środa, 27 lutego 2013

L'oreal,Rouge Caresse.

L'oreal,Rouge Caresse.
Usta pozostawiam samym sobie, nie dbam o nie za bardzo.Nie za bardzo lubię balsamy, wazeliny, rzadko używam też pomadek i błyszczyków. Moja kosmetyczka obfituje w dosłownie kilka takich produktów. Przychodzi jednak czas, szczególnie zimą kiedy usteczka zaczynają mi przypominać o swoim istnieniu. Stają się suche, spiechrznięte ogólnie widok nie napawający optymistycznie. Tak więc kiedy i tej zimy odczułam dyskomfort skierowałam swe kroki w drogerii ku produktom do ust. A że promocja była minus 40% wzięłam zachwalaną przez ogół pomadkę Rouge Caresse (KLIK). Pomyślałam, że kolor 03 Lovely Rose idealnie nada się na co dzień dla podkreślenia i nawilżenia warg. 




No i wpadłam, przepadłam i ciągle się zastanawiam dlaczego ja się wcześniej opierałam temu produktowi. Miło wyciągnąć z torby tę pomadkę, a to dzięki eleganckiemu opakowaniu. W środku produkt przypomina mi bardziej balsam do ust niż pomadkę. Aplikacja to czysta bajka, można to  zrobić bez lusterka, w biegu, w samochodzie na światłach. Niezwykle lekka konsystencja równiutko sunie po ustach pozostawiając kolor. Jego instensywność zależy już tylko i wyłącznie od naszych upodobań. Jedna warstwa daje subtelny loook z delikatnym kolorem i połyskiem. Dokładanie kolejnych warstw sprawia, że kolor wygląda intensywnie. Nie klei, się nie lepi, nie pozostawia nieprzyjemnego posmku to kolejne zalety. Z uwagi na to, że mam dosyć mocno spękane usta nakładam najczęściej dwie warstwy, jedna powoduje że skórki są niestety widoczne.



Co do trwałości, to picia i jedzenia raczej nie wytrzyma, ale nie jest to produkt o przedłużonej trwałości więc cudów nie można się spodziewać. Z kolorem trafiłam idealnie bo jest różowy :D ale nie jest nachalny widok, ot raczej taki niewinny. Świetny produkt, chcę więcej.


Mua:)



poniedziałek, 25 lutego 2013

Kredeczki Basic ze Schleckera.

Kredeczki Basic ze Schleckera.
Będąc ostatnio u teściów na obiedzie wykorzystałam chwilę i wpadłam na moment do Schleckera do którego normalnie mi nie po drodze, bo to na drugim końcu miasta. Celem był zakup cielistej kredki na linię wodną oka. Niestety cielistej nie było, ale ja kochaniutka będę na Ciebie polować. Ale żeby tak bez niczego nie wyjść wzięłam białą a do tego jeszcze niebieską po 4,99 za sztukę i brązową do brwi za 6,99 polskich złotych.




Eyeliner Kajalstift o numreku 08 w kolorze białym posłuży mi oczywiście na linię wodną w celu otwarcia oka  a także nadania spojrzeniu świeżości. Kredka do tego celu ma idealną konsystencję ani za miękką ani za twardą. Pierwsze kilkudniowe testy wypadają pozytywnie, kredka trzyma się większość dnia aż normalnie dziw mnie bierze. Wytrzymała długi spacer przy wietrznej pogodzie, kiedy to cierpię zawsze na łzawienie oczu.




Kolejny łup to kredka w kolorze niebieskim i perłowym wykończeniu o numerku 03. Tutaj nie mam również zastrzeżeń co do trwałości, testowałam ją bez bazy. Na mojej tłustej powiecie trzymała się od rana do wieczora bez rozmazywania ani żadnych innych cyrków, które nieraz mi się dzieją. Niestraszna jej także zalotka, którą stosuję od razu po jej zastosowaniu. Kredka jest dosyć miękka i trochę ciężko zrobić nią cienką kreskę. 





Na koniec kredka do brwi w kolorze brązowym Eyebrow pencil 01 z wygodnym grzebykiem do przyczesywania. Ten kolor dla blondynek będzie idealny. Ta sztuka ma najtwardszą konsystencję z wszystkich, które kupiłam. Trzyma się rewelacyjnie cały dzień.




