środa, 27 czerwca 2018

Big Sea Salt Shampoo. Lush.

Big Sea Salt Shampoo. Lush.


 Big Sea Salt Shampoo, to mój letni ulubieniec od wielu lat. Mieszkając w Polsce kupowałam go w jakiś chorych cenach na Allegro, teraz mam go na wyciągnięcie ręki. Kojarzy mi się z latem, dlatego lubię go szczególnie o tej porze roku. A że znowu go kupiłam, pomyślałam, że przydałaby się krótka recenzja.
Big to jeden z najlepiej sprzedających się produktów marki. Nazwa jest w pełni adekwatna do  właściwości produktu. Jego głównym celem dokładne oczyszczenie za pomocą soli morskiej, która stanowi aż 50% zawartości i nadanie włosom mega objętości. Druga połowa szamponu to naturalne składniki między innymi skóra cytrynowa, wodorosty a także olejek z neroli, wanilii, mandarynki i kwiatu pomarańczy, których zadaniem jest domknięcie łuski włosów, ndanie im blasku i poprawienie krążenia.
Mieszanka ta daje piorunujący letni, morski, orzeźwiający i uzależniający zapach. Można się zakochać!
Jak go używam? Odrobinę, dosłownie wielkości orzecha nakładam na zwilżone włosy. Nie przesadzajacie z ilością, szampon bardzo obficie się pieni (to poprzez zawartość SLS) i naprawdę trudno go spłukać, jeśli przesadzimy z ilością. Następnie postępuje jak w przypadku każdego szamponu, wykonuję masaż, dając czas miksturze na rozprawienie się z problemami. A następnie spłukuje. 
Big to jest genialny szampon dla każdego, ale szczególnie powinny się nim zaintersować osoby borykające się z problemem przetłuszczających się, cienkich włosów. To co on z nimi robi to jest ogień. Oczyszcza, pobudza krążenie, daje mega objętości i blasku. Pozostawia uczucie dobrze wykonanej roboty, czyli dokładnie oczyszczonej skóry głowy i włosów. Zmywa wszystko, włosy aż piszczą, nie są jednak przesuszone. Uwielbiam jak sa odbite od nasady, lekko sztywne, dzięki czemu pięknie poddają się stylizacji. Naprawdę wow!
Szampon absolutnie nie nadaje się do codziennego stosowania. Dla najlepszych efektów bez wysuszenia końcówek czy podrażnionej skóry głowy, najlepiej stosować go max 3 razy w tygodniu. Efekty kuszą, chciałoby się używać częściej, szczególnie latem ale nie warto ryzykować.  ( Szampon można kupić w trzech pojemnościach,  ceny zaczynają się od około 35zł).
 

sobota, 23 czerwca 2018

Non-Acid Acid Precursor 15%/ NIOD.

Non-Acid Acid Precursor 15%/ NIOD.


