wtorek, 28 lipca 2015

Luminessence CC Color Control Bright Moisturizer/ Giorgio Armani.

Luminessence CC Color Control Bright Moisturizer/ Giorgio Armani.
Przez czas jakiś zaprzątałam sobie głowę próbą znalezienia czegoś co byłoby lekkim, rozświetlającym podkładem. Zakup takowego nie powinien być problemem, rynek kosmetyczny roi się troi aby zadowolić nas pod tym względem. A jednak, jak już zaczęłam poszukiwania, zarówno próbki jak i przekopywanie internetu przez długi czas nie przynosiło mi satysfakcji, takiej żebym mogła zdecydować się na otworzenie portfela. W końcu moje serce zabiło mocniej do produktu Armaniego. Luminessence CC Color Control Bright Moisturizer to jego pełna trochę przydługawa pełna nazwa. Pozwólcie więc, że w dalszej części posta będę się posługiwać krótszą , czyli po prostu będę o nim mówić 'krem CC'. 



Już na samym początku powiedzieć muszę iż to prawdziwy król wśród podkładów czy kremów CC. Tak, mówię to ja zakochana w minerałach i świata poza nimi nie widząca. To jak wygląda i zachowuje się na buzi, sprawia że jestem w stanie zaakceptować silikony i inne substancje, których w podkładach unikałam przez czas długi. Krem CC zawiera w sowim składzie naturalne mające pielęgnować cerę składniki jak olejek macadamia, jojoba, witaminę E, poza tym jest on bogaty w inne składniki energetyzujące, pobudzające a także antyoksydanty. Generalnie jego magia polega na tym, że dzięki różowym pigmentom pięknie ożywia buzię, natomiast zaawansowana technologia płynnych kryształków odbija światło.
Dzięki Armaniemu możecie być pewne, że nie jedna osoba która na Was spojrzy powie, że Wasze ciągłe narzekanie na stan cery to głęboka przesada a to, że ząbkujące dziecko nie daje Wam spać po nocach to już prawdziwe przegięcie. Makijaż wykonany kremem CC nadaje niebywałej świeżości każdej najbardziej zmęczonej, poszarzałej buzi. 
Lekka, lejąca konsystencja nie nastręcza żadnych problemów z aplikacją. Nie potrzeba też żadnych specjalnych pędzli aby nałożyć krem. Ja najczęściej nakładam go po prostu palcami. Nie mogę pominąć aspektu jakim jest zapach, kwiatowy, niezwykle przyjemny i uzależniający coś na kształt Meteorytów Guerlain.Spśród ośmiu dostępnych odcieni, które jednak nie wszystkie są dostępne w UK, wybrałam ten z numerkiem 2, bo ja najczęściej wybieram następny kolor po najjaśniejszym. To ładny jasny beż, idealnie pasuje do mojego odcienia cery. Różowe tony o których wspomina producent są według mojego oka niezauważalne.  Krycie można bez problemu budować, jednakże nie ma mowy aby uzyskać przy pomocy tego produktu efekt maski. Maksymalny efekt jaki można z jego pomocą mieć to lekkie, średnie krycie. Cera jest niemal przeźroczysta a przy tym ujednolicona, przebarwienia czy niedoskonałości są ukryte. Całość to świetlisty, naturalny makijaż. Jeżeli zdarzy Wam się neiprzespana noc, ten podkład znakomicie ukryje oznaki zmęczenia. Często odrobinę więcej wklepuję na szczyty kości policzkowych aby spotęgować wrażenie 'glow' na buzi. Rozświetlacz jest mi absolutnie zbędny. 
Nie wiem na ile krem pielęgnuje moją cerę,w każdym razie czuję, że jest ona nawilżona przez większość dnia. Krem CC dosyć dobrze i długo utrzymuje się na mojej mieszanej cerze, w ciągu dnia wystarczy jedynie przyłożenie bibułki matującej. Krem nie spływa z przetłuszczających się mocniej partii. Oczywiście nie będę pisać, że pod koniec dnia wygląda idealnie, ale tragedii też nie ma. Po prostu gdybym miała jakieś późno południowe  lub  wieczorne wyjście, musiałabym wykonać makijaż od nowa.
Reasumując powiem krótko- kocham Armaniego!
Z tego co widzę, krem ten dostępny jest w Douglasie.pl, mogliby tylko ogarnąć cenę, bo jakaś nieprzyzwoita jest (250zł/30ml). W UK normalnie kosztuje 35£, ja kupiłam z rabatem 10%, co daje cenę poniżej 200zł, nawet przy wysokim kursie funta.






