sobota, 29 lipca 2017

Rouge Coco Shine w odcieniu Boy/ Chanel.

Rouge Coco Shine w odcieniu Boy/ Chanel.






W zamyśle seria Rouge Coco Shine łączyć ma właściwości szminki z błyszczykiem. Będzie to więc lżejsza, bardziej naturalna forma nadania ustom koloru. Zakochałam się w tych świeżych, półtransparentnych kolorach i ich lekkości. Na prawdę ta seria idealnie wpisuje się w moje minimalistyczne pojęcie makijażu. Miękki balsam w formie sztyftu nałożony na usta przyjemnie je otula i zmiękcza. Daje to poczucie, że mam coś na ustach, jednak nie jest to nic rzucającego się w oczy. Są one lekko pokryte kolorem, pięknie mienią się w słońcu. Produkt będzie w moim mniemaniu idealnym rozwiązaniem na lato. 
Długo dumałam jaki odcień wybrać, podoba mi się większość z podstawowej gamy, która co jakiś czas ubogacana jest limitowanymi kolorami. W końcu wybrałam Boy, przepiękny, dzienny z odrobiną różu i brązu odcień. Będzie pasował większości karnacji. 
Konsekwentnie i te szminki utrzymane są w minimalistycznym, eleganckim i luksusowym stylu. Nie będę tutaj zapierać się, że nie robi to na mnie wrażenia. Bo robi!. Niemniej nie dam się pokroić za Chanela, nie jestem bezkrytyczna. Dla mnie szminki i produkty do makijażu nie są wyznacznikiem mojej "zajebistości", próbą dowartościowania się, czy też pomysłem na zły humor. Dla mnie inwestycją są produkty do pielęgnacji, co zresztą widać po recenzjach jakie zamieszczam.
Po dość długim czasie stosowania tego produktu, niestety uważam, że dałam się trochę zwieść sloganom reklamowym.Nie oszalałam na jej punkcie. Ani to dla mnie hit, ani też kit. 
Fajnie, że ją mam, fajnie bo udało mi się kupić neutralny kolor. Efekt nią uzyskuje jest prawie niewidoczny, ale sprawia że to taka kropka nad "i" w makijażu. Wygląda on świeżo i przyjemnie. To taki fajny gadżet do torebki.
Szminka ma niestety kilka słabych stron, co przy tej cenie, przy tej marce moim zdaniem miejsca mieć nie powinno. Po pierwsze trwałość, która jest żadna. Na prawdę nie daję się nabrać na stwierdzenia, że to sprawa indywidualna. Jeśli aplikuję szminkę, nie jem, nie piję, nie oblizuję ust zbyt często, oczekuję że będzie ona trwać na ustach. Tutaj kolor, blask potrafi zniknąć po kilkunastu minutach. Kiepska trwałość wiąże się niestety ze słabą wydajnością, A jeśli dodamy to, że seria ta ma mniejszą pojemność niż wszystkie inne szminki Chanel, robi się nieciekawie. Szminka niestety też nie nawilża i potrafi przesuszać a także nieestetycznie się zbierać. Zdarzyło mi się to wielokrotnie. Nie będzie zatem dobrą opcją na zimę anie upalne lato, kiedy usta potrafią się przesuszyć.
Mimo cudownego koloru, pięknego opakowania i fajnego  wrażenia po jej aplikacji,  dla mnie to jest produkt tylko przeciętny. Nie jest to pomadka warta marzeń, wzdychania ani też ceny jakiej trzeba za nią zapłacić w Polsce ( 169zł, w UK 25 funtów).

Ciekawa jestem Waszej opinii o tej serii pomadek Chanel.

Ściskam. Iwona.


wtorek, 25 lipca 2017

Wave Spray. Sprej dający efekt plażowych fal/ The Ouai.

Wave Spray. Sprej dający efekt plażowych fal/ The Ouai.





