeba 21 funtów, ale czego się nie robi dla urody i lepszego samopoczucia? To Inwestycja w przyszłość, tego przekonania się trzymam :) 

Ściskam.
Iwona



czwartek, 2 listopada 2017

Najlepszy krem z filtrem/Survival 30. NIOD

Najlepszy krem z filtrem/Survival 30. NIOD

Świadoma jestem konsekwencji i zagrożeń jakie niesie za sobą nie stosowanie odpowiedniej ochrony przeciwsłonecznej przez cały rok. Promienie UVA odpowiedzialne za szybsze starzenie się skóry, plamy a także choroby nowotworowe są niebezpieczne przez cały rok, bo ich natężenie jest ciągle tak samo wysokie. Pamiętajcie szkody, wywołane przez promienie UVA są o wiele bardziej dotkliwe niż promieniowanie UVB. UVA wnikają w głąb skóry, penetrują i uszkadzają komórki nie powodując bólu, czy innego dyskomfortu. Dobrego, tak zwanego miejskiego filtra szukałam od wielu lat. Większość jakie testowałam, to apteczne produkty, które cechuje zazwyczaj ciężka, tłusta kosnystencja, lepkość, często nie współgrają z nakładanym na nie makijażem. Twarz zaczyna szybko się błyszczeć i równie szybko zapychać, powodując powstawanie zaskóników czy innych niespodzianek. To są produkty na gorące wakacje w tropikach, nie na codzień. 
NIOD to marka wchodząca w skład większej całości, skupiająca między innymi The Ordinary czy Hylamide. Jakiś czas temu wprowadziła produkty z filtrami. Muszę powiedzieć, że z dość mocnym zainteresowaniem czekałam na pierwsze wrażenia odnośnie nich. Szybko sieć, zaczęła pozytywnie o nich pisać. Złożyłam więc zamówienie i grzecznie poczekałam aż produkt do mnie dojdzie (niestety popyt jak zwykle przewyższył podaż i nim ja dostałam filtr minęło dobre 3 tygodnie). 
Filtr Survival 30 jest ze mną od ponad dwóch miesięcy i chyba powinnam zaśpiewać "czekałam na Ciebie tyle lat...". Dla mnie to jest produkt doskonały! Nie kosztuje mało, bo za buteleczkę 30 ml trzeba zapłacić 25 funtów (około 120zł) ale jak pomyślę, ile przez ostatnich kilka lat wydałam pieniędzy, na produkty, które mi nie pasowały, to nie żałuję wcale. Czekam jeszcze na filtry The Ordinary, obawiam się jednak, że nie będą to tak zaawansowane produkty jak NIOD, który stawia na innowacyjność i skuteczność. Preparaty NiOD Survival to nie tylko ochrona przed promieniami UVA i UVB, ale także tak ważna szczególnie w kontekście zanieczyczeń powietrza, które w Polsce przekraczają wszystkie możliwe normy, ochrona przed smogiem, stresem, działaniem wolnych rodników, których mamy w nadmiarze, podczerwieni i niebieskiego światła.  Wydaje mi się, że rynek kosmetyków drogeryjnych z filtrem dotychczas nie oferował tak szerokiej ochrony przed tak wieloma czynnikami. 
Preparaty NIOD oferują ochronę na trzech poziomach : Survival 10, Survival 20, Survival 30. W skład kolekcji wchodzi jeszcze Survival O, przeznaczony do użytku wieczornego, chroniący przed światłem pochodzącym z technologii (komuterów, telewizorów czy telefonów). Survival O może być także użwany w ciągu dnia, z innymi preparatami przeciwsłonecznymi, które nie mają ochrony przed promieniami UVA. 