Twórcy  NAAP zahaczyli o ważny problem, dotyczący stosowania produktów złuszczających zawierających kwasy. Przez długi czas produkty tego typu dostępne były tylko w gabinetach kosmetycznych, dzisiaj wszystkie nawet te w wysokich stężeniach dostępne są dla każdego z nas. Zainteresowanie nimi w przemyśle kosmetycznym jest ogormne, marki to wykorzystują i poroponują mnóstwo opcji, formuł i stężeń. Osobiście nie uważam, aby stosowanie tego typu produktów ( czytaj wywoływanie ciągłęgo stanu zapalnego skóry) nawet dwa razy dziennie było sensowne. Śledzę na Instagramie wiele profili z rutyną pielęgnacyjną i tak niestety robi wiele dziewczyn. W dłuższym rozrachunku takie działanie o tym też mówi NIOD może przynieść więcej szkód niż pożytku a zależy nam na zachowaniu młodego wyglądu, bez nadwrażliowści (to jest jeden ze skutków ubocznych wieloletniego stosowania kuracji kwasowych) jak najdlużej. Oczywiście, każdy ma wybór i zrobi jak zechce ale to na producentach powinien spoczywać obowiązek informowania o takich rzeczach.
Kuracje kwasowe i retinol odstawiam na okres wiosenno-letni.  Nadal mam w poogotowiu lekki tonik REN (czytaj recenzję), ale zdecydowanie lepiej pasuje mi właśnie NAAP. To jest bardzo ciekawy produkt i myślę, że innowacyjny jeśli chodzi o rynek kosmetyczny. To niekwasowa alternatywa dla popularnych grup kwasów AHA czy BHA  a także retinolu, które są tak popularne w pielęgnacji cery.
Co zatem odpowiada za złuszczanie naskórka? NAAP to zawiesina probiotycznych bakterii a także dwie formy izolatów aminokwasowych  i oligopeptyd, który wykazuje zdolności złuszczające podobne do kwasów AHA.  W składzie znajdziemy także substancje poprawiające nawilżenie i zatrzymujące wodę. 
Produkt ma poprawić strukturę skóry, ujędrnić ją, nadać jej blasku i walczyć z niedoskonałościami bez tych nieprzyjemnych efeków ubocznych, jakie odczuwamy w przypadku tradycyjnych kwasów czyli zaczerwieniania, zwiększonej wrażliwości i wywoływania stanu zapalnego. Oględnie mówiąc złuszczamy bez podrażnień. 
Produkt to mleczna emulsja o dziwnym zapachu w buteleczce z pipetką. Niestety formuła kompletnie nie współgra z tego typu dozowaniem. Trzeba się naprawdę solidnie namęczyć aby wydobyć odpowiednią ilość. Na stronie od jakiegoś czasu można dokupić pompkę, co też uczynię przy najbliższej okazji.
Po tym przydługim ględzeniu czas na podsumowanie. Kocham ten produkt! Przyznam, że podchodziłam do niego z lekką rezerwą, bo ciężko mi było zaakceptować fakt, że może być coś lepszego dla mojej problematycznej lekko starzejącej się już cery. Ale to to ma sens. Efekty może nie przychodzą szybko, ale pamiętajmy, że lepiej małymi kroczkami do celu. Cera Wam się odwdzięczy za to delikatniejsze traktowanie. 
NIOD rekomenduje używanie tego produktu po CAIS a przed MMHC, jeśli Wasza rutyna opiera się na produktach marki. 
Przy regularnym stosowaniu ( robię to 2-3 razy w tygodniu) moja cera zyskała nowy blask, pozbyłam się ziemistego jej koloru, jest jędrniejsza, gładka i pobudzona. Wygląda młodziej i jest uspokojona. Produkt pięknie radzi sobie z zaskórnikami, przy czym pamiętajcie, że nie jest to produkt stricte przeciw trądzikowi. Drobne zmiany hormonalne, zaskórniki im da rade, z ostrym trądzikiem raczej nie wygra. Ani razu podczas stosowania NAAP cera mnie szczypała ani nie była podrażniona. Wręcz przeciwnie z każdym kolejnym tygodniem stosowania jest ona bardziej nawilżona, a plamy które miałam na nosie uległy znacznemu rozjaśnieniu.
Eksfoliacja jest ważnym etapem w pielegnacji cery, ale niech będzie ona delikatna i zrównoważona. Z taką myślą powstał NAAP. Jeśli mam możliwość skorzystania z produktu mniej inwazyjnego to czemu nie?
Pamiętajcie, że to jest produkt złuszczający, trochę inne zasady nim kierują ale to wciąż o to samo chodzi. Dlatego niezwykle ważna jest tu pamięć o odpowiedniej ochronie przeciwsłonecznej w dzień. ( 30ml/około 150zł)

piątek, 15 czerwca 2018

Flavanone Mud/NIOD.

Flavanone Mud/NIOD.