Wave Spray, czyli najlepsza sól morska...bez soli morskiej do włosów. Prawda jest taka, że niewiele tego typu produktów prawdziwą sól morską w składzie posiada...Więc jak miałam kupić sól kuchenną z dodatkiem wody lawendowej i wydać stówę ( John Masters Organic buu!), to wybrałam produkt pod którym podpisuje się i tworzy fryzjerka gwiazd Hollywood, Jane Atkin. Produkt ten bazuje na białku ryżowym, zamiast soli i to ten składnik odpowiada za efekt skrętu i objętości podobny do działania soli morskiej. Jane pomyślała także, że warto by do tego typu produktu, który jak wiemy potrafi wysuszać włosy dodać składniki pielęgnujące, nawilżające i chroniące przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych. Mamy w nim więc: koktajl aminokwasów, keratynę różnego rodzaju uważane za najlepsze do włosów oleje. Skład naturalny nie jest, bo marka jako całość nie robi naturalnych produktów. Chwała im za to, że nie testują na zwierzętach.
Spray można kupić w dwóch pojemnościach, standardowej 150ml i podróżnej 50ml. I to tę drugą opcję wybieram najczęściej, na krótkie włosy starcza na długie miesiące, no i nie szkoda mi wydać jednorazowo na sprej do włosów. Wprawdzie po jego użyciu, czuję się lepiej, ale to nadal tylko sprej , niekoniecznie wart 22 funtów. Tym bardziej, że ocean mam za darmo prawie pod domem i piękny skręt zawsze po wizycie tam też :).
Uważam, że sprej The Ouai to jeden z lepszych produktów do nadania naturalnego skrętu włosom jaki miałam, na prawdę blisko mu do efektu jaki uzyskuję po wizycie na plaży. Mam nadzieję, że będzie doceniany równie mocno jak produkty znane w internecie, które znane są z tego że są znane, bo do dobrych rezultatów im daleko. 
Atomizer działa bez zarzutu, spray ma przyjemny zapach, który nie jest specjalnie trwały. Można go stosować  zarówno na suche i mokre włosy.  Świetnie współpracuje z suszarką. Ja jednak wolę tego typu produkty nakładać jako ostatni element stylizacji. Sprej w żadnym wypadku nie natłuszcza i  dość subtelnie matowi. Sprawia, że włosy wyglądają na wilgotne ale nie robią się też one po godzinie przyklapnięte. Nie robi maski, kasku na głowie. Nie powoduje swędzenia, podrażnienia skalpu. Nie przesusza też włosów i nie powoduje szybszego się ich przetłuszczania.  Daje efekt fajnego bałaganu na włosach, poprawia ich skręt i wyraźnie na długie godziny zwiększa objętość włosów. 
Sprej kupiłam zimą ale doceniam go teraz. To prawdziwie letni, wakacyjny produkt, który daje mi plażowe fale w chwilach kiedy z tej plaży skorzystać nie mogę. 

Używacie tego typu produków?

Ściskam. Iwona.

piątek, 21 lipca 2017

Świetny tonik z kwasami AHA / Bravura London.