Pewnie te wszystkie technologie i zapewnienia nie zrobiłyby na mnie wrażenia, gdyby produkt kiepsko zachowywał się na skórze. Jest jednak idealnie! Preparat ma lekką, szybko wchłaniającą się formułę opartą na filtrach mineralnych (tlenku cynku i dwutlenku tytanu) zamkniętych  w elastycznych, niekomedogennych silikonach. To te innowacyjne silikony mają decydujące znaczenie w wysokiej skuteczności preparatów Survial. Prócz nich w składzie znalazła się także luteina, wyjątkowy antyoksydant, chroniący przed niebieskimi promieniami a także wpływająca na poprawę elastyczności skóry, kompleks probiotyków, algi mikronizowane, tworzące barierę przed wpływem zanieczyszczeń środowiska i smogiem a także frakcjonowana melanina (ochrona przed światłem widzialnym  wysokiej energii, emitowanym przez monitory LCD czy oświetlenie LED). 
Dla siebie wybrałam produkt z najwyższą ochroną, czyli Survival 30. Na produkt z fitrem nakładam zazwyczaj makijaż, przy niższym wskaźniku miałabym obawy, że ochrona jednak nie jest wystarczająca, bo nie zawsze mam możliwość reaplikacji produktu. W sieci pojawiło się wiele zapytań, dlaczego nie ma w ofercie preparatu z filtrem 50 czy 60. Jak przekonuje NIOD różnica  między faktorem 30 a 50 wynosi zaledwie 1 procent, tak więc nie miałoby to sensu. Preperat Survival 30 nałożony w odpowiedniej ilości ( jedna pełna pipetka na twarz i szyję) stanowi pełną ochronę przed wszystkimi rodzajami szkodliwych promieni. 
Preparat jak możecie zauważyć ma buteleczce lekko beżowy kolor, ale jak podkreśla producent, nie są to pigmenty, stosowane przez wielu producentów, w celu zmniejszenia efektu bielenia skóry w przypadku filtrów mineralnych. Zabarwienie to wynika z użytych technologii, luteiny i melaniny. Preparat na buzi nie daje żadengo koloru, tuż po aplikacji buzia wygląda na lekko zabieloną ale po kilku minutach wraz z wchłonięciem się preparatu w skórę efekt ten znika. Buzia jest wygładzona, zmatowiona koloryt wyrównany. Preparat na skórze zachowuje się jak najlepsza baza.Nie wchodzi w zmarszczki, świetnie wygląda w okolicy pod oczami.  Czasem zastanawiam, czy to na pewno filtr :). Nakładam go zazwyczaj na serum antyoksydacyjne. Makijaż z bazą w postaci tego filtra trzyma się cały dzień, buzia nie świeci się wcale ( makijaż nakładam o 7 zmywam około 20). Survival 30 nie powoduje u mnie u mnie dodatkowych niespodzianek. Pamiętam jednak, że preparaty z filtrem potrzebują dokładnego, dwuetapowego oczyszczenia, często nakładam też preparat złuszczający (na przykład tonik z kwasem glikolowym THe Ordinary). 
Nie testowałam produktu w upalne lato, bo takiego w Kornwalii nie ma. Preparat bardzo dobrze radził sobie w temperaturach poniżej 25 stopni, świetnie radzi sobie i teraz. Na codzień stosuję sporo produktów z kwasami, retinolem a te wymagają ochrony przeciwsłonecznej w ciągu dnia. Nie nabawiłam się żadnych przebarwień, plam czy innych uszkodzeń. 
Dla mnie to jest produkt bez wad, nie czepiam się nawet trochę nieudanego dozowania. Mleczko potrafi oblepiać pipetkę, rozlewać się po szyjce. Dozowanie w postaci pipetki ma jeden niewątpliwy plus, pozwala na precyzyjną aplikację (jedna pompka to wystarczająca ilość, która zapewni skuteczną ochronę). Przyznam, że zawsze miałam problem z odmierzeniem odpowiedniej ilości produktu.