Flavanone Mud jak zawsze w przypadku produktów NIOD nie zawodzi jeśli chodzi o innowacje. Ten stosunkowo młody koncern pięknie dostosowywuje się do współczesnego podejścia do pielęgnacji skóry, oczywiście nie brakuje tu też pionierskich rozwiązań. Kocham, mam słabość do marki! Na szczęście ostatnio ktoś odciął dostęp do mediów społecznościowych właścicielowi Deciem, bo jego dziwne zachowanie wzbudzało  przerażenie/śmiech/politowanie/ ciekawość, co bierze, że się tak dobrze bawi :D
Wracając do maski, choć według pomysłodawców Flavanone Mud to coś więcej niż oferuje dziś rynek pod względem wpływu na skórę, z kilku powodów. Większość masek  oczyszczających działa powierzchownie, efekty stosowania są krótkotrwałe i rozczarowujące. Maski glinkowe nie radzą sobie dość dobrze z regulacją  sebum, zaskórnikami czy pryszczami ( problem tkwi w tym, że działają tylko na powierzchni skóry a problemy tkwią raczej głębiej). Aby osiągnąć zadowalające efekty sięgamy po agresywne glinki, kwasy, ostre peelingi, które zaburzają pH skóry, zmniejszają jej gęstość, potęgują stan zapalny, skóra się broni produkując większą ilość łoju. Zamknięte koło i pułapka, w kórej byłam nie raz.
No więc NIOD za pomocą odpowiednio dobranych składników stworzył produkt działający na trzech płaszczyznach:
- oczyszczanie: to jest faza najprostsza, najbardziej zbliżona do ogólnie dostępnych na rynku produktów. Zanieczyszczenia powierzchowne, nadmiar sebum i znaieczyszczeń zostają usunięte. W tym obszarze działać mają glinki: czarna, biała a także brazylijska. Wszystkie charakteryzuje  się wyjątkowymi składnikami, które prócz tego że oczyszczają nie naruszają bariery ochronnej skóry.
- ochrona: zastosowanie polisacharydów z alg, resweratrolu, czy bisabololu  pochodzącego z rumianku), pozwaliło stworzyć produkt, który zapewni doskonałą ochronę antyoksydacyjną a także obronę  przed czynnikami środowiskowymi.
-regulacja, czyli działanie oparte w skrócie na detoksyfikacji skóry bez naruszania jej warstwy ochronnej. Według producenta to najważniejsza faza maski, znajdująca odzwierciedlenie w nazwie. Formuła maski zawiera specjalnie wyselekcjonowany rodzaj flawonidów wyodrębniony ze skórki owoców cytrusowych. Największą zaletą tego związku jest oczyszczanie, poprawa gęstości skóry i ogólnego wyglądu długotrwale, bez powodowania stanu zapalnego ( jak w przypadku kuracji kwasami). 
Większość masek nakładać należy grubą warstwą, w przypadku Flavanone Mud wystarczy cienka warstwa. Opakowanie 50ml wystarczyć ma nawet na nawet 28 użyć. 
Nie będę się rozwodzić na temat sposobu aplikacji maski, które jest zwyczajnie beznadziejne. Maskę należy nakładać raz w tygodniu na oczyszczoną skórę i spłukać po 10 minutach. 
Początkowo nie wiedziałam o co cały ten szum.  Pamiętać trzeba o jednej istotnej rzeczy, że jest to maska, które może nie dawać pozytywnych rezultatów od razu. Jeśli Wasza cera potrzebuje porządnego kopa, proponuję używać ją przez 5 dni pod rząd a następnie dla podtrzymania efektów raz w tygodniu. Taka terapia szokowa, sprawdziła się u mnie świetnie. Maska genialnie oczyszcza, wygładza, zmniejsza skłonność do wyprysków. Oczywiście, natury nie oszukamy, z hormonami nie wygramy. W "te dni" przynajmniej moja cera żyje własnym życiem. Maska jednak pomaga walczyć z szybszym gojeniem się nieodskonałości. Pory, zaskórniki z tym wszystkim maska potrafi się uporać.
Jedyne co mi bardzo utrudnia pozytywny odbiór tego produktu  jest uczucie szczypania po jeo zmyciu. Producent przekonuje, że to zjawisko normalne i wynika z działania  zawartych w niej składników. Przepłukanie twarzy zimną wodą znacznie łagodzi to nieprzyjemne uczucie.
Reasumując FM to bardzo ciekawy produkt bez agresywnych glinek, kwasów, mechanicznych substancji a wykazujący podobne do nich działanie oczyszczające. Nie wysusza, nie podrażnia, nie wywołuje stanu zapalnego, który może przyczynić się w efekcie do szybszego starzenia się skóry. FM nie zdeklasował jednak maski Myrrh Clay, to jest mój faworyt jeśli chodzi o ofertę NIOD. 
Polecam spróbować ( 50ml/około 150zł. Kupiłam na lookfantastic z rabatem 15%)


środa, 13 czerwca 2018

Foundation Mist/Oribe.

Foundation Mist/Oribe.