Skład:
Water, Dimethicone, Glycerin, Alcohol Denat, Isododecane, PEG-10 Dimethicone, Dipropylene Glycol, Pantylene Glycol, Disteardimonium Hectorite, Betain, Talc, Diisostearyl Malate, Fragrance, Tocopheryl Acetate, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Phenoxyethanol, Adenosine, Magnesium Sulfate, Magnesium Aspartate, Ethylhexyl Hydroxystearate, Ethyl Menthane Carboxamide, Silica, Dimethiconol, Dimethicone/Vinyl Dimethyicone Cross Polymer, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Limonene, Zinc, Gluconate, Linalool, Benzyl Alcohol, Copper Gluconate, Coraidrum Sativu (Coriander) Fruit Oil, Moringa Pterygosperma Seed Extract, Passiflora Edulis Seed Oil, Disodium Stearoyl Glutamate, Methicone, Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Alumina, Alumiunum Hydroxide; May Contain:Red 28 Lake, Red 7, Iron Oxides, Bismuth Oxychloride, Titanium Dioxide.

niedziela, 19 lipca 2015

Nowości.

Nowości.
Wszystkie produkty, które kupiłam a które postaram się Wam przybliżyć stanowią uzupełnienie braków w pielęgnacji twarzy i włosów. Część z nich to miłe powroty, pozostałe to nowości, mam nadzieję że sprawdzą się znakomicie przy bliższym poznaniu. Zakupów z czystą przyjemnością po raz pierwszy dokonałam na lookfanastic.com, na pewno będę tam wracać w razie konieczności.



Zawsze przed zakupem kolejnej butli Claryfing Toner REN ( 13£ , 150ml) zastanawiam się czy wart jest swojej ceny a jeśli dodać do tego słabą dostępność może warto rozejrzeć się za czymś innym? Odpowiedź najczęściej jest ta sama- Warto! ten oparty na kwasie salicylowym glikolowym, mlekowym a także kwasach owocowych produkt nie tylko świetnie oczyszcza skórę ale i przyjemnie ją orzeźwia. W złuszczaniu nie jest jednak Hardcorem dzięki czemu z powodzeniem stosuję go rano i wieczorem. Uwielbiam!
Invisible Pores Detox Mask REN ( 19£, 50ml) to nowość w mojej łazience. Uwiódł mnie jej skład oparty na glince francuskiej i spirulinie mających działanie oczyszczające, odblokowujące pory, złuszczające a także regenerujące naskórek. Mam nadzieję, że porządnie rozprawi się z moją cerą, której stan przyprawia mnie ostatnio o ból głowy.
Ostatnim produktem REN jaki wybrałam, jest woda micelarna  Rosa Centifolia 3-in- 1 Cleasing Water ( 13£, 200ml) z jak nazwa wskazuje esktraktem z róży. Te kilka razy, kiedy jej użyłam pozwala mi wyrobić sobie o niej pewną opinię a mianowicie raczej nie zaiskrzy między nami. Dosyć ciężko zmywa mi się nią makijaż oczu, a do tego potrafią one szczypać. Z pozostałym makijażem jest lepiej, ale wydaje mi się, że akurat ten produkt nie jest wart takich pieniędzy jakie za niego wołają.


Wodę La Roche Posay Serozonic ( 9£, 150ml) musiałam mieć, tyle pozytywnych opinii o niej wokół, że grzechem byłoby jej nie spróbować. W składzie tylko woda i siarczan cynku dodany aby pomóc cerom tłustym, mieszanym i z trądzikiem w walce z problemami. 


Na koniec olejek z dzikiej róży australijskiej firmy Natio Ageless ( 13,60 £, 15ml) , bo ciągle szukam olejku idealnego dla mojej cery. Arganowy, jojoba, tamanu i inne, polecane dla mieszanych cer u mnie kompletnie się nie sprawdziły, większość była zbyt tłusta, zbyt ciężka, w rezultacie tylko zaostrzała problemy skórne. Olejek z dzikiej róży polecany jest ze względu na swoją lekkość, a także szereg właściwości odżywczych. Zawarta w nim witamina C, nawilża, rewitalizuje, odmładza skórę. Olejek pomaga w walce ze zmarszczkami czy przebarwieniami. Należy stosować go na lekko zwilżoną skórę. 