Polecam!

Ściskam. Iwona
 

środa, 25 października 2017

Niech mówi zapach. Peeling śliwkowy/ Ministerstwo Dobrego Mydła.

Niech mówi zapach. Peeling śliwkowy/ Ministerstwo Dobrego Mydła.





W tym przypadku, to zdecydowanie zapach robi robotę. Powala na kolana, otula, otumania, relaksuje,  oczyszcza umysł ze złych myśli ale też pobudza soki trawienne. To śliwka, a dokładniej olej śliwkowy, który śliwką nie pachnie a marcepanem. Mało logiczne, ale olej śliwkowy to najpiękniej pachnący olej ever! 
To już moje któreś z kolei opakowanie peelingu Ministerstwa Dobrego Mydła. Swój pierwszy egzemplarz kupiłam tuż po wprowadzeniu go do oferty, bo kibicuję dziewczynom z Ministerstwa ogromnie. Śledzę je od dawna, z radością patrzę jak idą do przodu, bywa ciężko ale nie poddają się, bo wierzą w to co robią i co najważniejsze robią to dobrze. 
Peeling w pięknym, minimalistycznym ciężkim słoju mieści około 300 gram radości. Na radość tę składają się prócz uzależniającego zapachu i inne składowe. Zapach wszak ważny, dopełnia pięknie całości. I opakowanie też istotne i szata graficzna potrzebna odpowiednia. Wszystko to mamy moim zdaniem pięknie dopracowane. Równie istotne jest wnętrze, składniki odpowiednio dobrane, tak aby zdarły to co zalega a i nie wysuszyły  skóry i odpowiednio ją wypielęgnowały. Ministerialne Dziewczyny już o to wszystko zadbały i do peelingu dodały wszystko co trzeba. Produkt jest na bazie cukru trzcinowego, spore to drobinki. Nie ma pitu pitu, zdzierają jak należy  a przy tym pobudzają krążenie, odświeżają i odprężają skórę. Wspomniany już tu dziś wielokrotnie bohater, czyli olej śliwkowy prócz zapachu ma wspaniałe właściwości pielęgnacyjne. Bogaty w kwasy nienasycone Omega-6 i Omega-9, które jak wiemy są naturalnym składnikiem płaszcza lipidowego skóry, poprawia barierę lipidową, chroni przed utratą wody, nawilża ją i uelastycznia. Jest przy tym lekki, dość szybko się wchłania i nie pozostawia zbyt tłustej powłoki. Nie samą śliwką peeling stoi. Aby skóra była miękka, nawilżona, lekko natłuszczona i chroniona przed czynnikami zewnętrznymi upakowano do niego olej ze słodkich migdałów, olej z pestek winogron, masło shea, masło kakaowe a także skwalan z oliwek. 
Peeling ma dość suchą konsystencję, która moim zdaniem zmieniła się na przestrzeni czasu. Ale jest ona i tak, najlepsza jeśli chodzi o stosowane do tej pory przeze mnie peelingi naturalne. Sporo z tych, które testowałam jest dla mnie zbyt tłusta, drobinki cukru czy soli często dosłownie pływają w olejach. Nie znoszę brrr. 
Dobra kwestię zapachu, ogólnego wizerunku, składu i konsystencji mamy załatwione. Czy mówiłam, że kocham ten zapach? Czas na działanie. W końcu po to go kupiłam, żeby działał. Prócz tego, że zamienia nie lubianą przeze mnie czynność, jaką jest peelingowanie w swoisty rytuał to i o ciało dba odpowiednio. Złuszcza, odświeża i odpręża po całym dniu. Peeling ma jeszcze jeden istotny minus, po jego zastosowaniu skóra nie jest wysuszona, wołająca pomocy i szybkiego nawilżenia. Wręcz przeciwnie, jest ona tak miękka, że nie muszę nic już na nią nakładać, prócz piżamy albo i nie... Wierzcie mi zapach, jaki będziecie za sobą roztaczać, na pewno rozpali zmysły Waszych Połówek . Nic tylko korzystać z okazji :).
Jestem i będę wierną fanką tego produktu na zawsze!

A jak u Was? Znacie peeling i inne produkty Ministerstwa Dobrego Mydła ? ( 300gram/38 zł kupicie tu) *

*Ten egzemplarz peelingu otrzymałam od marki. To nie jest wpis sponsorowany.

Ściskam.
Iwona

wtorek, 17 października 2017

Maybelline, Instant Anti-Age Rewind Eraser Dark Circles Treatment Concealer/ najlepszy korektor ever!

 Maybelline, Instant Anti-Age Rewind Eraser Dark Circles Treatment Concealer/ najlepszy korektor ever!





