piątek, 20 grudnia 2013

Farbowanie bezbarwną henną- moja relacja.

Farbowanie bezbarwną henną- moja relacja.
Oprócz opakowania henny przygotowane mam osiem cytryn. Przepis mówi o sześciu, kupiłam trochę więcej, nie zginie przecież. Ponadto przyda się oczywiście miseczka, zielona hmm mam nadzieję, że kolor ten po całym zabiegu nie zagości na moich włosach.


Już miałam sypnąć całą stu gramową zawartość proszku do miseczki, kiedy naszła mnie myśl, że na moje krótkie i cienkie a także rzadkie włosy może okazać się to jednak za dużo. Myślę, główkuję ile by tu sypnąć, żeby było dobrze. Połowa opakowania, tak będzie dobrze. Teraz już wiem, że i to za dużo, wystarczyłoby mniej. 


Do takiej ilości pachnącego zgniłym sianem proszku dodałam cztery cytryny, piątą dodam tuż przed nałożeniem na włosy. Soczek wycisnęłam najpierw do szklanki. Trzeba by było się pozbyć pestek i miąższu najlepiej przy pomocy sitka. Zdaję, sobie sprawę iż w moim nie perfekcyjnym domu takiego urządzenia na ten moment brak. Szlak!  Ostatecznie radzę sobie używając bawełnianej ściereczki.


Widok otrzymany po, nie nastraja mnie optymistycznie. Znowu wraca myśl, iż kolor ten mogę zastać po umyciu włosów.  Zapalenie spojówek plus zieleń na włosach- moja przyszłość szczególnie w obliczu nadchodzących świąt nie rysuje się kolorowo. Ale nic, będzie co ma być! Powstałą papkę należy przechowywać w ciepłym miejscu 12 godzin, nie wpadłam żeby to zrobić. No cóż... Korzystam więc z opcji numer dwa, miseczkę okrywam ściereczką i kładę na ciepłym kaloryferze zastanawiając się ile to jest 35 stopni. Nie chcę aby papka się ugotowała przecież. Termostat nastawiam więc na cztery i czekam co będzie. 

Chaos, chaos musi być.


 W międzyczasie najpierw nakładam maskę oczyszczającą Phenome a następnie myję włosy szamponem bez SLS-ów także Phenome.


Próbuję zrobić fotki "przed", nie bardzo mi to wchodzi, kupię w końcu tego pilota, kupię! Jestem dwa miesiące po koloryzacji farbą drogeryjną. Włosy domagają się już odświeżenia ponadto są już dość mocno przesuszone na końcach od codziennego stosowania suszarki. Mówiąc krótko , dobrze nie jest.


Po upływie dwóch godzin mikstura jest gotowa, zaczynam więc nakładanie jej na włosy. Pomagam sobie pędzelkiem. Należ robić to bardzo dokładnie pasmo po paśmie, bo farba bardzo szybko zasycha, dokładanie jej więc jest niemożliwe.


Zajebiste mam zakola :D robię fotkę odkrywając przy okazji, iż zrobiłam to niedokładnie.


Przed założeniem czepka, przy pomocy wacika oczyszczam uszy i czoło z farby, która wlądowała podczas aplikacji.


Jeszcze tylko czapunia i czekamy. Ile to już zależy od nas samych. Henna zmyta do dwóch godzin od nałożenia nie spowoduje zmiany koloru włosów, trzymana dłużej nawet do sześciu ma nadać im ciepły miodowy odcień. Na tym właśnie mi zależy, więc mam plan trzymać ją jak najdłużej. Wytrzymuję trzy i pół godziny. Nerwy i ciekawość wzięły górę.
Przystąpiłam do zmywania samą wodą, bez użycia szamponu. Płynąca zielona woda doprowadza mnie do stanu przedzawałowego . Czułam jednak dosyć wyraźnie, że włosy są o wiele grubsze.  Szybko do lustra, uff zieleni nie ma! Przystąpiłam do suszenia. 
Efekt "po" wynagrodził cały stres "przed". Włosy nie tylko nabrały pięknych miodowych refleksów, ale były jak by odbudowane. Śliskie, błyszczące i gładkie. I ta objętość, dwa razy więcej włosów niż dotychczas. Cały czas zastanawiałam się czy to oby swoich włosów dotykam. A dotykać chcę ich non stop, są tak lśniące i miękkie. Zero problemów z suchymi końcówkami czy rozczesywaniem. Mówię łał i hennę wprowadzam jako stał zabieg na włosy. Nie lękajcie się i spróbujcie i Wy :)