Jeżeli chodzi o pielęgnację włosów, tutaj wybrałam dla siebie dwa produkty. Pierwszy z nich to szampon do włosów cienkich i delikatnych L'oreal  Professionnel Volumetry ( 9,90 £, 200ml). Moje włosy starsznie się ostatnio przetłuszczają, więc z podkulonym ogonkiem wróciłam do stosowania tradycyjnych szamponów, tylko one są w stanie dokładnie oczyścić włosy i skórę głowy i utrzymać ten stan większość dnia. Szampon Volumetry zawiera kwas salicylowy, dzięki czemu dokładnie oczyszcza i odbija włosy. Lubię profesjonalną linię L'oreal, mam więc nadzieję, że się nie zawiodę.
O piance Volume Lift L'oreal Professionnel z serii Tecni.Art ( 11,50£, 250ml) przypomniała mi nasza JuicyBeige Kochana. Miałam ją kilka lat temu i już zapomniałam jak była genialna. Na szczęście jest znowu ze mną. Jej cały sekret to forma aplikacji, mamy tutaj do czynienia bowiem ze sprejem, dzięki któremu możemy produkt nałożyć tuż przy nasadzie włosów. Genialna to za mało, żeby o niej powiedzieć. Nie skleja, nie przetłuszcza, nie obciąża a fantastycznie dodaje objętości włosom. I co jeszcze piękniejsze stan ten trwa do następnego mycia włosów. 

wtorek, 14 lipca 2015

Krem do twarzy 1.0 silky mist / Fridge.

Krem do twarzy 1.0 silky mist / Fridge.
Fridge, czyli świeże kosmetyki z lodówki produkowane na bazie olejów roślinnych pozbawione tych wszystkich składników, które są pozornie niezbędne w kosmetykach syntetycznych takich jak barwniki czy substancje konserwujące. Ich fenomenem jest fakt że składników tych brak nawet w stężeniach dopuszczalnych przez Ecocert.  Jedynym surowcem mającym delikatne działanie antybakteryjne a który dodaje się do produktów Fridge jest wyciąg z pestek grejfruta.  Oczywiście pamiętać należy iż tak naturalne produkty wymagają odpowiednich warunków przechowywania. Tak więc lodówka to jedyne miejsce w jakich mają one się znaleźć. Produkty Fridge mają też króciutki termin ważności, z reguły jest to dwa i pół miesiąca ale są i takie, że termin jest też krótszy. 
Krem 1.0 Silky Mist( 135zł/30 gram) kupiłam z zamiarem używania go w letnie dni. Ten stworzony dla młodej cery a także każdej innej potrzebującej nawilżenia krem stworzono w oparciu o zimnotłoczony olej ryżowy, który nie tylko ma nie tłustą konsystencję ale znany jest z wspaniałych właściwości odmładzających i regenerujących. Zawiera witaminę E, która zmniejsza wrażliwość na promieniowanie ultrafioletowe. Wspomnieć też muszę iż olej ryżowy to bogactwo kwasu oleinowego i linolowego, które zmiękczają i regenerują skórę. Dzięki olejkowi eterycznemu z bergamoty krem ma delikatnie cytrusowy zapach, nie jest on jednak jakoś szczególnie wyczuwalny ani nachalny. Ot, umila aplikację potem niknie. 


Każdy produkt Fridge jest ręcznie napełniany tak jest i w tym przypadku. Na etykcie znajdziemy także informację z danymi osoby, która czynności tej dokonała. W razie czego wiadomo komu dać lanie :). Opakowanie nie wyróżnia się niczym szczególnym, prosta szklana buteleczka z pompką. Brakuje mi strasznie tutaj nakładki na pompkę. Jej brak boleśnie odczułam podczas ostatniego lotu samolotem, wyciąganie, wkładanie, przeglądanie toreb podczas kontroli skończyło się niestety wylaniem kremu.
Niemniej kocham, kocham ten krem, tak mogłabym określić swoje odczucia wobec tego produktu. Jest lekki i nietłusty. Przez moje ręce przeszło wiele naturalnych kremów, większość jednak mimo takich obietnic wcale lekka i wcale nie tłusta nie jest. Tutaj wszystkie składniki wyważono tak, że krem zachowuje się niczym emulsja. Szybko się wchłania i otula buzię delikatną mgiełką. W rezultacie jest ona miękka, gładsza i dobrze nawilżona. Krem stanowi idealną bazę pod makijaż dla każdego większości typów cery. Bardziej suche cery mogą nie być zadowolone z poziomu nawilżenia, moja mieszana jest szczęśliwa, bo krem zapewnia jej odpowiedni komfort przez większość dnia. Krem aplikowany prosto z lodówki zapewnia dodatkowo uczucie chłodu, doceniam to szczególnie w upalne dni.  Krem 1.0 Silky Mist i krem kolryzujący f.f 1 fabulous face o którym pisałam jakiś czas temu (Klik) to moje letnie niezbędniki.