Nie ma blogerki, vlogerki czy też każdej innej osoby, która nie słyszałaby o tym korektorze. produkt kultowy, wspaniały, internet z reguły pieje z zachwytu nad jego właściwościami. Jakiś czas temu na Instagramie pisałam Was, że produkt w końcu pojawi się w polskich drogeriach. Z tego co widzę tak się stało, akurat w czasie sporej promocji w Rossmannie. Przyznać się kto poszedł po Instant Age Rewind? 
Korektor Maybelline był jednym z pierwszych zakupów po przyjeździe do UK i otrząśnięciu się z szoku, kiedy to nagle na wyciągnięcie ręki mam marki niedostępne w Polsce. Przyznajcie sami, Polska wciąż jest w kosmetycznym tyle. Niestety,  nowości czy limitowane kolekcje wciąż wprowadzane są ze sporym opóźnieniem. Przyglądam się temu z "zewnątrz" i jest to bardzo widoczne. 
Ale o korektorze miało być, no więc kupiłam go w jednej z promocji. Zostawiając w kasie 5 funciaków, miałam wrażenie, jak bym złapała Pana Boga za nogi. I bynajmniej nie trzymałam w rękach produktu selektywnej marki, tylko Maybelline, z którą moje relacje delikatnie mówiąc na obecnym etapie mojego życia bywają z reguły burzliwe. Wydaje mi się, że więkoszość ich produktów skierowana jest jednak do młodszej grupy wiekowej. I kurczę, powiedzieć muszę, że korektor jest na prawdę dobry! Chyba nie zdarzyło mi się nigdy, abym poraz kolejny i kolejny wróciła do tego samego produktu. W tym przypadku tak jest. W moim osobistym rankingu zostawił daleko w tyle na przykład korektor Narsa, który w moim przypadku nie nadaje się do codziennego stosowania.
Niewątpliwie innowacyjna i niespotykana w tego typu produktach jest metoda aplikacji przy pomocy gąbeczki. Zaznaczyć trzeba, że służy ona jedynie do aplikacji a nie równomiernego rozprowadzenia. Tutaj trzeba posiłkować się palcami lub BB. Gąbeczka jest miękka i aplikowanie niem korektora to na prawdę przyjemność. Cały mechanizm skonstruwany jest tak, że produkt da się wydobyć do ostatniej kropli. Wreszcie, nie trzeba wykonywać akrobacji, obliczeń i przemyśleń jak poradzić sobie z korektorem przy końcu, jak to ma miejsce w przypadku tradycyjnych opakowań. 
Korektor ma przyjmnie kremową, nie za rzadką nie za gęstą konsystencję. Rozprowadzając go palcami mam wrażenie nakładania dobrego, drogiego kremu. Pod palcami czuć aksamitne wykończenie. Nie jest tłusto, przytłaczająco i ciężko. Korektor radzi sobie z tuszowaniem pierwszych zmarszczek. Umówmy się, żaden produkt nie ma mocy zakrycia ich w 100%. Z przymrużeniem oka traktujmy wszystkie youtuberki, które nakładają jednorazowo pół opakowania, dołączając do tego odpowiednie oświetlenie,pół kilograma rozświetlacza i zyskując idelane wygładzenie i zakrycie wszystkiego, z oczami włącznie ;D. Korektor Maybelline to jest produkt, którego można używać codziennie, bez obaw o wysuszenie okolicy oczu. Borykam się z tym problemem dość często, kiedy sięgam po kryjace korektory. Cienie stają się mniej widoczne, zmarszczki wygładzone a do tego niezły efekt rozjasnienia okolicy oczu. Czy można oczekiwać czegoś więcej od korektora? Mi to wystarczy, a jeśli dodać do tego, że jest to produkt drogeryjny, to jest prawdziwa bomba. 
Jeśli chodzi o kolory to  kupuję zazwyczaj light, to ładny beżyk z przewagą żółtych tonów, ale nie będzie to kolor dobry dla bardzo jasnych cer. Od jakiegoś czasu w obiegu na angielskim rynku są dwa nowe odcienie, bardzo jasny Fair a także Brightener, który jest ze mną od niedawna, ale jestem nim oczarowana. To piękny różow0-łososiowy kolor, który wspaniale rozjaśnia i otwiera oko. Idealnie sprawdza się po nieprzespanej nocy, czy też teraz jesienią, kiedy cera zaczyna robić się trochę ziemista. Wielka szkoda, że koloru tego nie ma w Polsce, bo podobnych kolorów i efektów próżno szukać wśród drogeryjnych korektorów. W swojej ofercie takie kolory mają marki selektywne Bobbi Brown czy YSL. 