niedziela, 15 grudnia 2013

Otulający balsam do rąk. Pat&Rub

Otulający balsam do rąk. Pat&Rub
Ręce w górę, kto nie słyszał o linii otulającej Pat&Rub. Hmm lasu rąk nie widzę, także mniemam iż większość z Was zna z widzenia, słyszenia a nawet osobiście linię trzech kosmetyków stworzonych na okrągłe, piąte urodziny marki. W jej skład wchodzą scrub, balsam do rąk i masło. Dwa pierwsze posiadam, marzy mi się jeszcze masło ( tutaj specjalne pozdrowienia i uśmiechy do Mikołaja kieruję :D). A propos dłoni, ciekawa jestem jak się mają Wasze? mycie okien, sprzątanie zakamarków, na które normalnie się nie zwraca uwagi  na pewno nie wpływają pozytywnie na ich kondycję. Ja jak co roku omijam przedświąteczny zgiełk kierując się zasadą iż święta są po to aby się cieszyć, radować, odpoczywać, a nie upadać na twarz ze zmęczenia od nadmiaru obowiązków. Na spokojnie podchodzę do tematu, umyłam jak na razie jedno okno, na które tego samego dnia popadał deszcz, więc wróciłam do punktu wyjścia. I po co mi to wszystko było? Dalej będzie jak co roku, Wigilia u Mamuni, pierwszy Dzień Świąt  u brata a w drugim będziemy zjadać to co dostaniemy w ciągu dwóch pierwszych. Takie Święta to ja lubię! 



Wracając do bohatera dzisiejszej notki, czyli balsamu do rąk to nadmienić muszę iż stanowi nieodłączny element naszej zimowej pielęgnacji dłoni. Nie bez przyczyny używam tu liczby mnogiej albowiem balsamu używa również z nieskrywaną przyjemnością Mój Osobisty Mężczyzna. Opakowanie z pompeczką typu air- less szybko, łatwo i bezproblemowo uwalnia porcję produktu o iście puszystej konsystencji. Nie sposób nie wspomnieć o tym, z czego linia ta zasłynęła, czyli nieziemskim zapachu. Naszym ochom i achom nie ma końca. Słodkie i jak dla mnie mdlące nuty wanilii i karmelu w sprytny sposób przełamano dodaniem trawy cytrynowej aby stworzyć mieszankę niezwykłą, naturalną i niezwykle aromatyczną. 
Jeżeli chodzi o skład to też, jak zwykle zresztą w przypadku Pat&Rub jest wybornie. 100% naturalnych składników pochodzących z upraw ekologicznych bez udziału tych zbędnych, czy szkodliwych dla naszego zdrowia. Bogactwo oleju kokosowego, masła z awokado, ekstraktu z cytryny, kwasu hialuronowego oraz naturalnej witaminy E ma za zadanie nawilżyć, ukoić, uelastycznić i rozjaśnić skórę dłoni. Balsam ma lekką, aksamitną niemalże musową konsystencję. Wchłania się dosyć szybko i co najważniejsze i czego szczerze ie znoszę nie zostawia tłustej warstewki. Poza przyjemnym aromatem na dłoniach zostaje przyjemny film, dzięki któremu skóra jest miękka, aksamitna i bardzo przyjemna w dotyku. Nieważne gdzie, nieważne kiedy i w jakich okolicznościach, dzięki balsamowi mogę szybko i skutecznie dbać o skórę na dłoniach. 





Produkt jak dla mnie ma same zalety i jedną malutką wadę jaką jest wydajność a raczej jej niski poziom. W stosunku do ceny i do faktu, iż używamy go w dwie osoby wychodzi bardzo nieekonomicznie. Ta formuła działa, ten aromat nas zachwyca więc czekamy na promocje, których na szczęście mnogo i kupujemy, aktualnie trzecie już opakowanie. Cena regularna 45zł/100 ml.





Skład: Aqua, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Decyl Cocoate, Glycerin, Citrus Limon (Lemon) Fruit Extract, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Hydrogenated Olive Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Vaccinium Macrocarpon (Cranberry) Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Parfum, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Hyaluronate, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Citral, D-Limonene, Linalool.

sobota, 14 grudnia 2013

Kojąca woda oczyszczajaca. Uriage.