Oribe, Foundation Mist, czyli produkt który z niczego robi coś. Przyznam, że podchodziałam do niego jak pies do jeża. Mgiełki kojarzą mi się ulotnie, lekko, a moje włosy potrzebują mocnego kopa, aby mogły wyglądać dobrze. 
Oribe nie zawiodło, po ich spreju tekstyryzującym, który jest moim absolutnie ukochanym produktem tego typu, co do tej mgiełki mam podobne odczucia. Marka zresztą przyzwyczaja klientów do wysokiej jakości produktów. 
Foundation mist to bezbarwna, bezalkoholowa formuła przeznaczona do stylizacji każdego typu włosów. Produkt ten daje też dużą dowolność w stosowaniu. Może być stosowany jako typowy środek do stylizacji na mokre włosy, może być lekką odżywką, odświeżającym sprejem a także środkiem chroniącym włosy przed wysoką temeperaturą suszarki, lokówki czy prostownicy.  Może być zatem stosowany zarówno na mokre jak i suche włosy. W składzie fajne składniki nawilżające, kondycjonujące, chroniące przed warunkami środowiskowymi, zmiękczające a także wpływające na objętość włosów. Mamy tu więc geranium, ekstrakty z rumianku, lawendy i zielonej herbaty, prowitaminę B5, a także składniki zapewniające długotrwałą ochronę przed słońcem i innymi warunkami atmosferycznymi.
To co sprawia, że produkty Oribe są wyjątkowe to na pewno szata graficzna a także zapachy, absolutnie luksusowe. Aplikując je na włosy mamy wrażenie, że jestem w pięknym salonie fryzjerskim a nie w swojej dużo za małej łazience.
Foundation Mist aplikujemy za pomocą wygodnego spreju, który rozpyla idealną mgiełkę. Produkt ten szczególnie teraz latem, kiedy moje włosy obciąża dosłownie wszystko zastępuje mi lekką odżywkę, ułatwiając jednocześnie stylizację. Myję włosy zawsze rano dobrym szamponem, potem spryskuję włosy Foundation Mist i układam na lokówko-suszarce. Włosy po użyciu tego produktu stają się miękkie (ale nie za miękkie), zniszczone końcówki idą w niepamięć, są błyszczące i cudownie nawilżone. Sprej całkiem dobrze radzi sobie z tym na czym szczególnie mi zależy, czyli objętością. Efekt, o dziwo nawet przy wysokich temeperaturach trzyma się cały dzień. Czy mówiłam, że sprej bosko pachnie?
Wydawać się może, że ten produkt to zbędna rzecz w kosmetyczce, sama tak myślałam na początku, dopóki nie wyjechałam na wakacje i zapomniałam go zabrać. Wierzcie, tęskniłam! ( 200ml, około 150zł. Space.nk i inne sklepy)

sobota, 9 czerwca 2018

Sok odświeżający. Juice in Motion/ Lush Botanicals.

Sok odświeżający. Juice in Motion/ Lush Botanicals.


 Lush Botanicals stworzyło produkt wyjątkowy. Sok odświeżający Juice in Motion to coś więcej niż tonik, dla mnie to bogata, odżywcza esencja. Świetne rozwiązanie dla osób, które lubią olejki ale nie przepadają za tym efektem tłustości jaki często zostawiają a także wydłużonym w porównaniu do innych produków czasem wchłaniania. 
Bazą produktu jest posiadający cudowne właściwości sok z aloesu. Przypomnę, że aloes  łagodzi, nawilża,  orzeźwia, przyśpiesza gojenie ran, działa także przeciwbakteryjnie. Oczywiście możemy podkręcić jego działanie w zależności od efektów jaki chcemy osiągnąć i łączyć w zasadzie dowolnie z różnymi innymi substancjami. W Juicy Motion prócz niego mamy oleje z pestek winogron, moreli a także arbuza. Na tym nie koniec, to nie w stylu marki. Lush Botanicals przyzwyczaja nas a właściwie naszą skórę do bogatych w składniki formuł. Nad dobrą jej kondycją czuwają ekstrakty: z guarany, pomarańczy, grejpfruta, słodkiego migdała czy winogron.
Całej imprezie charakteru dodaje zapach. Nie wiem co lepsze z rana, zapach kawy czy Juicy Motion wyjęty z lodówki? Spór bez rozstrzygnięcia, niech będzie że kocham te zapachy tak samo mocno. Ten w soku aloesowym jest prawdziwie cytrusowy. Pomarańcza, skórka cytrynowa, coś w ten deseń. A wszystko oddane niezwykle naturalnie.
No więc tak, jak się pewnie domyślacie Sok ten, ma postać dwufazowego płynu. Po wyjęciu z lodówki (pamiętamy, że to najlepszy domek dla produktów Lush Botanicals, prawda?) należy energicznie potrząsnąć buteleczką aby składniki mogły się ze sobą połączyć. 
 Stosuję ten płyn na kilka sposobów:
- przemywam nim buzię po oczyszczeniu, czyli jako tonik
- służy mi do zmywania makijażu (robię to najrzadziej, po prostu szkoda mi tak dobrego produktu do używania w takim celu. Ale na tym polu sprawdza się bardzo dobrze)
- płyn służy mi jako ostatni krok w pielęgnacji. I to jest ostatnio mój uluibiony sposób na Juicy Motion. Mamy lato, często, gęsto nie chce mi się nakładać wyszukanej, wieloetapowej pielęgnacji. Sok ten zastępuje mi lekkie serum. Wklepuję odrobinę na buzię, czekam aż się wchłonie i idę spać, a moja cera odpoczywa i się regeneruje.
Analizując listę składników można się spodziewać naprawdę fajnych efektów. Sok nawilża, łagodzi i odświeża. Zawarte w nim oleje mają tak pożądane przeze mnie działanie antyoksydacyjne. Jest świeżo, naturalnie, przyjemnie a przede wszystkim odżywczo.

