Nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez maseczek. Uważam, że każdy rodzaj cery ich potrzebuje, nie jestem za to zwolenniczką lansowanej w internecie częstotliwości ich nakładania. Codzienne maseczkowanie, może przynieść więcej złego niż dobrego. Przerobiłam to na sobie, zadowalających efektów nie uzyskałam, raczej nie wrócę do tego schematu. Równie istotny jak częstotliwość jest rodzaj nakładanej maseczki. Te głęboko oczyszczające mimo, tego że mam problematyczną cerę, więc ich częste nakładanie kusi, nakładam rozsądnie, raz do dwóch razy w tygodniu. Staram się zapewnić równowagę cerze, nawilżam ją i koję, bo bywa odwodniona. Evercalm Ultra Comforting Rescue Mask REN, nadaje się do tego celu idealnie. Sięgając pamięcią do moich dotychczasowych doświadczeń z maskami związanych, stwierdzam, że nie miałam bardziej kojącej i komfortowej maski.
W masce zastosowano po raz pierwszy jeśli chodzi o produkt kosmetyczny oryginalny ekstrakt z białych grzybów, który Uwaga! odstresowuje skórę poprzez blokowanie sygnałów bólowych i zapalnych do mózgu. Serio?! Brzmi nadzwyczaj poważnie ale sorry REN, mnie to nie kupuje.
Pomijając ten slogan, maska ma porządny skład na bazie tylko naturalnych składników, bez substancji niepożądanych. Jej zapach jest w stu procentach naturalny.
Evercalm uwielbiam, za jej jedwabistą, kremową konsystencję, która już w momencie zetknięcia się z palcami sprawia wrażenie niezwykle delikatnej. Nakładając ją na twarz czuję jak bym nakładała na buzię opatrunek. Jej właściwości sprawiają iż jest idealna dla cer zaczerwienionych, podrażnionych słońcem czy spierzchniętej wiatrem. Cery suche a także narażone na zmiany czasu czy stres będą równie zadowolone.
Maseczkę nakładam w zależności od potrzeb, cienką warstwą na buzię. Producent mówi o pozostawieniu jej na 10 minut, ja często robię to dłużej. Następnie usuwam pozostałości przy pomocy wacika nasączonego nawilżającym tonikiem (polecam Wam tę metodę!). A potem, no cóż, jest wspaniale. Cera jest ukojona, aksamitnie miękka, nawilżona, gładka. Jej koloryt zostaje delikatnie wyrównany i zyskuje ona na promienności. Maska REN to mój nieodłączny element pielęgnacji po dniu spędzonym na plaży. Słońce, wiatr, duże ilości filtrów sprawiają, że cera zaczyna kaprysić. Maska pomaga mi wrócić do jako takiej równowagi. Nakładam ją zawsze wtedy, gdy mam ciężki stresujący dzień, zmęczona cera to uwielbia.
Bardzo Wam polecam ten produkt ( Galilu, 199zł, lookfantastic 28 funtów)
Ściskam. Iwona
Też często zostawiam maski na twarzy dłużej niż zaleca producent;) 10 minut to dla mnie stanowczo za krótko:)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, dajmy czas wszystkim aktywnym składnikom na efektywne działanie. Sprawa numer, dwa czasem mimo się nie chce zmywać maseczek i przeciągamy to w czasie ;)
Usuńja również zostawiam maski na dluzej, no chyba ze glinkowe, bo te staram sie zmyc, zanim zaschna :)
OdpowiedzUsuńmaseczki kojace u mnie tez idą w ruch po wypadzie na plażę :)
No, glinkowych nie da się przetrzymac, chyba ze non stop psikamy buzie;)
UsuńPo plazy maski kojące są super;)
Marka REN bardzo mnie kusi. Ale myslę, że ze względu na rodzaj skóry, to w pierwszej kolejności sięgnę po tę pomarańczową, z kwasem.
OdpowiedzUsuńNie miałam tej pomarańczowej, ale to produkt kultowy wiec z czystej ciekawości kiedyś spróbuje ;)
UsuńBrzmi naprawdę dobrze. Ja też uwielbiam się maseczkować. Czynię to średnio dwa do trzech razy w tygodniu. Z REN mam ochotę na wersję oczyszczającą.
OdpowiedzUsuńOczyszcAjaca jest tez super, nie miałam tylko tej pomarańczowej z kwasem glikolowym ;)
UsuńWszystko to brzmi wspaniale i wydaje się być dla mnie strzałem w dziesiątkę. Lubię robić sobie maseczki, zwłaszcza jesienną porą, kiedy za oknem jest zimno i ciemno, a ja mam w dłoni kubek gorącej herbaty :-)
OdpowiedzUsuń