Kojąca woda oczyszczajaca. Uriage.
Płyny micelarne stanowią stały i nieodłączny punkt w moim codziennym rytuale oczyszczającym. Kilka ruchów wacików pozwala mi szybko i skutecznie pozbyć się makijażu, sebum i innych zanieczyszczeń jakie cera w ciągu dnia łapie. Wybór tego typu produktów ogromny, bo półki zarówno te w drogeriach jak i te w aptekach się od nich uginają. Mimo, że mam kilku ulubieńców w tej materii to jednak żeby nie wprowadzać rutyny nie stronię od testowania oferty na tychże półkach. Pielęgnacja Uriage poza znaną i lubianą przez większość świata blogowego wodą termalną jest mi właściwie obca. I to chęć zakupu kolejnej butli skłoniła mnie do dłuższego zatrzymania się przy półce z kosmetykami Uriage. Wody termalnej nie było, ale nie to że wyszłam bez niczego. Kojąca woda oczyszczająca wołała- bierz mnie! A, że mnie długo przekonywać nie trzeba, no to wzięłam i wiecie, co to był jeden z lepszych wyborów. 





Dostałam bowiem 250 militrów produktu opartego na wodzie Uriage bogatej w minerały i oligopeptydy storzonego z myślą o cerze wrażliwej, alergicznej któej często towarzyszy uczucie ściągniecia i nietolerancja na komsetyki. Delikatne składniki myjące oraz brak substancji zapachowych a także wszechobecnych prabenów zapewniają mi bezpieczeństwo w stosowaniu tegoż produktu. Delik atne substancje oczyszczające nie znaczy wcale, iż woda nie poradzi sobie ze zmyciem na przykład makijażu oczu. Otóż, jest bardzo dobrze. Wystraczy nasączony wacik przyłożyć do oka i gotowe. Rach ciach pozbywam się cieni i tuszu. Nie muszę, przy tym się martwić, że każde dostanie się płynu do oka spowoduje okropne łzawienie. Płyn jest wyjątkowo delikatny dla oczu. Tak samo dobrze ma się kwestia oczyszczania buzi z pozostałości po makijażu. Nieważne, co mamy lekkie minerały, czy też wręcz przeciwnie ciężki kryjący podkład, woda radzi sobie bez problemu odsłaniając czystą, nawilżoną i co najważniejsze ukojoną buzię.Moja skóra twarzy jak i kolice wokół oczu bardzo dobrze tolerują ten produkt. Myślę, że propozycja Urigae może być poważnym zagrożeniem dla Biodermy Sensibo. 
Wodę możecie nabyć w aptekach stacjonarnaych lub internetowych. Występuje w jednej wspomnianej wyżej pojemności A jej koszt to około czterdziestu złotych.




Skład: Aqua Uriage Thermal Spring Water, Glycerin, Poloxamer 184 Phenozyethanol, Peg 80 Glyceryl Cocoate, Cetrimonium Bromide, Citric Acid, Polyaminopropyl, Biguanide.

czwartek, 12 grudnia 2013

Fenomenalne nowości.

Fenomenalne nowości.
Najbliższy czas pod względem pielęgnacyjnym upłynie mi pod znakiem Phenome. Skuszona jej rodzimym pochodzeniem a także filozofią opartą na samej naturze sięgnęłam po kilka produktów. Jest wśród nich coś dla ciała, twarzy a także włosów. Każdy inny w pełni dobrany do moich aktualnych potrzeb i problemów, wszystkie je jednak łączy jedno podejście. Przyjemne, naturalne składy oparte całkowicie na wodach roslinnych a także składnikach w pełni naturalnych i oczywiście certyfikowanych. To co jeszcze łączy wszystkie produkty pochodzące od Phenome to brak tych składników, które powszechnie uważane są za szkodliwe nie tylko dla naszego zdrowia ale i samej natury. Nie ma więc w nich SLS, SLES, sntetycznych barwników, syntetycznych kompozycji zapachowych czy glikoli. Wszystkie kosmetyki skomponowano tak aby przywrócić cerze, skórze czy włosom witalność i naturalny blask.
Wszystko brzmi pięknie i zacnie, jaka okaże się rzeczywistość zamierzam się przekonać w ciągu kilku następnych tygodni włączając do codziennego użycia kosmetyki, które zobaczycie poniżej. Dziś zatem tylko krótka prezentacja tego co nabyłam w drodze oczywiście promocji, dostępnych na stronie marki.


Twarz:

 Krem nawilżająco-regulujący zapobiegający niedoskonałościom skóry Oil- Control Mattyfing Cream.