Świetny tonik z kwasami AHA / Bravura London.
Dobry tonik z kwasami to jeden z tych produktów, które uważam za obowiązkowe w swojej codziennej rutynie pielęgnacyjnej.  Bardzo je lubię, dzięki tonikom z kwasami, peelingom z kwasami, maseczkom z kwasami na zawsze pożegnałam mechaniczne peelingi, które często podrażniały moją cerę i w konsekwencji pogarszały stan mojej cery. Toniki z kwasami działają łagodniej ale są przy tym znacznie bardziej efektywne niż peelingi mechaniczne. Koniec. Kropka. Zdania nie zmienię już nigdy.
Od toników z kwasami nie oczekujcie głębokiego złuszczania. Kwasy w nich zwarte są z reguły w niskich stężeniach, dzięki temu są łatwe i przyjemne do stosowania na co dzień. To świetna opcja dla tych z Was, którzy chcieliby zacząć przygodę z kwasami ale boją się podrażnień, szczypania, schodzącej skóry. Generalnie testuję sporo produktów kwasowych, są one coraz lepsze, ubogacane składnikami łagodzącymi, na prawdę szczególnie w niskich stężeniach nie ma się czego obawiać. Choć jak zawsze na początku zalecam ostrożność. Zacznijcie stosowanie toniku od nakładania na noc, dwa, trzy razy w tygodniu. Obserwujcie jak zachowuje się Wasza cera. Podobnie jest z rodzajem kwasu jaki będziecie nakładać. To, że pół internetu kocha kwas glikolowy, wcale nie musi oznaczać, że Wasza cera zacznie odczuwać podobnie. Być może będziecie potrzebować innego stężenia, innych substancji dodatkowych lub po prostu innego rodzaju kwasu. Lubię mieć w swojej kosmetyczcce kilka rodzai kwasów, stosować je zamiennie w zależności od preferencji i stanu skóry. Lubię też mieszanki kwasów. Nie mam reguły obserwuję stan skóry i tak dobieram rodzaj kwasu jaki nałożę. 
Po tym przydługim wstępie, czas na konkrety. W dzisiejszym poście opowiem Wam o toniku z kwasami AHA angielskiej marki Bravura London. W ich ofercie znajdziecie tylko produkty z kwasami, dokładnie podają ich stężenia a także co niezwykle istotne w przypadku tego rodzaju produktów ich PH ( im niższe tym lepiej, pamiętajcie!). Marka nie testuje na zwierzętach, ma przystępne ceny i ciekawą ofertę zawierającą wiele kombinacji kwasów.
Dla siebie wybrałam tonik z zawartością 10% kwasu glikolowego i 3% kwasu mlekowego wraz łagodzącym aloesem a także nagietkiem. Kwas glikolowy i mlekowy należą do grupy kwasów AHA. Polecane są w pielęgnacji skóry dojrzałej i trądzikowej i wykazują się efektywnym działaniem. Kwas mlekowy zawarty w tym toniku będzie miał działanie antybakteryjne natomiast glikolowy, pobudza odnowę komórkową, rozjaśnia przebarwienia i przyśpiesza produkcję kalogenu. Stężenie procentowe kwasów w tym toniku nie należy do tych najniższych ( najniższa przyjęta norma w produktach z kwasami wynosi 5%), jego działanie będzie dosyć szybkie i widoczne. 
Tonik nakładam na wacik a następnie bez pocierania przykładam miejsce po miejscu na buzi i szyi, która jak wszystkie wiemy kończy się na biuście :D. Można poczekać jakiś czas i go zneutralizować tonikiem o prostym składzie lub wodą termalną. Zmniejszymy tym samym ryzyko podrażnień. 
Czasem po aplikacji tego toniku kończę pielęgnację często działam dalej, nakładając wybrany krem. Zwiększam tym samym jego działanie nawilżające. 
Tonik Bravura London to jeden z lepszych produktów na produktów tego typu jakie stosowałam. Lubię jasne sytuacje, tutaj wiem jakie są stężenia kwasów, jakie PH produktu, wiem nawet że procentowa zawartość ekstraktu z nagietka to 10%. Często producenci dają nam produkt bez tych wartości, rozumieć wtedy wtedy że zawartość kwasów będzie dopuszczalnie najniższa. Rzadko który produkt zawiera informacje o PH ( Love The Ordinary!), a to jest wartość obowiązkowa w tego typu produktach.
Tonik Bravura London świetnie rozpromienia zmęczoną, szarą skórę. Każdego ranka po aplikacji widzę różnicę. Pory są wyraźnie zmniejszone, cera jest wyraźnie rozświetlona. A jeśli zastosowałam także odpowiedni krem jest odpowiednio nawilżona i nawodniona. Spora zawartość kwasu glikolowego na pewno korzystnie wpływa na oznaki upływającego czasu. Cera wygląda na świeżą i zadbaną.
Tonik nie wysusza i nie podrażnia mojej cery, ale to nie pierwszy tego typu produkt na mojej drodze, śmiem twierdzić więc że jestem już doświadczona w tym względzie. Moja cera toleruje znacznie wyższe stężenia kwasów. 
Mam kapryśną, wymagającą i nie pierwszej młodości cerę, ten tonik sprawdza się świetnie.
( 12,40 Funta, 150ml, wysyłają na cały swiat klik).