czwartek, 2 lipca 2015

SuperCleance Oczyszczająca pianka do mycia twarzy/ GlamGlow

SuperCleance Oczyszczająca pianka do mycia twarzy/ GlamGlow
GlamGlow, czyli produkty na bazie błota, które serowowano początkowo tylko i wyłącznie gwiazdom Holywood. Z czasem jednak stały się dostępne dla ogółu konsumentów na całym świecie i przyznać trzeba iż to jedne z najgorętszych produktów na rynku.
Po sukcesie maseczek, których jest już kilka mądre głowy w GlamGlow wymyśliły także produkty  do oczyszczania cery. Tym samym pokazują one na ile sposobów można użyć błota.
Póki co na polski rynek weszły dwie pianki, niebieska ThirstyCleanse a także biała SuperCleanse dla cer problematycznych. I tę właśnie mam w swoim posiadaniu, bo moja cera to jeden wielki problem: rozszerzone pory, niedoskonałości, nadmierne wydzielanie sebum. Z nimi to właśnie ma wedle zapewnień producenta rozprawić się produkt GlamGlow. Ostateczny werdykt będzie zapewne trudny do wydania, oczyszczanie to bardzo ważny krok w mojej pielęgnacji jednak nie jedyny jaki stosuję aby utrzymać cerę w miarę dobrej kondycji.



Cały bajer w tym produkcie polega na tym iż jest to pierwszy na świecie produkt do oczyszczania typu mud-to-foam co znaczy tyle, że w kontakcie z wodą zmienia on konsystencję z błotka na pianę. Oczywiście nie bez znaczenia jest tu wyborny moim zdaniem skład pozbawiony parabenów, siarczanów czy ftalanów. Jego formułę oparto podobnie jak w maseczce na specjalnej śródziemnomorskiej glince o tajemniczo brzmiącej nazwie K17, która ma wspaniałe właściwości detoksykujące. Obok niej znalazł się węgiel bambusowy, bogaty w minerały, ekstrakt z lukrecji, poprawiający koloryt cery  czy esktrakt z czarnego kminu wspomaga blask cery. Na deser zostawiłam składniki, które uwielbiam czyli kwas glikolowy i mlekowy. Całość przyznać trzeba to miód na me uszy.



Wszystko co należy zrobić aby użyć tegoż produktu to wycisnąć ( u mnie dwie pompki) , zaaplikować na suchą buzię a następnie zmoczyć dłonie, wykonać lekki masaż i spłukać. W tym czasie zmieni on konsystencję z miękkiego błota w pianę, dzięki czemu możemy dokładnie ją umyć. Przy czym zauważyć trzeba iż piana ta przypomina raczej tę ze spienionego mydła, nie jest  jakoś specjalnie puszysta.
Podobnie jak w przypadku maseczki Super-Mud Cleraning  Treatment mamy tu do czynienia z mentolowym zapachem. Mój nos jest z niego zadowolony, jednakże nie każdy może odnosić podobne wrażenia. Więc uprzedzam- jest intensywnie. 
Po użyciu tegoż produktu mam pewność, że moja cera jest doskonale oczyszczona  a tym samym gotowa na przyjęcie dalszej pielęgnacji. Kurz, resztki makijażu, sebum nagromadzone w ciągu dnia znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odsłaniając jaśniejszą aż szklistą i matową cerę. Przy dłuższym stosowaniu zauważyłam wyraźną redukcję rozszerzonych porów i szybsze gojenie niespodzianek. Produkt ma jednak jedną wadę prócz ceny ( 149zł/150g) a mianowicie przesusza cerę. Wymaga solidnego nawilżenia, w przeciwnym razie odczuwam ogromny dyskomfort. Z tego też powodu używam, go tylko raz dziennie, zawsze wieczorem. 


niedziela, 28 czerwca 2015

ff fabulous face, krem koloryzujący / Fridge.

ff fabulous face, krem koloryzujący / Fridge.
Ten produkt to  przykład na to, że wspaniałymi, dobroczynnymi składnikami można się cieszyć także w kosmetyku kolorowym. Przyznam się bez bicia, że na pojawienie się go w ofercie Fridge czekałam  z wielką niecierpliwością. Pojawił się w idealnym wakacyjnym momencie, kiedy to rezygnujemy z cięższych, mocniej kryjących podkładów na rzecz tych lekkich, oddychających pozbawionych silikonów. A jeśli produkt pochodzi spod skrzydeł Fridge mamy tutaj do czynienia ze świeżutkim, bo robionym prawie że na indywidualne zamówienie produkcie. 
ff fabulous face powstał z połączenia kremu nawilżającego z podkładem. Jego tajemnicą jest wysoka zawartość naturalnych glinek bogatych w minerały w  szczególności krzem, żelazo, magznez czy wapń. Jako posiadaczka dość problematycznej cery wiem jakie dobroczynne właściwości mają glinki. Obecność tego składnika w kremie cieszy ogromnie. Prócz nich ma on w swoim składzie także beta-karoten, mocznik, kóry aktywnie wiąże wodę w warstwie aktywnej oraz zimnotłoczony olej śliwkowy, obfitujący w kwas oleinowy, linolowy, witaminę E i antyoksydanty. Sprawdza się w pielęgnacji skóry suchej, chroniąc ją przed utratą wody jak i tłustej regulując sebum. Mówiąc krótko krem prócz tego, że ma kolor i można nim wykonać makijaż ma szereg właściwości pielęgnacyjnych: nawilża, uelastycznia i przeciwdziała starzeniu się skóry.