Poczęstujecie się? ( 100ml/95zł do kupienia tu) *

Ściskam.
Iwona.

*Recenzowany produkt otrzymałam do przetestowania. Dziękuję.




środa, 6 czerwca 2018

Marine Hyaluronics. The Ordinary. Lekkie, nawilżające serum dla każdego typu cery.

Marine Hyaluronics. The Ordinary. Lekkie, nawilżające serum dla każdego typu cery.


Marine Hyaluronics to zaawanasowana technologicznie (jak zawsze u The Ordinary) alternatywa dla  serum z kwasem hialuronowym (Hyaluronics Acid +B5). W odpowiedzi na sugestie klientów koncern postanowił stworzyć lekką, nawilżającą formułę, bez pozostawiania lepkiego filmu.
Tak więc, jeśli wierzycie w moc kwasu hialuronowego ale przeszkadza Wam lepkość i film jaki tego typu produkty pozostawiają, to serum będzie idealne, tym bardziej że buteleczka o pojemności 30ml to niecałe 30zł.
Tym razem źródłem składników produktu okazały się  skarby oceanu. Wodorosty, glony warunkują życie morskie, filtrują wodę w celu odżywienia. Znakomicie sprawdzają się także w przypadku pielęgnacji skóry całego ciała, rozwiązując wiele dręczących ją problemów. Potrafią przyciagać i utrzymywać wilgoć w skórze na równi z kwasem hialuronowym, ale są przy tym lżejsze w fakturze co oczywiście przedkłada się na ostateczny ich odbiór.
Formuła Marine Hyaluronics zawiera hawajskie algi czerwone oraz niebiesko-zielone, kilka aminkowasów a także egozplisacharydy, czyli przyjazne bakterie wytwarzane przez algi w celu przetrwania. W kosmetyce bakterie te wykorzystuje się w celu poprawy nawilżenia a także prewencji przeciwzmarszczkowej.  Łączne stężenie składników aktywnych w tym roztworze wynosi 23%.
Serum ma rzeczywiście leciutką, wodnistą konsystencję ale łatwo ją rozprowadzić na buzi. Aby się wchłonęło to jest moment. Żadnego filmu, powłoki, tłustości, wspaniała formuła!
Nie trzeba myślę nikogo przekonywać, że każy rodzaj cery wymaga odpowiedniego nawilżenia. Co tu dużo mówić nawilżona cera wygląda po prostu dobrze no i młodziej. Jak wiecie lubię eksperymentować, stosować różne aktywne składniki. Gdybym miała jednak postawić na absolutne minimum byłby to preparat nawilżający oraz drugi z witaminą C.
Preparat z algami The Ordinary to jest naprawdę dobry produkt, świetnia nawilża, poprawia stan cer odwodnionych, buzia wygląda świeżo i promiennie. Myślę, że to idealna propozycja dla każdego bez względu na stan cery a także jej wiek. Ta lekka  formuła idealnie nadaje się do łączenia z ulubionym olejkiem, kilkoma kroplami produktu z Witaminą C, kwasem liponowym.
Wszystkie razem wzięte składniki serum działają na korzyść cery, zapewniając działanie nawilżające bez obciążania, który jest często bez znaczenia dla poprawy jej kondycji.
Marine Hyaluronics to moje ulubione letnie serum. ( kupiłam na stronie firmowej Deciem)

piątek, 1 czerwca 2018

Najlepszy olej do cery trądzikowej/ Moja Farma Urody.