To produkt oparty na wodach roślinnych, z zielonej herbaty i cytrynowej a także licznych ekstraktach m.in wierzbicy, cedru, mięty pieprzowej, maliny moroszka a także grejpfruta i skórki cytrynowej przeznaczony do pielęgnacji cery tłustej i mieszanej z nasilonymi niedoskonałościami. Jego głównym zadaniem jest eliminacja przyczyn ich powstawania bez zapychania porów. Krem a właściwie krem-żel ma lekką konsystencję, myślę że świetnie nada się pod makijaż. Regularna cena 129zł/ 50 ml.




Odświeżający tonik do twarzy Enlivening Facial Tonik.

Zawarte w nim wody, aloesowa różana, z zielonej herbaty a także migdałowa a także ekstrakty z róży damasceńskiej, z róży francuskiej, z zielonej herbaty, z melisy lekarskiej, z lukrecji i listownicy cukrowej delikatnie odświeżą a także oczyszczą każdy rodzaj cery czyniąc ją bardziej miękką i elastyczną a także dobrze przygotowaną do dalszych króków pielęgnacyjnych jakim zamierzamy się poddać. Regularna cena 75zł/200 ml.




Włosy;

Szampon przywracający gęstość Volumizing Hair Cleanser.

To delikatny produkt do oczyszczania włosów cienkich i delikatnych, trudnych do układania, zniszczonych i przetłuszczających się. Ekstrakty z żeń-szenia, liści winorośli, owoców noni czy kłącz irysa mają skutecznie oraz bezpieczne czynniki myjące mają nie tylko skutecznie oczyścić włosy i skórę głowy ale także nawilżyć, zregenerować i nadać objętość włosom od nasady aż po same końce. Regularna cena 79zł/ 250ml.




Oczyszczająca maska do włosów Purifing Hair Mask

Tego produktu opartego na bazie glinki kaolinowej, naturalnych drobinkach ściernych, naturalnych olejach oraz ekstraktach jestem najbardziej ciekawa. Maska ma oczyścić głównie skórę głowy z nadmiaru sebum a także zlikwidować te zanieczyszczenia, które pozostają oporne na działanie szamponów. Włosy dzięki takiemu zabiegowi mają zyskać nowe życie, witalność i blask. Regularna cena 94zł/ 200ml.




Ciało;

Mandarynkowo-imbirowa pianka do mycia ciała Warming Shower Mousse.

 Musowa konsystencja jak i obietnica rozgrzewającego zapachu sprawiły, że nie zastanawiałam się długo nad zakupem. Wspaniały naturalny skład oparty na wodzie aloesowej, cytrynowej i z zielonej herbaty a także ekstrakty m.in z ananasa, grejpfruta oraz olejek z mandarynki i wyciąg z kłączy imbiru mam nadzieję zapewnią mi niezapomniane wrażenia zapachowe ale i pielęgnacyjne, albowiem skórę mam wybitnie przesuszoną. Regularna cena 69zł/ 250ml.



Wszystkie produkty kupiłam korzystając z niedawnej promocji minus 30%. 

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Rose Glow. Lily Lolo.

Rose Glow. Lily Lolo.
Nie czekając Mikołaja i nie chcąc zbytnio go forsować, wszak i tak ma mnóstwo roboty obdarowując prezentami wszystkie dzieci, sama osobiście postanowiłam spełnić jedną z wielu zachcianek kosmetycznych. Z myślą o Mikołajkach właśnie, udałam się na stronę Costasy w celu kliknięcia jednej z nowości Lily Lolo wchodzącej w skład kolekcji limitowanej. I tym sposobem swój prezent w postaci paletki rozświetlającej Rose Glow znalazłam nie w bucie lecz w Paczkomacie. Zachwytom nie ma końca, piękne opakowanie i to wspaniałe połączenie różnych odcieni różu a także bieli tworzy wspaniałą całość. Czuję, że to będzie mój mineralny hit. Jak to zwykle bywa w przypadku takich wielokolorowych paletek, boję się w niej zanurzyć pędzlem co by efektu nie popsuć. Dziś więc jeszcze się zachwycam a jutro mam nadzieję, te same odczucia będą mi towarzyszyć gdy produkt wyląduje na mych policzkach. Paletka o gramaturze 8,5 grama kosztuje 109,90.












niedziela, 8 grudnia 2013

Barry M. Mocha.