Złuszczcie się? jestem ciekawa Waszych typów :)

Ściskam. Iwona.

środa, 19 lipca 2017

Detoksykujący żel pod prysznic/Organique.

Detoksykujący żel pod prysznic/Organique.





Ulubiony produkt do mycia ciała mam jeden, muszę kiedyś w końcu o nim napisać. Nie będę ukrywać, że czasem z ciekawości, czy też po prostu chęci zmiany sięgam po inne produkty. Wybieram wtedy ciekawe konsystencje, musów, galaretek, pianek czy też żele z drobinkami. Oczywiście w trosce o swoje zdrowie a także otoczenie unikam mikrogranulek. Detoksykujący  żel peelingujący Organique o boskim zapachu zielonej herbaty oczywiście ich nie posiada. Co zatem odpowiada za lekkie właściwości peelingujące w tym produkcie? Śpieszę donieść iż są drobinki czerowonych alg wapiennych. Glony te rosną bardzo wolnym tempem, jest to około tylko 1mm w ciągu roku. Potem obumierają i pokrywają się drobinkami wapnia. Zawierają wiele cennych dla urody minerałów, aminokwasów, witamin i antyutleniaczy. Drobinki alg zatem w naturalny sposób oczyszczają skórę. Robią to skutecznie ale też są niezwykle łagodne. Żel w swoim składzie ma także kwas mlekowy ( och jak ja kocham kwasy!), który pomaga utrzymać lekko kwaśny odczyn skóry, który sprzyja rozwojowi korzystnej flory bakteryjnej,  a także kwas fitowy, posiadający niezwykłe działanie antyrodnikowe. Poprawia nawilżenie i elastyczność skóry.
 Nie mogłabym nie wspomnieć o ekstrakcie z białej herbaty, wykazującym prócz działania antyoksydacyjnego, wspaniałe właściwości przeciwzapalne, oczyszczające i detoksykujące. Zawarta w ekstrakcie teina pobudza i przyśpiesza krążenie.
I to właśnie ten ekstrakt odpowiada za zapach w tym żelu, który jest niezwykle przyjemny, orzeźwiający, taki prawdziwie letni. Lub też przywodzący na myśl wspomnienie letnich chwil, kiedy sięgniemy po niego w mniej przyjemnej porze roku. 
Żel ma dosyć bogatą, przyjemną konsystencję nasyconą drobinkami. Mikromasaż nimi pomaga oczyścić, wygładzić i poprawić ukrwienie skóry. Oczywiście nie oczekujcie, że tego typu produkt zapewni Wam porządny cukrowy czy też solny peeling. Tak nie jest, dzięki temu żel można stosować częściej czy też bez obaw o zachowanie szczególnie wrażliwych skór. Bardzo go lubię stosować teraz latem, kiedy wracam z plaży i mam na sobie wielokrotnie aplikowane filtry. Peeling pomaga mi w głębszym oczyszczeniu skóry tak aby mogła zacząć swobodnie znowu oddychać.  Taki delikatny peeling pozwoli także głębiej wniknąć, szybciej zadziałać produktom po opalaniu.
Jeszcze nie wiem gdzie, jeszcze nie wiem kiedy, jeszcze nie wiem czy w ogóle, ale zaczynam myśleć o wakacyjnej kosmetyczce wyjazdowej. Odlewka tego żelu pojedzie na pewno ze mną :) (250ml/41,90zł)

Ściskam. Iwona. 

niedziela, 16 lipca 2017

Lush/ Enzymion. Krem nawilżający dla cery tłustej i mieszanej.

Lush/ Enzymion. Krem nawilżający dla cery tłustej i mieszanej.