Najlepszy olej do cery trądzikowej/ Moja Farma Urody.



 
Wiecie za co kocham Moją Farmę Urody? Za to, że w całym szaleństwie na oleje z egzotycznych roślin, których mało kto dotykał czy wąchał, oni wydobywają wszystko co najlepsze z tego co mamy pod nosem każdego dnia. Wiemy jak pachnie pokrzywa, jarmuż, pietruszka czy marchewka, jesteśmy więc w stanie wyobrazić sobie jak powinien wyglądać olej. Świeży, bo tłoczony na bieżąco jest w stanie oddać nam i naszej skórze to co najlepsze. Jakiś czas temu pisałam Wam o olejkach do demakijażu, szczerze je polecam (klik do recenzji). W mojej łazience rozgościła się nowa butelka z linii Zielony Koktajl, wkrótce o nim napiszę, bo warto!
Dzisiaj opowiem Wam o  oleju przeznaczonym dla cer trądzikowych. Jego bazą jest roślina o niezwykłych właściwościach. Pokrzywa to nie tylko chwast, to roślina znana od wieków. Szanowano ją za niezwykłe właściwości zdrowotne, działa na naprawdę wieleproblemów. Akurat mamy sezon, jako że mieszkam na organic farmie, korzystam z jej dobrodziejstw, dodając na przykład do koktajli. 
Jako skarbnica składników mineralnych, aminokwasów i witamin pokrzywa świetnie sprawdza się do pielęgnacji cery przede wszystkim tej dotkniętej trądzikiem, szarej, zmęczonej. Bogata w chlorofil niezwykle silnie regeneruje skórę, przyśpiesza gojenie, łagodzi i hamuje stany zapalne.
Pokrzywa jest tak wspaniałym składnikiem, że w zasadzie mogłaby w tym produkcie występować solo. Dodanie do niego jeszcze kilku składników sprawiło, że to jest serum petarda! Do pary z olejem z pokrzywy występuje także działajacy antybakteryjnie olej z krwawnika. Mamy tu także  siarkę, surowiec stosowany w leczeniu cer trądzikowych, reguluje pracę gruczołów łojowych, pomaga walczyć z niedoskonałościami, działa więc bakteriobójczo. Od dłuższego czasu szukałam produktu z dodatkiem siarki. 
W składzie produktu znaleźć można także moje ulubione witaminy C i E odpowiedzialne za poprawę kolorytu cery, dodanie jej blasku i energii.
Serum przychodzi do nas w buteleczce z pipetką, taka forma ułatwia dozowanie produktu po kroplece. Słuchajcie to widać, że mamy do czynienia ze świeżą, sporządzoną tuż przed naszymi zakupami recepturą. Kolor jak i zapach olejku są bardzo intensywne. Szczerze, to zaczynam krytycznym okiem patrzeć na niekóre dostępne oleje, oferowane przez różnych producentów. Jest spora różnica w jakości.
Olejek nakładam zazwyczaj na noc, na lekko zwilżoną skórę. Czasem mieszam go serum z kwasem hialuronowym. Najczęściej jest to jednak ostatni krok w mojej pielegnacji po wcześniejszym użyciu Non-Acid Acid Precursor NIOD. 
To jest olejek, który rzeczywiście działa na cerę trądzikową. Nie oblepia, nie daje uczucia wrażenia ciężkości, nie zapycha. Dzień po dniu pomaga w zwalczaniu niedosonałości. Prócz właściwości antybakteryjnych cudownie odżywia, ujędrnia i rozpromienia skórę. Rano wygląda to naprawdę dobrze.  Używam go niemal codziennie od kwietnia, uwielbiam. Moim zdaniem, to jest olejek, który leczy cerę trądzikową. Na stałe zagości w mojej kosmetyczce (47zł/30 ml, do kupienia na stronie producenta)