Mówię Wam bierzcie i nie zastanawiajcie się długo!

sobota, 14 października 2017

Balsamy do ciała idealne na jesień.

Balsamy do ciała idealne na jesień.




Przyszedł czas ciepłych swetrów, grubszych dżinsów, koców i zmian temperatury. Na wszystkie te czynniki skóra mojego ciała reaguje dość histerycznie. Staje się przesuszona, na kolanach i łokciach szczególnie. Potrzebuje specjalnej pielęgnacji, odstawiam lekkie balsamy, które towarzyszyły mi przez całe lato (Czytaj recenzja balsamu Avene) i sięgam po cięższy kaliber. W dzisiejszym poście pokażę Wam dwa moje ulubione balsamy, które towarzyszą mi jesienią właśnie. 
Pierwszy produkt, to ziołowe masełko pielęgnacyjne Momme Cosmetics. Kupiłam je z zamiarem stosowania na moje dzieci. Jednak, moi synowie niechętnie podchodzą do kwestii nacierania się czymkolwiek. W zasadzie to kąpiele i mycie, mogłyby dla nich nie istnieć, chyba że wiąże się to z zabawą :). Nic, to Ja Matka, masełka, lekkiego niczym chmurka, puszystego niczym pianka używam z prawdziwą przyjemnością. Sięgając po produkty Momme Cosmetic mam pewność, że prócz uroczych opakowań, dostanę najwyższą jakość i najlepsze naturalne składniki. Produkty tworzone są z myślą o najmłodszych i ich bezpieczeństwie, to jest naprawdę spora odpowiedzialność. Masełko to ziołowy kompres na podrażnioną, przesuszoną skórę. Zawarty w nim innowacyjny składnik Celllike, wykazuje wyjątkowe podobieństwo z cechami skóry. Wielowarstwowe liposomy działają na wielu płaszczyznach, utrzymując nawilżenie, łagodząc objawy AZS, czy łojotokowego zapalenia skóry. Mamy tu także zieloną herbatę, lukrecję, rumianek leczniczy, rdest czy rozmaryn. Masełko ma jak na tak bogaty skład wspaniałą konsystencję, podobną do tradycyjnych balsamów. To nie jest nic podobnego na przykład do musów Ministerstwa Dobrego Mydła, które też bardzo lubię ale są "mniej musowe" jeśli o konsystencję chodzi. 
Masełko nakładam zazwyczaj wieczorem na lekko osuszoną skórę, delikatnie wmasowywuję w całe ciało, skupiając się szczególnie na łokciach i kolanach. Wchłania się dosyć szybko ale nie błyskawicznie. Nie oczekuję tego po produkcie o tak dużej zawartości maseł i olejków. Produkt idealnie pielęgnuje, wygładza i nawilża skórę, jak widać nie tylko dzieci ale i ich Mam. 

Drugi produkt to już cięższy kaliber, przeznaczony do specjalnych celów, na konkretne problemy skóry. Balsam Lipikar Baume AP+ La Roche Posay to produkt, który pokochają osoby z wrażliwą, suchą i swędzącą skórą. Zawiera niacynamid i masło Karite ( aż 20%), aby pomóc w eliminacji nieprzyjemnych objawów skórnych.  Poręczna tubka, zupełny brak zapachu a także odpowiednia gęstość to największe atuty tego produktu. Nie, nie to nie jest nic lekkiego. Wręcz przeciwnie, ten balsam to gęsta, treściwa, długo wchłaniająca się formuła. I tak ma być, spragniona skóra potrzebuje takiego opatrunku. Na aplikację, wmasowanie i a potem wchłonięcie potrzebny jest dłuższy czas. Moim zdaniem, to nie jest produkt na lato, kompletnie też nie sprawdzi się po porannym prysznicu. Niemniej balsam  rzeczywiście koi, goi, łagodzi podrażnienia i głęboko nawilża. Po jego użyciu skóra rzeczywiście wygląda lepiej. Nie stosuję go codziennie, to mój ratunek kiedy skóra jest bardziej przesuszona i potrzebuje kompresu aby mogła wrócić do równowagi. To produkt, który muszę mieć w łazience. 