Krem o pojemności trzydziestu gram upakowano w wygodną buteleczkę z pompką. Szatę graficzną produktów Fridge charakteryzuje prostota, tak jest i w tym przypadku. Elegancji całości dodaje zawieszona perła na sznureczku. Buteleczka gustownie zdobi półkę w lodówce, bo tutaj należy przechowywać produkt, który przypomnę nie zawiera konserwantów. Stąd też bierze się niezwykle krótki termin jego ważności, bo jest to tylko 2,5 miesiąca. Uprzedzając Wasze wątpliwości, na prawdę żaden to problem wybrać się rano do lodówki po kosmetyk. 
Póki co krem koloryzujący Fridge dostajemy w tylko jednym odcieniu, jak zapewniają producentki ma on dopasowywać się do większości karnacji.  Oczywiście przeraził mnie ten ciemny kolor, który ujrzałam w próbkach, które zamówiłam. Jednakże po aplikacji rzeczywiście dopasował się do odcienia mojej skóry lekko już muśniętej słońcem ale w dalszym ciągu jasnej.  Działania tego kremu myślę, nie ma co porównywać z tradycyjnymi drogeryjnymi podkładami czy kremami koloryzującymi opartymi na substancjach synetycznych w tym silikonach, które często dają wrażenie buzi jak po fotoszopie, bo ten takich składników najzwyczajniej w świecie nie posiada. Mimo, to ja jestem zachwycona tym jak wygląda na buzi, która przypomnę nie jest gładka i nie jest bez niedoskonałości. Z racji tego, że jest to krem koloryzujący mamy tu do czynienia z lekkim kryciem, wystarczy ono jednak aby ujednolicić cerę, zakryć drobne niedoskonałości czy naczynka. Na większe problemy skórne z którymi borykam się na przykład tuż przed okresem czy w chwilach stresu sięgnę po coś treściwszego. Buzia po nałożeniu tego kremu wygląda zdrowo, świetliście i promiennie. Mówić dalej? Mimo zawartości oleju nie pozostawia on tłustej warstwy i ma świetną przyczepność. Na mojej mieszanej cerze wymaga przypudrowania, delikatnie omiatam ją jedynie w strefie T, bo szkoda pudrem przykrywać ten efekt jaki uzyskuję.  
Oczywiście, żeby wszystko miało jakikolwiek sens krem najlepiej nałożyć na bazę w postaci naturalnego kremu. Ja robię to używając wcześniej kremu dla młodych cer 1.0 też Fridge. Czasami w upalne dni rezygnuję jednak z tego kroku, krem koloryzujący ma bardzo dobre właściwości nawilżające więc nakładam go po prostu na oczyszczoną i potraktowaną tonikiem buzię.
Moja skóra jest szczęśliwa po zastosowaniu tego produktu, nie dusi się i może swobodnie oddychać, mam nadzieję że odwdzięczy mi się zdrowszym wyglądem i rzadziej pojawiającymi się niedoskonałościami.





Pojemność: 30gram
Cena: 137zł.
Dostępność: fridge.pl

czwartek, 25 czerwca 2015

Hipoalergiczny balsam do ciała/ Pat&Rub.

Hipoalergiczny balsam do ciała/ Pat&Rub.
Balsamy czy masła do ciała nigdy nie przodowały na liście moich kosmetycznych potrzeb. Wyszłam z założenia, że skoro skóra mojego ciała nie przysparza mi problemów nie warto tracić czasu na ten obszar. Wszystko oczywiście do czasu...ciąża spowodowała, że moja skóra stała się bardzo sucha i szorstka, wołała o porządne nawilżenie. Przy wyborze kosmetyków kieruję się kluczem takim samym jak w przypadku twarzy czy włosów. Muszą one być jak najbardziej naturalne, skomponowane z jak najlepszych składników, tak aby mogły w pełni i szybko zadziałać. Marka Pat&Rub gości u mnie z powodzeniem od kilku lat. Uwielbiam! Postawiłam na Gościa z linii hipoarelgicznej stworzonej z myślą o zaspokojeniu potrzeb wrażliwej skóry ciała.