Na koniec kredeczki na mej twarzy, czyli biała na linii wodnej, brązowa na brwiach i niebieska na powiece. 





niedziela, 24 lutego 2013

Małe apteczne zakupy.

Małe apteczne zakupy.
Tym razem wybrałam się po tonik do apteki. Wiosna idzie trzeba cerę do porządku doprowadzić po zimie. Wprawdzie udało mi się ogarnąć w jakimś stopniu temat pryszczy ale nadal męczę się z zaskórnikami na brodzie. 


Wybrałam więc tonik La Roche Posay, ze znanej serii Effaclar, o którym wspominała niedawno Sroczka (KLIK). To produkt  zwężający pory, przeciwdziałający ich zatykaniu, zawiera LHA o działaniu mikrozłuszczającym. Tolerancja testowana na skórze tłustej ze skłonnością do trądziku. Tonik zmniejsza wielkość porów skóry i zapobiega ich zatykaniu dzięki połączeniu substancji regulujących wydzielanie łoju, LHA o działaniu mikrozłuszczającym oraz wody termalnej z La Roche-Posay. Trochę obawiam się tego alkoholu w składzie, którego unikam od jakiegoś czasu. Ostrożnie będę go stosować raz dziennie wieczorem, a jeśli pojawi się efekt znacznego wysuszenia, rzadziej. Kosztował 51,50.



Caudalie ewidentnie za mną chodzi, mam ochotę na jeszcze kilka ich produktów. Mam nadzieję je poznać bliżej, bo umówiłam się na konsultacje z tą marką niedługo. Tymczasem kupiłam wodę winogronową do odświeżania cery rano. Użyłam jej dopiero dwa razy i na razie mogę powiedzieć, że ma najlepszy rozpylacz wśród tego typu produktów jaki stosowałam. Buzia otulona jest delikatną mgiełką, potęguje to uczucie świeżości. 75ml kosztuje 24,90.





sobota, 23 lutego 2013

Nowy wygląd pędzli EcoTools.

Nowy wygląd pędzli EcoTools.
W Hebe pojawiła się  dostawa pędzli Ecotools w nowym wydaniu. Zmianie uległ wygląd pokrowca, który teraz zamykany jest na praktyczny i wygodny zatrzask. Poza tym pędzle mają nowe miedziane skuwki i trochę inne rączki. Włosie w pędzlu do pudru 1200, bo ten nabyłam wydaje mi się że jest takie samo pod względem gabarytów jak w starej wersji. Jest jeszcze jedna dobra wiadomość, otóż we wspomnianej na wstępie drogerii możecie ten pędzel nabyć za 19,90 jeżeli posiadacie kartę stałego klienta :) 









Pędzel do bronzera i różu w starym wydaniu.


środa, 20 lutego 2013

Serum Flavo-C. Auriga

Serum Flavo-C. Auriga

Przyznam się bez bicia, że przez lata pomijałam nakładanie serum jak etap w pielęgnacji cery. Uważałam, że to zbędny produkt, który może mnie zapchać i spowodować wysyp niespodzianek. Zaraz za moment skończę lat trzydzieści trzy czas przyjąć do wiadomości, że skóra się starzeje. Proces to nieunikniony i co gorsza nieodwracalny. Zdaję sobie sprawę, że stres, który u mnie powoduje niechęć do jedzenia do tego solarium z którego kiedyś namiętnie korzystałam sprawią, że mogę zaraz zacząć mieć poważne problemy ze zmarszczkami. Pora najwyższa  w końcu lepiej późno niż później włączyć produkty ani-age do codziennej pielęgnacji cery. Moja cera stała się jakaś taka zszarzała, ziemista nei zachwyca z rana. Oczywiście wiele można zakryć makijażem ale to pomoc doraźna ja potrzebuję czuć się dobrze i bez niego.Najlepszym sprzymierzeńcem w tej walce wydaje mi się będzie witamina C znana ze swych właściwości antyrodnikowych. Nie tylko zapobiega zmarszczkom ale też wygładza  te już istniejące, ma ponadto właściwości rozjaśniające.. Mój wybór padł na serum Flavo-C zawierające 8% witaminy C w formie kwasu askorbinowego, który jak dowiedziono jest jedyną formą witaminy C szybko wchłanianą przez skórę.