Ciekawa jestem czy wy szczególnie dbacie o Wasze ciało jesienią i zimą a może jesteście tymi szczęściarami, które nie mają żadnych problemów?

Ściskam.
Iwona
 

niedziela, 8 października 2017

Podkład Le Teint Touche Eclat (nowa wersja)/YSL.

Podkład Le Teint Touche Eclat (nowa wersja)/YSL.




W zamiarze podkład marki YSL Le Teint Touche Eclat ma idealnie odzwierciedlać legendarny korektor w pisaku, który jak obliczono, sprzedaje się na całym świecie co 10 sekund. Światło należy do YSL! Ucieszył mnie ten produkt, bo wedle zapewnień producenta idealnie pasowałby do moich wyobrażeń odnośnie podkładu doskonałego. W podstawowym jak dla mnie produkcie do makijażu szukam takiego, który dodawałby jej blasku, światła,  wyrównywał jej koloryt, nie robił szpachli. Fajnie jak będzie dopasowywał się do odcienia skóry, mówiąc krótko szukam podkładu, który będzie upiększał cerę i nie popsuje, wysiłku jaki wkładam każdego dnia w obserwację cery i dopasowywanie pielęgnacji do jej aktualnych potrzeb. 
Wydawałoby się dosyć bogata kolorystyka nie do końca współgra z odcieniem mojej skóry. Wybrałam dla siebie odcień B20, który co ciekawe na dłoni wygląda jako dopasowany, nałożony na buzię jest dla mnie za jasny. Kolejny B30 jest dla mnie już zbyt żółty i za ciemny. Najlepszym rozwiązaniem byłoby więc zmieszanie dwóch odcieni, nie poszłam jednak  tą drogą ( ze względów finansowych). Tak więc do południa wyglądam jak głupek, bo podkład jest za jasny. Dobrze kolorystycznie wygląda w godzinach popołudniowych, bo o jakieś pół tonu ciemnieje. 
Podkład ma półpłynną konsystencję i przyznam, że przy tej wydawałoby się lekkości zaskakująco dobrze kryje. Na początku nie mogłam się z nim dogadać, ani pędzel ani tym bardziej dłonie, nie dawały efektu jaki zadowolił by mnie czy też był zgodny z obietnicami producenta. To dla tego podkładu, wreszcie zdecydowałam się na zakup Beautyblendera. Podkład nałożony gąbką wygląda najlepiej. Nie kryje niedoskonałości, wyprysków na amen, ale zastosowana po raz pierwszy w produktach gamy Touche Eclat substancja o nazwie "soft focus gel" rozprasza światło i tworzy na buzi piękny film, który sprawia, że znienawidzone pryszcze da się przeżyć. Nie ma tu mowy o efekcie maski. 
Podkład niestety u mnie podkreśla suche skórki. Każdy to robi, powiecie. I ja się z tym zgodzę, jednak są takie podkłady które robią to mniej ordynarnie. U mnie skórki przy nosie a także przesuszona skóra na brodzie stają się bardzo widoczne.
Co do trwałości nie mam zastrzeżeń, ale nie mam problemów z przetłuszczaniem się cery, na co dzień rzadko używam pudrów, chyba że są to te upiększające, wygładzające.
Le Teint to produkt świetny dla cer lubiących glow, naturalny efekt bez maski. Tak jak pisałam wyżej, u mnie potrzebuje on specjalnej metody aplikacji abym była zadowolona. 
Zbliżam się do końca butelki i coś Wam powiem, o wiele lepsze wrażenie zrobił na mnie jakieś 5 razy tańszy podkład The Ordinary, który póki co uważam za tegoroczne odkrycie (czytaj recenzję ). Chcę jeszcze spróbować wodnego Double Wear. Co mówicie, warto? (30ml/229zł)

Ściskam. Iwona.