Szukałam czegoś lekkiego na lato pod makijaż,  nie tłustego, wykazującego działanie matujące ale też mającego jednocześnie działanie nawilżające. Mam ja fantazję, przyznać trzeba... Pomyślałam, że skoro już tu mieszkam i mam Lush pod nosem, spróbuję coś od nich. I tak kupiłam Enzymion, którego jak zawsze przemiła Pani z obsługi reklamowała mi jako najlżejszy nawilżacz z całej oferty marki. Krem przeznaczony jest dla cer mieszanych i tłustych. A kiedy usłyszałam, że na każdy słoiczek kremu dodawany jest sok z całej cytryny, aby nadać jej promienny wygląd, czułam że będzie dobrze. Sok to nie oczywiście wszystko, co znajduje się w tym produkcie. Na uwagę zasługują: masło shea, żel aloesowy, masło kakaowe, świeży sok z papai, olej z wiesiołka, olejek z mandarynki, olejek z kiełków pszenicy czy olejek z limetki.  Olejki  z cytrusów, zimnotłoczone oleje, cytryna czy aloes, idealnie! Wszystko skomponowane pod problematyczne, tłuste cery. Sznur ciekawych składników zamykają parabeny, dzięki nim krem nie musi być przechowywany w lodówce, ma także dłuższy termin ważności niż świeże maseczki. 
Krem zapakowano w charakterystyczny ciemny plastikowy pojemnik, który podlega recyklingowi. Każde 5 pustych opakowań pozostawione w sklepie, skutkuje nie tylko satysfakcją ale i świeżą maseczką do wyboru gratis.
Oczywiście, jak zawsze krem wyprodukowano ręcznie, za jego pomysł  odpowiada Figel. 
Krem ma niezwykle lekką, przyjemną, puszystą, wręcz śmietankową konsystencję.  A jeśli dołożę do tego przyjemny cytrusowy zapach, robi się z tego krem prawdziwie letni. Nie trzymam go w lodówce, a mimo to krem wykazuje właściwości chłodzące. Już niewielka ilość wystarczy na całą twarz, krem szybko się wchłania, nie pozostawiając absolutnie żadnej  irytującej warstwy. 
Z uwagi na zawarte enzymy, używam go tylko rano, wydaje mi się, że stosowany i wieczorem mógłby działać podrażniająco.  Uważam, że jest to zdecydowanie krem dla cer tłustych, mieszanych, trądzikowych potrzebujących nawilżenia, nie tłustości. Krem nie świeci się na skórze, wchłania się początkowo do matu, by po chwili kiedy połączy się z sebum nadać cerze promienny wygląd. Enzymion to świetna równowaga pomiędzy zapewnieniem cerze porcji nawilżenia a czuwaniem by jej zbytnio nie obciążyć i pomóc w regulowaniu sebum. 
Enzymion stał się moim letnim kumplem, na zimę może okazać się ciut za lekki. Cera po aplikacji, prócz uczucia przyjemnego chłodu zyskuje na gładkości, jest matowa ale nie przesadnie. Makijaż zdecydowanie lepiej wygląda i dłużej się trzyma. W upalne dni nadal nie korzystam z pudrów matujących, mimo, że normalnie cera bardziej się przetłuszcza. Z tym kremem udaje mi się utrzymać ją w ryzach. 
Wiekszość kremów używam bez większej ekscytacji, tutaj na prawdę jestem zadowolona.
Brawo Lush! ( 14,95 funta, 45 gram)

A Wy czego używacie latem?

Ściskam Iwona. 

wtorek, 11 lipca 2017

Odżywczy olejek do paznokci i skórek. Avoplex/OPI.

Odżywczy olejek do paznokci i skórek. Avoplex/OPI.