Barry M. Mocha.
Pogoda jaka jest każdy widzi, miejsce Ksawerego zajął śnieg i zimno.Na szczęście od wczoraj nie wychyliłam nosa na świat,  większość czasu spędzamy pod kocykiem delektując się herbatką, kawką a nawet kakao i oglądając Bolka i Lolka. Ostre zapalenie gardła, które dopadło mnie i Janka sprawia, że brzydką pogodę jak na razie oglądamy leżąc a kanapie. Jeść nie mogę i mówić nie mogę, ale paznokcie malować mogę. I tak też dziś uczyniłam, chorowanie od razu stało się przyjemniejsze. Mając na uwadze jaką mamy porę roku sięgnęłam po mat Barry M w kolorze Mocha wchodzący w skład kolekcji Matte Nail Paint, o której już było na tym blogu przy okazji prezentacji odcienia Vanilla. Mocha to odcień, który idealnie wpasuje się w aktualny klimat. Lekko rozbielony brąz na pewno dobrze i nienachalnie skomponuje się z grubym swetrem czy cieplutkim płaszczem. Lakier nakłada się bez większych trudności. Nałożyłam dwie cienkie warstwy, najpierw pociągając płytkę bazą. Uniknęłam w sten sposób uwydatnienia nierówności, które matowe wykończenie może podkreślić. Po wyschnięciu uzyskałam bardzo ciekawy efekt. Jest gładko ale i matowo z satynowym wykończeniem. Lakier na moich paznokciach wytrzymuje trzy dni, wynik niezły, biorąc pod uwagę, że nie używam topu wykańczającego.  Buteleczka lakieru o pojemności 10 ml kosztuje około 20 złotych, do nabycia tylko w sieci.









sobota, 7 grudnia 2013

Bourjois Bronzing Primer.

Bourjois Bronzing Primer.
Tak się szczęśliwie złożyło, że oprócz propozycji Bourjois w swym posiadaniu mam również i to zdecydowanie dłużej bazę brązującą Chanel. Ta pierwsza, miała być tańszym odpowiednikiem tej drugiej.  Jednak poza tym, że obie pochodzą z jednej fabryki i że mają jeden cel, są to dwa różne produkty, dlatego nie pokuszę się o ich porównanie. Pomijając sprawy wizualne, produkty mają odmienne konsystencje, kolory, zapachy. 
Baza Bourjois to 18 militrów produktu umieszczone w estetycznym i ładnie wyglądającym odkręcanym opakowaniu. Jak możemy wyczytać na stronie producenta po jej zaaplikowaniu możemy się cieszyć matową, wygładzoną a także naturalnie wyglądają buzią. Jednym słowem, jednym produktem możemy osiągnąć trzy efekty. Stosować ją można solo na całą buzię, jako bazę pod podkład a także co ja szczególnie preferuję jako akcent na policzki aby nadać im efektu muśnięcia słońcem.




To co przykuwa uwagę po otwarciu pudełeczka w pierwszej kolejności to zapach. Jest on słodki, czekoladowy ale w dłuższym starciu jak  dla mnie jest on jednak trochę mdły. Na szczęście aplikacja trwa chwilę a zapach na policzku nie jest zbyt intensywny tak więc moje nozdrza dają radę w tej materii. Jeśli chodzi o konsystencję, to mamy tu do czynienia niezwykle przyjemnym, jedwabistym i niezwykle lekkim musem. A jeśli dodać do tego łatwą aplikacją i równie proste rozcieranie mamy produkt niezwykle ciekawy. W przypadku tego produktu możemy mieć pewność, że idealnie stopi się z naszą cerą, nadając jej na prawdę naturalny efekt. Kolor jest ciut ciemniejszy niż baza Chanel, ale nadal jest to brąz w ciepłej tonacji, dobrze dopasowujący się do większości karnacji także tych bardzo jasnych. Nakładam w sposób najprostszy jak się da, czyli po prostu palcami i rozcieram pędzlem do bronzera EcoTools. Pudełko jest za małe, abym mogła zanurkować tam pędzlem, stąd muszę się posiłkować palcami. 





Największe obawy miałam co do trwałości bazy, z reguły produkty kremowe trzymają się u mnie dość krótko. Jeżeli uda mi się powstrzymać od macania się po buzi, produkt wytrzyma długie godziny, nie jest to może cały dzień ale zdecydowana większość. 
Podsumowując baza Bourjois to produkt godny uwagi i warto w niego zainwestować ( ja zapłaciłam za niego 50 zł) jeśli szukacie niedrogiego i naturalnie wyglądającego produktu brązującego, który może być zarówno bazą jak i produktem, którym możemy fajnie zaakcentować policzki.