Witamina C mimo, że ma wspaniały wpływ na skórę jest składnikiem dość niewdzięcznym to znaczy pod wpływem na przykład powietrza potrafi się błyskawicznie ulatniać a co za tym idzie nie działa wtedy jak powinna. Producent zapewnia, że zawrtość miłorzębu w składzie, który ma działanie wygładzające zapewnia ustabilizowanie także witaminy C. Przed dopływem promieni słonecznych chroni ciemna buteleczka, w którym znajduje się serum. Ja dodatkowo trzymam go szafce. 


Serum ma postać płynną, mieści się we flakoniku o pojemności 15ml z pipetką. Musiałam się przyzwyczaić do takiej formy produktu i wypracować sobie najlepszy sposób. Za każdym razem podczas nakładania stawiam buteleczkę na umywalce i za każdym razem targają mną złe emocje, że to się wyleje :D Najlepiej nabrać odrobinkę na palec i rozprowadzić na twarzy. Serum ma dość specyficzny zapach lekko ziołowy, lekko apteczny i lekko słodki, na szczęście szybko się ulatnia. Serum stosuję dwa razy dziennie, wieczorem i rano. Świetnie, szybko się wchłania więc jest idealną bazą pod makijaż. Można stosować na wierzch dłoni a także dekolt, ja zatrzymuję się na szyi. 


Myślę, że to serum zaliczę do moich życiowych odkryć bijąc się w pierś że nie używałam go wcześniej ( love Agata) . Te kilka kropel preparatu nałożone jednorazowo na twarz sprawiają cuda. Serum błyskawicznie napina, wygładza i ujednolica cerę.Po dwóch miesiącach stosowania ( na tyle wystarczy Wam mniej więcej ta buteleczka) moja cera jest wyraźnie rozjaśniona i pełna energii. Zupełnie coś innego niż jak patrzyłam na siebie w grudniu. Produkt idealnie nadaje się pod makijaż, bo fenomenalnie zmniejsza pory. Żadna baza nie dała mi do tej pory takiego efektu. wiadomo, że na dobrze przygotowanej twarzy makijaż trzyma się bardzo długo. W połączeniu z minerałami nie potrzebuję bibułek matujących. Nie zauważyłam, aby witamina C wpłynęła na rozjaśnienie przebarwień, ale ja mam dosyć mocne z tym problemy, z którymi borykam się kilka dobrych lat. Dziś lub jutro skończę opakowanie ale chętnie poznam mocniejszego brata tego serum w wersji forte czyli 15% witaminy C, może on rozprawi się z nimi. Co do kwestii radzenia sobie ze zmarszczkami ciężko mi powiedzieć, bo nie mam takich mocno widocznych. Zależało mi raczej na prewencji, poprawie elastyczności i dodania wigoru cerze. I to mi się udało. Serum dostaniecie na Allegro za około 50zł z przesyłką, widziałam też w Hebe za około 70zł, więc warto szukać w sieci. Starczy jak pisałam wcześniej na około dwa miesiące codziennego stosowania. 






poniedziałek, 18 lutego 2013

Korektor rozświetlający True Match Touche Magique. L'oreal

Korektor rozświetlający True Match Touche Magique. L'oreal
Moje twarzowe problemy to głównie problemy z pryszczami i przetłuszczającą się cerą, na szczęście nie mam dodatkowo wielkich problemów z okolicą oczu. Worki i opuchnięcia nie towarzyszyły mi nawet po porodzie, kiedy to spałam średnio pół godziny na dobę :D Zauważyłam, że worki mam tylko jak za długo śpię to znaczy ponad 9 godzin, zdarza mi się to rzadko więc nie mam co narzekać. Oczywiście widać już drobne zmarszczki ale to zasługa wieku i tu stawiam na dobrą pielęgnację. Jeżeli chodzi o korektory to szukam lekkich rozświetlających , aby dodać spojrzeniu świeżości i odwrócić uwagę od zmęczenia, które towarzyszy mi non stop. Korektory te dzięki cząsteczkom odbijającym światło idealnie nadają się do tej roli. Na wyprzedaży w Hebe minus 40% za 26,99 kupiłam między innymi korektor True Match Touche Magique  (KLIK). Zakupy w Hebe lubię bo:
a) można liczyć na pomoc w doborze odpowiedniego odcienia ( jeżeli chcecie kupić podkład wystarczy pójść nie umalowaną, a konsultantka sprawdzi Wam odcień na twarzy nie na dłoni jak wszędzie oł je :D)
b) zawsze są testery,
c) pordukty, na które się decyduję są zabezpieczone tasiemką, nikt zatem w nich nie grzebie
Dlatego między innymi nie zdecydowałam się na tę samą promocję w Rossmanie, gdzie panuje samowolka kompletna.