Nail&Cuticle Replenishing Oil, czyli po prostu oliwkę do skórek i paznokci kupiłam z czystego musu. To było jeszcze w Polsce, sama z dwójką dzieci, milion rzeczy na głowie, kto by się paznokciami przejmował. Szczytem luksusu było narzucenie na nie jakiegoś lakieru i potem modły w myślach : 'niech się nie obudzi póki nie wyschną". Po jakimś czasie moje paznokcie wyglądały na prawdę fatalnie, prócz tego, że były bardzo osłabione, to twarde skórki nie dodawały im uroku wcale.
Nie wiem dlaczego zdecydowałam się akurat na ten produkt, bo nie znam OPI pod kątem takich produktów. Dzisiaj po ponad roku stosowania tejże oliwki powiedzieć muszę iż to był na prawdę dobry wybór. Najpierw musiałam się zmusić do systematyczności, na szczęście dość szybko widać efekty, w związku z tym z regularnym stosowaniem przestałam mieć problemy.
Oliwka zawiera między innymi mój ukochany olej z awokado a także inne uważane za stosunkowo lekkie, czyli z pestek winogron, słonecznika czy sezamu. Do tej mieszanki dodano lecytynę a także Tokotrienol, który jak mówi producent wykazuje nawet 1000 razy większe działanie niż witamina E.
Wszystko to tworzy niezwykle lekką formułę ( jakkolwiek dziwnie to brzmi w przypadku, gdy mowa o olejkach) o przyjemnym cytrusowym aromacie. Preparat jest nadzwyczaj wydajny, jedno nabranie na pędzelek wystarczy do aplikacji całej dłoni. Aplikacja tego preparatu, to dla mnie swoisty co wieczorny rytuał. Mam go na toaletce przy łóżku i nakładam tuż przed snem, kiedy wiem że nie będę musiała już nic robić na przykład myć rąk. Mam pewność, że po wtarciu oliwki  i pozostawieniu jej na noc, wszystkie jej składniki pokażą swoją moc. Nakładam więc ją tuż przy skórkach, skupiając się na dokładnym wmasowaniu. Odrobinę przeciągam też na całe paznokcie i dłonie. Oliwka świetnie się wchłania i szybko i zauważalnie nawilża. Bo, większość preparatów jakie stosowałam tylko natłuszczała skórki,w dłuższej perspektywie pozostawiając ich stan bez zmian. Już po krótkim czasie moja bolączka, czyli skórki zrobiły się miękkie i bez problemu mogłam je usunąć drewnianym patyczkiem. Preparat można stosować także na przesuszone paznokcie czy pięty. ( 15ml, około 70zł).

A u Was jak ze skórkami? wycinacie czy szukacie innych rozwiązań?

Ściskam.Iwona.

środa, 5 lipca 2017

Flash Hydro-Boost. Emulsja nawilżająca/ REN.

Flash Hydro-Boost. Emulsja nawilżająca/ REN.