Na sam początek wspomnieć muszę o zapachu tegoż balsamu, który zdecydowanie najbardziej pasuje mojemu nosowi spośród wszystkich zapachów proponowanych przez markę. Jest on świeży, orzeźwiający z delikatną nutką jaką stosuje się w męskich kosmetykach. Zapach bardzo kojarzy mi się z moim facetem, którego ciągle mi brak :(.  Myślę, że Te z Was które nie trawią cytrusowych nut jakie zawarte są w innych produktach Pat&Rub w tej właśnie kompozycji odnajdą się wspaniale. 
Poza zapachem balsam ma również masę innych pozytywów. Na uwagę zasługuje jak zawsze dobry, naturalny skład pozbawiony parabenów, barwników a także parafiny. Mamy tu sporą ilość maseł w tym shea, kakaowe a także olejków jak na przykład babassu. Wspomnieć muszę także o dodatku w postaci esktraktu z zielonej herbaty czy  hibiskusa.Wszystko to jednak nie tworzy zbyt treściwej i ciężkiej konsystencji. Balsam wymaga chwili aby wmasować go w ciało, ma to swój niewątpliwy plus bo wykonujemy podczas tego czasu jakże dobroczynny dla ciała masaż. Po tym zabiegu mogę od razu założyć ubranie, bo balsam nie zostawia tłustej warstwy. Coż mogę powiedzieć o jego działaniu? Ano to, że dobrze nawilża i wygładza skórę. Od jakiegoś czasu regularnie szczotkuję ciało, potem używam tego właśnie balsamu. Moja skóra chyba nigdy nie była tak gładka, miękka i sprężysta. Z rozwiązaniem poważniejszych problemów związanych z suchością skóry jak na przykład placami na kolanach czy łokaciach balsam sobie raczej nie poradzi, tutaj polecam używać maseł oczywiście Pat&Rub. 
Na minus oceniam wydajność tego balsamu, przy regularnym stosowaniu rano i wieczorem skończy się nim minie miesiąc, dlatego polecam kupowanie go w dużych promocjach w przeciwnym razie możemy sobie zapewnić szybkie bankructwo:)
Jeżeli mówić o ogólnym zadowoleniu z tego produktu, to ja jestem jak najbardziej na tak, na pewno powtórzę zakup.





Cena: 59zł/ 47,20 ( w takiej kupiłam)
Pojemność:200 ml.

Skład: 

niedziela, 14 czerwca 2015

Chanel Coco Rouge/ Adrienne.

Chanel Coco Rouge/ Adrienne.
Nowa odsłona kultowych pomadek Coco Rouge nie kupiła mnie obietnicą komfotowego nawilżenia, nie kupiła zapewnieniami o super składnikach mających dać wrażenie super komfortu na ustach czy dobrej trwałości. Paleta dwudziestu dziewięciu odcieni porwała mnie pięknymi historiami przypisanymi do każdego z nich. Każdy z nich został nazwany imieniem istotnej w życiu Coco Chanel osoby. Paletę podzielono na pięć gam kolorystycznych, z których każda ma oddzielną dedykację. Neutralne odcienie powstały na cześć rodziny, czerwienie to wspomnienie kochanków, romantyczne róże dedykowane są przyjaciołom, korlaowe oranże to hołd muzom, a wszystkie śliwki zadedykowane zostały artystom. Przyznajcie same, poszczególne imiona dostarczają wielu emocji, mamy szansę poznać sekrety samej Chanel. O ciary na plecach przyprawiają oczywiście czerwienie i związane z nimi imiona kochanków Coco. Dimitri to ten, któremu złamała serce i wpędziła go w depresję, Arthur zas był sponsorem jej pierwszego butiku i kolekcji.
Decydując się na zakup szminki z tej odsłony to nie na czerwień jednak postawiłam, poszłam ku tej kolorystyce, która jest bliższa mojemu sercu, czyli neutralom. Wzięłam ciotkę Chanel, czyli Adrienne,  która była jedną z pierwszych jej modelek.