Wybór padł na korektor o odcieniu Rose Beige , jest tu jeszcze widoczny numerek 16J401. To odcień w tonacji ciepłej, nie jakiś super jasny, dla mnie idealny. Pisak zakończony jest miękkim pędzelkiem, zupełnie nie czuję jakiegoś dyskomfortu podczas nakładania. Używam go nie cały miesiąc jak na razie, nic się z nim nie dzieje niedobrego. Korektory w pędzelku mają swoich zwolenników i przeciwników.  Trzeba uważać, aby nie wykręcać za dużo produktu, unikniemy zabrudzeń i marnowania. 




Sam korektor jest miękki i jedwabisty, jego wklepywanie należy do przyjemnych czynności. Momentalnie maskuje moje delikatne przebarwienia,zmarszczki i  ujednolica kolor okolic oczu a także dodaje świeżości całej buzi. Nie jest to korektor kryjący, więc z silnymi problemami może sobie nie poradzić.  I co najważniejsze efekt trwa u mnie cały dzień, od rana do wieczora. Często pod koniec dnia znika mi podkład, okolice oczu są nadal ładnie świeże. Korektor nie wysusza ani też nie wchodzi w załamania, nie podkreśla też zmarszczek.  wybrany przeze mnie odcień nie ciemnieje w ciągu dnia za co ogromny plus. Nałożony w kąciku oka działa cuda dla naszego wyglądu. Jeżeli szukacie lekkiego, rozświetlającego korektora ten sprawdzi się znakomicie. Niestety regularna jego cena nie jest zachęcająca, bo kosztuje on ponad 50zł ale warto polować na promocje.


Na koniec efekt:
a) straszę z rana
b) straszę nadal

c) może być ( już z korektorem, podkładem i pudrem)






niedziela, 17 lutego 2013

Orgasm na twarzy.

Orgasm na twarzy.
Od kilku dni namiętnie testuję mój nowy różowy nabytek (KLIK), czyli słynnego Narsa w słynnym na cały świat kolorze Orgasm. Pewnie wiele Was myśli sobie, że róż jak róż, dużo szału o nic. Można znaleźć wiele podobnych, no właśnie podobnych ale nie takich samych. Porównania robi się często z Hot Mamą the Balm, ta jednak ma więcej tonów brzoskwiniowych niż Nars. Orgasm to przewaga tonów koralowych ze złotymi. Trzeba zatem być uważnym w aplikowaniu go na cerę naczynkową co by placków sobie nie zrobić.




Róż testowałam już na podkładzie płynnym a także mineralnym Lily Lolo, w obu przypadkach dobrze się trzyma, złote drobinki tworzą delikatną poświatę na policzku. Drobinki fajnie wtapiają się w skórę, dzięki temu nie ma mowy o ich przemieszczaniu.





Sam efekt jest tym czego szukałam od dawna. Moja twarz nabrała świeżości, wygląda na wypoczętą i pełną wigoru. Nie potrzebuję rozświetlacza, wszystko mam w Narsie. Pod względem aplikacji nie jest to produkt specjalnie wymagający, można to zrobić pędzlem do pudru. Stopień nasycenia koloru można oczywiście dostosować do swoich potrzeb, ja nakładam z umiarem ze względu na naczynkową cerę. Kolor nie blaknie i nie ściera się przez większość dnia, u mnie róż trzyma się dłużej niż róż Chanel. 

A teraz uwaga, pokazuję się :D