REN,Flash Hydro-Boost , jedna z ostatnich nowości w pielęgnacji twarzy tej marki. Kupiłam bo szukałam czegoś lekkiego w konsystencji a przy tym dającego komfort odpowiednio  nawilżonej skóry, w żadnym wypadku nie tłustego. Mamy lato, więc takie produkty odpadają a po drugie moja cera średnio lubi wszelkie olejkowe konsystencje. Szukam i szukam i zawsze moje testy kończą się fiaskiem. 
A REN to REN bardzo lubię markę i cieszę, się że mogę bez problemów i przepłacania kupić interesujące mnie produkty. Wolne od syntetycznych zapachów, barwników i chemikaliów uważanych za potencjalnie niebezpieczne. Nie daję się zwariować i w mojej kosmetyczce są różne produkty, jednak tam gdzie mogę i gdzie produkty przynoszą efekty zgodne z moimi preferencjami sięgam po naturę właśnie. 
Emulsja REN, bardzo przypomina znane z azjatyckiej pielęgnacji lotiony. Podobne produkty mają też niektóre selektywne. Jego zadaniem jest poprawa nawilżenia skóry. Niby prosty temat, ale strasznie trudno znaleźć odpowiedni produkt, szczególnie jeśli borykamy się różnymi problemami skórnymi.  Preparat bazuje na kwasie hialuronowym, pozyskiwanym z fermentacji drożdży, ksylitolu, który maksymalizuje poziom nawilżenia i zapobiega jego utracie. Mamy tu także peptydy uzyskane z szarańczynu strąkowego, które ułatwiają transport i cyrkulację wody przez wszystkie warstwy skóry, a ceramidy z oleju  korkosza barwiejskiego oraz fosfolipidy sojowe tworzą barierę przed jej.  REN poraz kolejny  przy wykorzystaniu najnowszych bioaktywnych technologii stworzył produkt zaawansowany technologicznie i skuteczny. 
Emulsja ma bardzo ciekawy, przywodzący na myśl męskie perfumy zapach. Bardzo przyjemna, relaksująca, "nieprzymulająca woń".
Produkt, rzeczywiście ma lekką kosnystencję idealnie mieszczącą się w zakresie pojęcia "emulsja". Niezbyt gęsta, niezbyt lejąca, świetna!
Producent zaleca nietypową aplikację tegoż produktu. Nanieść go należy na oczywiście oczyszczoną skórę, tuż po zastosowaniu toniku. Następnie zwilżamy delikatnie opuszki palców i wykonujemy delikatny masaż skóry. To jest bomba, coś niewiarygodnego co się dzieje wtedy na buzi. Prócz tego, że mam wrażenie zapach robi się jeszcze bardziej intensywny, to czuję że emulsja wnika w głębsze warstwy naskórka, momentalnie poprawiając nawilżenie, przynosząc ukojenie. Cera staje się miękka i taka jędrna!  To jest jeden z tych produktów którego aplikacji nie można się doczekać. Emulsję kupiłam z zamiarem stosowania tylko rano przed kremem ale to jest tak fajny produkt, że stosowałam go i wieczorami.
Emulsja świetnie sprawdza się na mojej odwodnionej ale dosyć szybko reagującej wypryskami cerze. Nie pogłębia problemów a daje mi to czego szukałam, czyli dodatkową porcję nawilżenia i poprawę jędrności skóry. A to w moim wieku istotne problemy, jeśli chodzi o pielęgnację ( 40ml/ 34funty, lookfantastic)

Znacie ten produkt REN, ciekawa jestem też Waszych ulubionych produktów nawilżających.

Ściskam. Iwona.

niedziela, 2 lipca 2017

Ulubieńcy czerwca.

Ulubieńcy czerwca.


Nie spodziewałam się po czerwcu, że tak pozytywnie pogodowo nas zaskoczy. W Kornwalii mieliśmy chwile z prawdziwym, upalnym latem. Było więc dużo lodów, piasku i wody, bo każdą wolną chwilę staraliśmy się spędzić na plażowaniu. Z początkiem lipca wróciło wszystko do normy, pada i jest chłodniej :D. Korzystam więc z chwil spędzonych w domu i postanowiłam napisać posta kosmetycznymi ulubieńcami czerwca. Same cuda, mówię mam!
A jak lato to i opalenizna, złapałam jej wprawdzie trochę, ale jest kompletnie nierówna. Musiałam więc wspomóc się tą z tubki. Tym razem sięgnęłam po produkt do twarzy i ciała La Roche Posay z serii Autohelios. To na prawdę świetny produkt. Lekka, żelowa, nietłusta konsystencja wyjątkowo łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. Jedyne co mi trochę przeszkadza, to to że produkt ma biały kolor i nigdy nie wiem ile go nałożyłam. Poza tym nie mam zastrzeżeń, opalenizna jest równa i co ważne nie wyglądam jak kurczak. Kolor jaki nim uzyskuję jest naturalnie brązowy, jak z plaży. Opalenizna długo się trzyma i nie ma potrzeby częstej aplikacji. Można go mieszać pół na pół z ulubionym balsamem aby uzyskać wyjątkowo naturalny look. Produkt posiada właściwości nawilżające i kojące dzięki zawartości wody z La Roche. Niestety brzydko pachnie i po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że nie da się tego zapachu wyeliminować z produktów samoopaljacych ( 100ml/ około 60zł).