Jeśli chodzi o opakowanie jak zwykle pięknie, elgancko i szykownie. Nie powiem, miło nim "przyszpanować" :). Sam kolor to według mnie nudziak idelany, długo takiego szukałam. Nie jest ani zbyt brązowy ani zbyt różowy. Piękny beżyk, podkreślający kolor ust, nie wyzywający ale i niezbyt zgaszony. Kolor idealny na codzień, do delikatnego makijażu. Ja Matka Polka nakładam go gdy idę z dziećmi do przedszkola, na zakupy, czy plac zabaw. Wyglądam normalnie i naturalnie. Sam kolor zawiera delikatny shimmer, mnie on nie przeszkadza a wręcz przeciwnie wydaje mi się że uwypukla on usta. 
Szminka jest bardzo kremowa, za sprawą zawartch w niej wosków z jojoba, mimozy i słonecznika oraz kombinacji polimerów i silikonów.  Wszystko to sprawia, ż sunie ona gładko po ustach niczym balsam. Taka masełkowa formuła charakteryzuje się jednak słabą trwałością produktu. Czas trwania na ustach na ustach wypada blado nawet bez jedzenia i picia. 



Adrienne, to najbardziej praktyczny odcień jakiego szukałam długi, długi czas. Idealnie sprawdza się w makijażu dziennym, Wtapia się w każdy makijaż, uwielbiam.




Cena: 155zł
Gdzie kupiłam? Douglas.

czwartek, 11 czerwca 2015

Olejek do demakijażu/Resibo.

Olejek do demakijażu/Resibo.
Witajcie :)
Z całego serca kibicuję wszystkim polskim markom produkującym kosmetyki naturalne. W czasach, w których dominują wielkie koncerny kosmetyczne prześcigające się w prawie do pierwszeństwa w mediach te małe biznesy mają szczególnie trudną robotę do wykonania aby zaistnieć. Z wielką radością przyjęłam jakiś czas temu wiadomość iż rynek kosmetyków naturalnych poszerzył się o nową markę. Resibo, bo o niej mowa to jak na razie sześć produków przeznaczonych do pielegnacji i oczyszczania twarzy, które  w swoim składzie nie zawierają szkodliwych zapychaczy takich jak silikony, parafina, parabeny czy składniki ropopchodne. Ich receptura oparta tylko i wyłącznie na olejach roślinnych i eterycznych, ma pielęgnować cerę, nie blokować porów i pozwalać jej swobodnie oddychać. 
Postanowiłam, że poznawanie marki rozpocznę od produktów do oczyszczania. I tak zakupiłam olejek do demakijażu, albowiem ta forma produktu sprawdza się u mnie znakomicie. Po przełamaniu bariery pod tytułem " nie nałożę oleju na tłustą cerę", dzisiaj nie wyobrażam już sobie innej formy demakijażu.





Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po otrzymaniu przesyłki to forma podania produktu. Tekturowa tuba a w niej buteleczka z olejkiem. Całość dopełnia dołączona do zestawu mięciutka ściereczka z mikrofibry. Przynacie, że prezentuje się to wszystko znakomicie?
Sam olejek mieści się w kolorowej ale niewyzywającej buteleczcce z pompką. Jego konsystencja jest dosyć rzadka, więc nie ma najmniejszych problemów z dozowaniem.
Olejek z przeznaczeniem dla każdego typu cery od suchej po tłustą ma w swoim skłądzie łatwo wchłanialny, zwany olejem siedmiu witamin ( A, B, D, E, H, K, PP) olej z awokado. Ponadto znajdziemy tu także olej abisyński, olej manuka, olej lniany, olej z pestek winogorn a także witaminę E. A wszystko po to by nie tylko dokładnie oczyścić cerę, rozpuścić makijaż i sebum ale także ją nawilżyć i odżywić.
Tyle teorii, czas na konkrety czyli działanie. Olejek nakładam na suchą skórę ( można i na mokrą), kolistymi ruchami rozprowadzam go po całej buzi, nie zapominam także o oczach. Następnie przy pomocy ściereczki zmoczonej w ciepłej wodzie i przyłożonej do buzi ( nie pocieramy!) zmywam resztki makijażu, sebum, wszelkich zanieczyszczeń jakie zgromadziła ona w ciągu całego dnia. Olejek świetnie radzi z tuszem do rzęs, powiedzieć muszę iż używam wyjątkowo opornego na zmywanie Maybelline Lash Sensational, wystarczy chwilę pomasować oczy i po tuszu ani śladu. Cały demakijaż tej części buzi odbywa się bez szczypania, pieczenia i łzawienia.
Nie sposób nie wspomnieć iż zaproponowana w tym produkcie mieszanka olejków jest niezwykle lekka. To najdelikatniejszy olejek jaki dane było mi stosować, podobną lekkością charakteryzuje się olejek różany, jeżeli kiedyś stosowałyście. Po zastosowaniu olejku Resibo twarz jest przyjemnie miękka, nawodniona, odżywiona bez uczucia ściągnięcia a także wyraźnie rozjaśniona. Po demakijażu  olejkiem najczęściej od razu sięgam po żel, jednakże działanie Resibo jest tak wspaniałe, że pozwalam mu trwać na skórze jakiś czas, tak aby mieszanka mogła jeszcze lepiej wniknąć w głąb skóry. Po żel sięgam tuż przed pójściem spać. Dzięki niemu udało mi się zlikwidować suche placki wokół nosa.
Gorąco Wam go polecam:)





Dostępność: resibo.pl
Pojemność: 150ml.
Cena: 49zł.

