czwartek, 21 września 2017

Znalazłam idealny, naturalny tusz do rzęs/ Lily Lolo





Witajcie,
Tusz do rzęs to w moim przypadku kosmetyk podstawowy i niezbędny. Nie używam cieni, nie robię kresek, stawiam tylko na wytuszowane rzęsy. Z dobrym tuszem jak z dobrym podkładem. Niby do wyboru jest ogorm produktów, ale ciągle czegoś nam brakuje, i nawet jeśli jest okej, zawsze może być przecież lepiej. Jestem wymagająca, nie uznaję kompromisów, nie bawią mnie sytuacje, w których wydaję na tusz dwie stówy a potem muszę miesiąc czekać nim nabierze on odpowiedniej konsystencji. Cenię i lubię kosmetyki naturalne, jednak jeśli chodzi o kolorówkę sporo rzeczy mi nie pasuje. Większość naturalnych mascar jakie wypróbowałam była tylko przeciętna, rzadka konsystencja, kiepska trwałość i mizerny efekt. Z pewną dozą rezerwy podeszłam do produktu Lily Lolo. Nie spodziewałam się wiele, postanowiłam, że po jej zakupie podejmę ostateczną decyzję odnośnie dalszych poszukiwań naturalnych tuszów do rzęs. Stało się zupełnie odwrotnie niż zamierzałam, bo zużyłam już 3 opakowania Lily Lolo i póki mi się nie znudzi będę kupować dalej. 
Nie będę się tu rozpisywać zbytnio na temat marki, bo pewnie większość z Was o Lily Lolo słyszało. To przede wszystkim piękne składy, minimalistyczne opakowania, trwałość i wygoda użytkowania, bo na przestrzeni lat, marka sporo produktów zaczęła produkować w wypiekanych wersjach, ułatwiając znacznie aplikację.
Dzięki swojemu składowi, który nie jest oparty jak więkoszość naturalnych mascar na wosku pszczelim ( będzie to zatem produkt wegański), tylko pozyskuje się go z owoców myrica pubescens, mascara także pielęgnuje rzęsy. W składzie znajdziecie olej z róży, wosk z nasion słonecznika czy wosk ryżowy. 
Jakiś czas temu marka wprowadziła dobre zmiany, udoskonalając skład ale zrezygnowała z koloru brązowego, który wcześniej był dostępny. Obecnie, ku niezadowoleniu wielu dziewczyn produkt dostępny jest tylko w jednym czarnym kolorze. Czerń, za to jest piękna, głęboka i nasycona.
Efekt jaki osiągam tym produktem wreszcie jest taki jakiego oczekuję od dobrego tuszu do rzęs. Rzęsy są podkreślone, podkręcone i wydłużone, każda kolejna warstwa potęguje ten efekt. Za ogromną zaletę podczas wykonywania makijażu uważam, to że tusz nie zasycha momentalnie, dzięki temu mogę dołożyć kolejne warstwy, uzyskując naturalny efekt.Tusz zupełnie nie skleja rzęs i pozostaje na oczach większość dnia. Testuję go w różnych warunkach i naprawdę nigdy nie czuję dyskomfortu, nigdy nie mam obaw, że tusz się rozmaże czy wykruszy. To nie jest tusz wodoodporny, więc nie zalecam płakać ani też chodzić w ulewie :)
Nie mam żadnych problemów ze zmyciem tuszu, robię to płynem do tego celu przeznaczonym lub olejem. 
Tusz ma 6 miesięcy terminu ważności, po tym czasie należy go wyrzucić, jeśli nie udało Wam się go zużyć. Moim zdaniem po tym czasie traci większość swoich właściwości.( 7ml, 69,30zł, kupicie między innymi tu).

Koniecznie dajcie znać, jakie są Wasze ulubione tusze do rzęs :)

Ściskam.
Iwona

7 komentarzy:

  1. U mnie póki co wygrywa L'Oreal Volume Million Lashes So Couture. Ładnie wydłuża, pogrubia i jest trwały. Muszę kiedyś wypróbować Lily Lolo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś miałam fazę na tusze Loreal, moim zdaniem to najlepsze drogeryjne produkty ;)

      Usuń
  2. Nie miałam go jeszcze, ale stawiam na trwałość L'Oreala. Jeszcze się nie zawiodłam na ich tuszach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzę drugi typ i L'oreal. Dzięki za podpowiedz, wiem gdzie wyrazie czego uderzyć ;)

      Usuń
  3. Moim największym hitem jest Kiko Extra Sculpt Volume Mascara, kupuję nałogowo i nie widzę na razie opcji żeby z niej zrezygnować. Poza tym z ogromną przyjemnością sięham po Chanel Le Volume, Marc Jacobs Velvet Noir Major Volume Mascara oraz nowe odkrycie Nabla Le Film Noir. Od lat też polegam na YSL Faux Cils.

    U mnie tusz służy max. 3 miesiące i wymiana na nowy, nie ma innej opcji. Na ofertę Lily Lolo mam uczulenie :D nie przepadam za firmą i pomimo wielu prób nie udało mi się zmienić wrażeń oraz nastawienia. Nawet współpraca z polskim dystrybutorem marki Costasy nie pomogła LOL

    Miałam trochę maskar naturalnych, lecz żadna nie przeszła testów na tyle pomyślnie, by chcieć zagłębić się w ich ofertę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie miałam go wcześniej, ale sporo słyszałam. Ja uwielbiam z Max Factora Clump Defy czy coś takiego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A u mnie właśnie tusz jest zbyteczny. Używam go może trzy razy w roku, niekiedy odpuszczam go sobie również gdy mam wieczorne wyjście czy też po prostu ważne wyjście. Lubię swoje naturalne rzęsy i nie chce ich niepotrzebnie obciążać. Z naturalnych mascar w swojej kolekcji miałam jedną z 100% pure i była ciekawa ale zdatna do użytku dopiero po dwóch tygodniach od otwarcia bo przed tym czasem była bardzo rzadka i robiła efekt pandy. Po jednak upływie bezpiecznych dwóch tygodni tusz tworzył przepiękny efekt-piękna nasycona czerń, rzęsy pogrubione, wydłużone, lekko teatralny efekt ale wciąż naturalny i dodatkowo nawet po 9 godzinach na imprezie(a zapewne mi jak każdej z Was po imprezie w magiczny sposób ginie połowa makijażu z twarzy)tuszu na rzęsach nie było ale również nie rozmazywał się tusz przy linii rzęs :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.