I kolejny produkt La Roche Posay, no cóż to moja ulubiona marka apteczna, pewnie jeszcze nieraz ją to pokażę. Wody Serozinc nie może zabraknąć w mojej łazience nigdy. Szerzej na temat jej właściwości i zastosowania pisałam w tym poście. Jej wspaniałe właściwości dostrzegam zawsze a szczególnie w upalne lato, kiedy to cera zaczyna wariować. Prosta, kojąca pielęgnacja zdecydowanie przynosi korzyści. Wodę trzymam w lodówce, nie ma nic przyjemniejszego niż porcja takiej chłodnej wody o poranku, czy w każdej innej chwili ( 150ml/ około 10funtów)

Perfect Cleanse Oil, Nude Cosmetics, to na prawdę lekki olejek, który w kontakcie z wodą zmienia się w przyjemną emulsję, która bez problemu emulguje się z wodą.  Piękny zapach i jeszcze lepsza formuła oparta między innymi o olej z granatu, olej z nasion żurawiny, olej z melona, olej winogronowy, czy olej z brokuła  nie tylko doskonale radzi sobie z demakijażem twarzy i oczu, ale też nawilża i napina skórę.  Z czasem  było mi go szkoda używać do demakijażu i stosowałam go z powodzeniem do drugiego mycia twarzy. Niestety minusem jest tu cena i dostępność. Olejek w UK można kupić jedynie na space.nk, gdzie kosztuje 28 funtów za 100 ml. 

W ubiegłym miesiącu bardzo dobrze na moich włosach sprawdził się tonik-wcierka Sylveco.  Ten oparty na wspaniałych ziołowych ekstraktach produkt między innymi ze skrzypu, pokrzywy, łopianu, szałwii oraz olejkach : eukaliptusowym, rozmarynowym i miętowym, produkt ma niwelować problem przetłuszczania się włosów a także przyśpieszać ich porost. Tonik pięknie ziołowo pachnie, stosuję go zawsze po umyciu głowy i wykonuję delikatny masaż.  Produkt będzie świetny jako lekka odżywka dla cienkich włosów, szczególnie w lecie, kiedy wszystko potrafi je obciążyć. Delikatnie odbija włosy u nasady, przedłuża ich świeżość. Mam nadzieję, że również w przyszłości spotęguje ich wzrost. Jeśli nie, to trudno, bardzo go lubię za zapach i lekkość :)  ( 150ml, około 19zł).

 Już prawie na końcu produkt i marka, która jest dla mnie prawdziwym odkryciem. Bloomtown, pochodzą z Kornwalii, wypatrzyłam ich ofertę podczas wycieczki do Eden Project. Na pewno poświęcę oddzielne wpisy produktom, które kupiłam, bo zasługują na chwilę dłuższej uwagi. Mam wspaniałe naturalne, dwie maseczki, olejek do ciała i właśnie Organic Lip Balm organicznym woskiem pszczelim, miętą oraz czerwoną glinką a także olejkiem jojoba, olejkiem rycynowym, witaminą E, masłem kakaowym... prawdziwa odżywcza bomba dla ust. Ten balsam za sprawą glinki barwi delikatnie moje usta na  fajny, delikatny czerwony kolor, który jest zbliżony do naturalnego koloru moich ust. Balsam daje efekt pełniejszych, jedrniejszych ust, wspaniale chłodzi. Daje bardzo podobny efekt, jak Maximizer Diora. Ten balsam to mój letni niezbędnik! ( 4,8 funta za 15gram).

Na sam koniec produkt do brwi, bez którego nie wyobrażam sobie już życia. Mascara Charlotte Tilbury towarzyszyła mi każdego dnia zapewniając moim rzęsom delikatny kolor i niesamowitą trwałość, która była w stanie przetrwać wysokie temperatury. Uwielbiam!  Recenzję tego wspaniałego produktu znajdziecie (tu)

To już wszyscy moi ulubieńcy. Do zobaczenia w kolejnych :)

Ściskam. Iwona.