Skład:
Linum Usitatissimum Seed OilVitis Vinifera Seed OilCrambe Abyssinica Seed OilPersea Gratissima OilTocopherolLeptospermum Scoparium Branch/Leaf OilParfumLimonene

wtorek, 5 maja 2015

ekoAmpułka 4/Pat&Rub

ekoAmpułka 4/Pat&Rub
Zgodnie z obietnicą daną w poprzednim wpisie przychodzę do Was w dniu dzisiejszym z moimi odczuciami na temat ekoAmpułki z numerkiem cztery, czyli przeznaczonej dla cery trądzikowej. Moje dotychczasowe relacje z kosmetykami, które swoim nazwiskiem sygnuje Kinga Rusin mogłabym określić krótko- uwielbiam je! Pewne doświadczenie z kosmetykami naturalnymi mam, z całą odpowiedzialnością mówię więc, że są to jedne z najlepszych kosmetyków jakie przyszło mi używać. Jak przebiegło spotkanie z ekoAmpułką? Czy pozostanę z nim na dłużej? o tym wszystkim do poczytania poniżej.



Serum, którego poszczególne składniki znalazły się nie przypadkowo, wszystkie oczywiście posiadają certyfikat naturalności ma działać łagodząco, seboregulująco a także bakteriostatycznie na cerę trądzikową. Mamy tu więc składniki znane i stosowane w kosmetykach dla problematycznych cer takie jak: łopian, olej nyaplung, bioferment z rzepaku pszenicy czy olej tamanu. Reasumując,działanie ich działanie polega na regulowaniu sebum, oczyszczaniu, regeneracji i przeciwdziałaniu infekcjom skóry. Nie zapomniano także o dodaniu do produktu składników nawilżających,  kojących i antyoksydacyjnych takich jak woda różana, kwas hialuronowy czy naturalna witamina E. 


Dizajn serum określiłabym jako schludny i prosty. Mamy tu szklaną buteleczkę z pipetką, z którą jest problem, szczególnie gdy serum ma się ku końcowi, albowiem nijak nie można nią wydobyć produktu. Także ten element produktu do poprawy się nadaje!Serum ma kontorowersyjny zapach, większość dopatruje się w nim zapachu olejku tamanu, czyli tego podobnego do przyprawy Maggi, czy tylko ja zatem czuję tu drożdże?
Czas przejść do meritum, czyli działania. Jeżeli wydaje Wam się, że wydacie prawie sto czterdzieści złotych na flaszeczkę tego naturalnego serum i pozbędzięcie się syfów, zaskórników czy innych niedoskonałości na zawsze- lepiej darujcie sobie zakup, nawet ten promocyjny, albowiem ten produkt nie zastąpi Wam wizyty u dermatologa i odpowiedniego leczenia. Jeżeli natomiast szukacie lekkiego, dobrze i szybko wchłaniającego się serum, które świetnie nadaje się pod makijaż, to będziecie zadowolone. Dobrze wiem, jak ciężko dobrać serum dla szybko przetłuszczającej się cery, Ekoampułka zaaplikowana rano daje mi komfort na większość dnia. obecność kwasu hialuronowego sprawia, że serum ma lekko żelową konsystencję, naprawdę niewiele go potrzeba do jednorazowej aplikacji. Buzia staje się napięta i gładka, gotowa na przyjęcie makijażu. W dłuższej perspektywie czasu  nabiera blasku a i niedoskonałości jakby mniej. Najlepsze rezultaty widzę, gdy aplikuję serum na lekko zwilżoną tonikiem buzię, czuję, że jest ona lepiej nawilżona. Samo w sobie w tej materii jest jak dla mnie za słabe.
Ekoampułka będzie świetnym rozwiązaniem dla osób, które poszukują kosmetyku, który wspomoże walkę z trądzikiem czy też niedoskonałościami lub też chcących podtrzymać efekt poprawy skóry po jego leczeniu. Moja cera ( odpukać!) uległa poprawie, serum więc ze sporadycznymi niedoskonałościami dobrze sobie radzi a dodatkowo przedłuża trwałość makijażu. To lubię! 
Serum oczywiście kupiłam w cenie promocyjnej 111, 25 złotych. 



Skład: